Bezpretensjonalna, drapieżnie czarująca, osiedlowo-surrealistyczna powieść Justyny Bargielskiej to jedna z najbardziej oczekiwanych premier 2013 roku. Po wydanych w 2010 roku "Obsoletkach" - przesyconej poezją opowieści z poronieniem w tle - i zeszłorocznym tomiku poetyckim "Bach for my baby", który potwierdził niezwykłą uwodzicielską moc autorki, na "Małe lisy" ostrzyły sobie zęby zastępy czytelników i czytelniczek. Było na co czekać: "Małe lisy" to perła – choć perła czarna i połyskująca dwuznacznym, filuternym blaskiem.
Urodzona w 1977 roku Bargielska, poetka i laureatka Nagrody Literackiej Gdynia za tomik ¨Dwa fiaty" (2010), w krótkim czasie stała się niemal kultową prozaiczką i zapowiada się na to, że jej najnowsza książka kult ten jeszcze wzmoży. Bo "Małe lisy" to powieść – niepowieść zupełnie niezwykła. Właściwie trudno o niej mówić, bo aż strach przyszpilić tę misterną narrację przyciężkawymi słowami. Czym więc są "Małe lisy"? Opowieścią o mężatce i matce oraz owdowiałej - choć nieoficjalnie - singielce, których losy splatają się w przyosiedlowym lesie. Prowadzonym przez obie równocześnie romansidle z zamieszkującym las nożownikiem o wdzięcznym przydomku Pajda. Seksie w igloo. Macierzyństwie - bo, jak mówi jedna z narratorek, "wszystko, poza posiadaniem dzieci, okazało się gorsze, niż się spodziewałam". Snach i fantazjach, które niekoniecznie trzeba odcinać grubym nożem od rzeczywistości, bo rozgraniczenie jawa-sen jest wyjątkowo sprzeczne z duchem "Małych lisów". Opisanym już w "Obsoletkach" życiu podwarszawsko-osiedlowym, zaludnianym przez sąsiadki zwierzające się ze swoich traum w windach, sklepowe i dziarskie właścicielki siłowni, które w prysznicowych kabinach przechowują lilie kupowane na giełdzie. Bo tak, "Małe lisy" to opowieść prawie wyłącznie o kobietach i do kumpelsko traktowanych "dziewczynek" kpiarsko kierowana ("A miałyście kiedyś dziewczynki romans z gangsterem z lasu? A ja miałam" – od takich słów wszystko się tu zaczyna), w której mężczyźni występują zaledwie jako ich pochodne: zmarli lub żywi mężowie i narzeczeni, wyimaginowani bądź nie kochankowie, synowie, niewyraziści ojcowie. Osiedlowe królestwo należy do kobiecych marzeń, fantazji, tęsknot i projekcji, którymi łata się pozostawiającą coś niecoś do życzenia codzienność. Faceci są półobecni, rządzi kobieca sztama.
Ta przekorna proza jest jak gigantyczny haust świeżego powietrza. To powieść o drobiazgach, małych chwilach, zwykłości – z jednej strony zupełnie bezpretensjonalna, z drugiej – głęboko filozoficzna. ¨Schwytajcie nam lisy, małe lisy, co pustoszą winnice, bo w kwieciu są winnice nasze" – brzmi fragment "Pieśni nad pieśniami", z której Bargielska zaczerpnęła tytuł swojej książki. W wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" w 2011 roku autorka mówiła: "Teologicznie biorąc, małe lisy to są wszystkie ułomności, problemy, pokusy dnia codziennego, które niszczą nasze winnice wiary, podgryzają etyczne pnącza, a przecież są tylko małymi lisami!". Za groteskowym wykrzywieniem rzeczywistości kryje się tu realny smutek i mrok. Śmierć, widmo utraty, po raz kolejny powracający temat poronienia. Ale także i humor, bardzo dużo humoru, bo Bargielska jest mistrzynią wykrzesywania surrealnego humoru z codzienności.
"Jak sie nazywa pani tata?" – pytają bohaterkę zimowo okutane przedszkolaki, zabawiąjące się na balkonie. "Nigdy się nad tym nie zastanawiałam" – odpowiada.
Podobnie jak "Obsoletki", "Małe lisy" wgryzają się w wyobraźnię. W przeciwieństwie do melancholijnego debiutu, są jednak dużo bardziej drapieżne, rozbrykane – fabularnie i obyczajowo. Bargielska wodzi nas za nos: zaczyna od pozornie niewinnej opowiastki, by później coraz swobodniej sobie poczynać z rozmaitymi fantazjami, tabu i okrucieństwami. Nim czytelnik się zorientuje, zdążył już zostawić daleko za sobą bezpieczne terytorium i zapuścić się w meandry rzeczywistości mocno na opak. Jest tu zdrada, jest gwałt-niegwałt, jest nawet próba zabójstwa. Wszystko jest jednak dozwolone, wszystko uchodzi na sucho, bo nic nie jest na pewno.
Bo Justyna Bargielska to prozaiczka-poetka, która sama o sobie mówi: "jestem istotą, która słucha. Świat odbieram głównie przez słuch. (…) Gdy człowiek nastawi się na wychwyt, to co zdanie znajduje perełki, absurdalne, niechlujne, niedbałe. Niedoskonałe i cudowne". Taka jest właśnie logika "Małych lisów": podsłuchowa. Bargielska podsłuchuje innych, małpuje języki, rejestry i rytmy. Opowieści, majaczenia, anegdoty i wspomnienia, podsłuchane rozmowy, urywki, wolne skojarzenia - wszystkie one krążą z wdziękiem w pełnym życia krwioobiegu jej prozy. Efekt i kierunek, w jakim zmierza taka sterowana podsłuchem i skojarzeniem opowieść, są nieprzewidywalne i mylące, niczym powieść sąsiadki Pomniczkowej w windzie ("Ale wczoraj to było? – pytam. – W sensie czasu? Pomniczkowa patrzy na mnie jak na klauna: - Nie, no. Wtedy – mówi. – Ale ja to tak opowiadam"). Jednak dać się jej prowadzić – nawet na manowce – to czysta przyjemność.
Swoją najnowszą książką młoda pisarka dowodzi po raz kolejny tego, co było jasne już wcześniej: jej czytanie uzależnia. Bargielska wynalazła bowiem własny, zupełnie niecodzienny sposób opisu rzeczywistości, a jej wyobraźnia i dar przetwarzania fragmentów codzienności w pełne poezji obrazy wydają się niewyczerpane. Wykoślawia rzeczywistość z takim wdziękiem, że już teraz, dziś, od razu chciałoby się znów powrócić na opisywane przez nią podwarszawskie osiedle, w jakiejkolwiek odsłonie miałoby to nastąpić. Póki co, można czytać "Małe lisy" w kółko, rozkoszując się zagadkowym pięknem tej przekornej prozy. Bargielska ma bowiem niepokojący talent: urzeka nawet wtedy, gdy pisze o dzieciobójstwie.
Autorka: Aleksandra Lipczak, marzec 2013
Justyna Bargielska
"Małe lisy"
Czarne, Wołowiec 2013
125x195 mm, ss.112, oprawa twarda
ISBN: 978-83-7536-505-4
www.czarne.com.pl