Bator, jak na skrzydełkach "Rekina z Yoyogi" przypomina wydawca tym, którzy zdążyli zapomnieć ten fakt, porzuciła dla literatury naukę. Antropologia straciła pewnie zdolną i wnikliwą badaczkę, ale literatura zyskała bardzo wiele. Od czasu Olgi Tokarczuk – choć oprócz narracyjnego talent oraz regionu Polski, z którego pochodzą, dzieli i różni je wiele - nie było w polskiej literaturze równie sprawnej i sprytnej opowiadaczki historii, z taka dezynwolturą prowadzącą czytelników przez labirynty swoich meandrycznych historii. Omotującej nićmi opowieści w trymiga. Czarującej i mrocznej równocześnie, łatwej w lekturze i wielopoziomowej.
Nie inaczej – choć z pewnymi zastrzeżeniami, o których potem - jest w "Rekinie z Yoyogi", powrocie Joanny Bator do ukochanej Japonii 10 lat po wydaniu debiutanckiego "Japońskiego wachlarza", czyli zapisu jej pierwszego spotkania z tym krajem. Spotkanie drugie jest inne. To już, jak sama przyznaje w "Rekinie z Yoyogi", nie olśnienie, nie szał ani dziki zachwyt, którego doświadczała wtedy, ale spokojna kontemplacja kraju, który uczyniła swoim drugim domem.
Wraca do niego starsza i bogatsza w doświadczenia, ale inna jest też Japonia, którą zastaje. To kraj po trzęsieniu ziemi, tsunami i katastrofie w Fukushimie. Poraniony, dochodzący do siebie, jeszcze bardziej niż zwykle "wsobny", niedostępny. Choć cudzoziemcy stamtąd uciekają (jest rok 2011), ona dochodzi do wniosku, że "ktoś, kto przeżył Czernobyl, nie ugnie się przed Fukushimą".
Wraca do Tokio w epoce przekwitania wiśni, dociekać, przypatrywać się, badać zachodzące zmiany. Powraca też do swoich naukowych korzeni, bo w Japonii jest już nie tylko pisarką i opowiadaczką historii, ale wchodzi w rolę badaczki, nie narzucając sobie zresztą sztywnych ograniczeń wynikających z którejkolwiek tych ról. Raczej swobodnie krąży między wcieleniami, równocześnie bada i opowiada, rozszyfrowuje i surfuje na fali przypływających do niej w trakcie obserwacji historii.
Rozrzut tematyczny "Rekina z parku Yoyogi" jest spory. Bator pisze zarówno o nauce tradycyjnego parzenia herbaty, jak i (domniemanych – bo ich istnienie nie zostaje ostatecznie potwierdzone) automatach z używanymi majtkami nastolatek. O upodobaniu Japonek do krzywych ząbków i wyrafinowaniu epoki Edo. O pięknie dekadenckiej estetyce iki, nieprzepracownej powojennej traumie, a także – bardzo obszernie – o otaku, czyli subkulturze japońskich geeków żyjących w wirtualnym świecie i niespecjalnie zainteresowanych realem.
Rekin z "Yoyogi" to patchwork w stonowanych, eleganckich kolorach iki, składający się z obrazów, obswerwacji i miniszkiców na rozmaite japońskie tematy. Erudycyjny, pełen głębokich kulturowych odniesień (przypatrywanie się "płaskim" powieściom Murakamiego przez pryzmat "płaskiego" malarstwa z okresu Edo – toż to fascynujące! Podobnie jak historyczno-kulturoznawczy przypis do enigmatycznego na pierwszy rzut oka upodobania Japończyków do krzywego zgryzu), ale i narracyjnie uwodzicielski, bo czego innego można się spodziewać po czarownicy opowieści, którą jest Joanna Bator.
Opowieść to tutaj zresztą słowo klucz. Nie przypadkiem w tytule znalazł się właśnie "Rekin z Yoyogi", czyli surrealna ryba, której martwe ciało znaleziono pewnego dnia w jednym z tokijskich parków i której szare ciało w delikatne cętki "stanowiło wyzwanie dla codzienności i zdrowego rozsądku". Podobnie jest z literaturą, pisze Bator, obszarem, gdzie, "codzienność łączy się z tym, co niebywałe i niepojęte" i który konfrontuje pisarza z tajemnicą. Japonia, choć niby to właśnie o niej jest ta książka, bywa bowiem czasem pretekstem, zaledwie punktem wyjścia do rozmyślań i zabaw innymi tematami. Jednym z nich, który często zajmuje autorkę, jest właśnie natura opowieści, owa "stara biedna wymyślona ciotka" z opowiadania Murakamiego, która zadomowiła się na plecach pisarza i ani myśli go opuścić.
Drugi klucz do "Rekina z Yoyogi" to kategoria heterotopii – dziwnego, innego miejsca, w którym to, co zwykłe, odbija się jak w krzywym zwierciadle. Bator – choć jej znajomość z tym krajem zdążyła okrzepnąć - nie przestaje się Japonii dziwić. I dobrze, bo ze zdziwienia rodzi się opowieść. Trudno się też Japonią nie zdumiewać, nawet jeśli – tak jak autorka, za wszelką cenę próbuje się unikać orientalistycznych płycizn i zwodniczych uroków "egzotyki". Jednak, dziwiąc się jej, Bator wnika w Japonię naprawdę głęboko. W efekcie nawet to, co najbardziej radykalnie inne, na pierwszy rzut oka wręcz perwersyjne (jak subkultura otaku), ukazuje swoją wewnętrzną kulturową logikę.
"Gdybym była Japonką, podzieliłabym los Azumy" (wybitnego znawcy i uczestnika kultury otaku – przyp.) – stwierdza Bator – "Wykładałabym na uniwersytecie, a po godzinach żyła w wirtualnym świecie".
To wyznanie to zresztą jeden z wielu nieoczywistych punktów dojścia w "Rekinie z parku Yoyogi". "Lubię ich" – mówi w pewnym momencie o polskich mężczyznach, "przaśnych warszawskich emerytach" i "liniejących lwach salonowych", choć można się spodziewać, że ma raczej zamiar im przyłożyć. A ja lubię ją za takie nagłe zwroty i nieoczywistość.
Przy całym uczuciu do Japonii, którego wyrazem jest "Rekin", Bator potrafi być też ironicznie krytyczna i chłodno spojrzeć na mieszkańców Tokio zajadających się w apatii ciastkami pięknymi jak dzieła sztuki. Japonia jest dla niej, nabuzowanej emocjami Słowianki (jak sama z siebie szydzi), nieredukowalnie inna. Mimo to – a może właśnie dlatego - jej ucieczką, bezpieczną przestrzenią, pozwala rozkoszować się rolą obcej, oglądającej świat z dystansu, anonimowo..
Można się czepiać, że zamieszczone w zbiorze teksty brzmią czasem zbyt gazetowo. Że to w sporej części zlepek felietonów i esejów publikowanych wcześniej gdzie indziej. Że z powodu dystansu (także estetycznego), z którego przygląda się światu, zbyt często wieje tu chłodem. Ale prawda jest taka: o czymkolwiek nie pisałaby Joanna Bator, zawsze będzie to co najmniej ciekawe.
Autor: Aleksandra Lipczak, maj 2014
"Rekin z parku Yoyogi"
Joanna Bator
Wydawnictwo W.A.B.
ISBN 9788377479759
liczba stron 240