Duet Janiczak/Rubin podjęli w gnieźnieńskim Teatrze im. Fredry temat o dużym potencjale krytycznym. To kolejny spektakl, w którym twórcy przedstawiają historię wyrazistej kobiecej postaci. Tym razem zainteresowały ich losy Barbary Zdunk, "ostatniej czarownicy Europy".
21 sierpnia 1811 roku w Reszlu (miasteczku na dzisiejszej Warmii, wówczas w Królestwie Prus) 42-letnia Barbara Zdunk została najpierw uduszona, a następnie – już martwa – spalona na stosie. Brutalną, widowiskową karę poprzedziła czteroletnia gehenna aresztu, w trakcie której kobieta była wielokrotnie gwałcona i stręczona mieszkańcom miasta. Zdunk oskarżono o podpalenie i – podobno – także czary. Podobno, bo, jak twierdzi prof. Jacek Wijaczka z Instytutu Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, w aktach sprawy próżno szukać adnotacji o magicznych występkach Zdunk. W ówczesnym kodeksie Prus nie figurował już także zapis o karaniu za odprawianie czarów. Mimo to król Fryderyk Wilhelm III podpisał decyzję o straceniu kobiety. Sprawa owiana jest do dziś tajemnicą: rzekomego podpalenia nigdy Zdunk nie udowodniono, nie rozsądzono także kwestii jej "czarowniczej" tożsamości. Istnieją hipotezy, wedle których historia o karze za magię jest atrakcyjną legendą, a nawet, że to mit mający za zadanie przyciągnąć do Reszla więcej turystów (w mieście istnieje kontrowersyjna tradycja inscenizowania spalenia Zdunk w ramach Dni Reszla i innych ważnych okazji).
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Scena z przedstawienia "I tak nikt mi nie uwierzy" w reżyserii Wiktora Rubina, 2020, fot. Dawid Stube/Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie
Jola Janiczak, autorka dramatu inspirowanego tą historią, nie wchodzi w rolę dociekliwej researcherki. Jak mówiła w przedpremierowym wywiadzie, losy Zdunk "opowiada z emocji, których się domyśla". Całość przyjmuje formę poetyckiego reportażu osadzonego w konwencji osobliwej wizji lokalnej. Dramat Janiczak to opowieść dużo gęstsza niż to, co wyczytać można z internetowej kwerendy na temat tej sprawy. Jest w spektaklu próba rekonstrukcji naznaczonego traumą życia i umieszczenia bohaterki w szerszym kontekście rodzinnym (spektakl otwiera monolog ojca; na scenie pojawiają się także, niczym postaci z baśni, trzy identycznie ubrane córki Barbary). Istotna dla sprawy jest hipoteza o możliwych powodach podpalenia, jakiego dopuściła się Zdunk. Podobno było to odrzucenie seksualne ze strony sporo młodszego partnera. To właśnie wokół nadmiernego rozbudzenia seksualnego skonstruowana została postać głównej bohaterki, w którą wcieliła się Karolina Staniec. Pobudliwa kobieta przedstawiona jest w "I tak nikt mi nie uwierzy" jako postać o niemal punkowej energii, samotna wilczyca w walce przeciwko wszystkim. Barbara ostentacyjnie pali papierosa, nosi czerwoną szminkę i koszulkę z napisem "PUSSY MANTRA" (to nazwa kolektywu artystycznego określającego siebie jako cyber- i ksenofeministyczny). Do gorączki libido, która toczy Zdunk, nawiązuje w spektaklu także biesiadna piosenka "On zimny, ona gorąca", która w wykonaniu trzech córek (Joanna Żurawska, Martyna Rozwadowska, Kamila Banasiak) staje się poruszającym refrenem. Akcja toczy się w ciemnej, przygnębiającej przestrzeni przywodzącej na myśl skojarzenia z oblepiającą wszystko smołą (scenografię zaprojektował artysta wizualny Łukasz Surowiec), nad połyskującą czarną podłogą góruje ciemna chmura. Ten ostatni element jawi się jednak jako wtórny w kontekście dokonań współczesnej polskiej plastyki teatralnej i wywołuje uczucie déjà vu. Plastykę sceny dominują projekcje video na usytuowanym w tle ekranie zajmującym całą wysokość i szerokość sceny.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Scena z przedstawienia "I tak nikt mi nie uwierzy" w reżyserii Wiktora Rubina, 2020, fot. Dawid Stube/Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie
U Janiczak Barbara jest ofiarą tajemniczego eksperymentu mającego zbadać "zjawisko utraty instynktu samozachowawczego u kobiet". Wstępne exposé ojca ramuje cały spektakl jako opowieść, w której główna bohaterka musi walczyć o swoją narrację, o przestrzeń na swoją wersję wydarzeń. Faktografia jest dla twórców pretekstem do stworzenia frenetycznego obrazu rozpadającej się (czy będącej już po rozpadzie) kobiety, która cierpi na niewysłuchanie. Twórcy w przedpremierowych rozmowach łączyli historię Zdunk ze współczesnymi realiami, w których coraz więcej kobiet decyduje się mówić o zaznanych krzywdach i nadużyciach wynikających z patriarchatu, narażając się na lekceważenie, wyśmianie, upokorzenie. To nawiązanie wydaje się bardzo atrakcyjnym w kontekście debaty publicznej wytrychem, ale spektakl jest raczej świadectwem tego, że nie zawsze, kiedy porusza się jakiś temat, rzecz staje się ważnym czy potrzebnym głosem. Nie miałam przynajmniej poczucia, by "I tak nikt mi nie uwierzy" miało szansę stać się takim głosem.
Inną sprawą jest to, że faktografia w sprawie Barbary Zdunk jest znacznie bardziej interesująca niż zostało to przedstawione w Gnieźnie. Ta brutalna sprawa nie miała najprawdopodobniej nic wspólnego z czarami, a kobieta została ukarana w ten archaiczny sposób w kontekście czynu nie magicznego, a kryminalnego. Brakuje mi w proponowanej przez Rubina i Janiczak opowieści próby docieczenia, dlaczego w drugiej dekadzie XIX wieku ktoś jeszcze został w ten sposób ukarany? Za co właściwie zaaresztowano i ukarano Barbarę Zdunk? Dlaczego, choć wcześniej uduszono kobietę, zdecydowano się zorganizować tak brutalne widowisko jak publiczna egzekucja w płomieniach? U Janiczak mnóstwo jest liryki (wśród poetyckich obrazów najsilniejszy jest bodaj ten, w którym Zdunk mówi, że wznieciła pożar za pomocą wzroku, a w zapowiedzi spektaklu czytamy, że "prawdziwym powodem egzekucji Barbary jest jej wzrok, który podobnie jak spojrzenie Meduzy budzi przerażenie"). Brzmi to tyle intrygująco, co pusto. Mam wrażenie, że twórcy prześlizgnęli się po historii, którą obrali za kanwę swojego przedstawienia, opierając dramaturgię na mglistej figurze magicznego wzroku; uciekając w proste analogie między postacią rzekomej wiedźmy, a współczesnymi, odważnymi kobietami decydującymi się wyjawić, jakiej krzywdy zaznały i tym samym wpisując się w spektrum tzw. ważnych tematów. Walorem gnieźnieńskiego przedstawienia jest jednak niewątpliwie zademonstrowanie procesu wprzęgania prywatnej traumy w porządek formalno-prawny oraz pokazanie, w jaki sposób dochodzi do zawłaszczenia historii i - co za tym idzie - jej wypaczeń, zredukowania, a w ostateczności do unieważnienia.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl slajdy