System łagierniczy w związku sowieckim był na swój nieludzki sposób organizmem perfekcyjnym: samoregulującym się i samowystarczalnym. Człowiek głodny rzadko dyskutował, bo pochłonięty był myślami o sposobach pozyskania dodatkowej łyżki strawy: "Jeżeli istnieje Bóg, niech karze bezlitośnie tych, którzy łamią ludzi głodem". Rozregulowany organizm ludzki wytwarzał impulsy poddające rewizji ustalone przez wieki zasady moralne, więc co słabsze jednostki – w nadziei złagodzenia niewolniczego jarzma – posuwały się do donosów na współtowarzyszy niedoli (czego doświadczył także sam autor, i to od człowieka, z którym wszedł w przyjacielską zażyłość).
I odwrotnie, więzień o niezłomnym charakterze i właściwie wytyczonych ścieżkach duchowych, wpadał z kolei w pułapkę samooskarżeń. Trapił go na przykład każdy przejaw lepszego traktowania, co odczuwał jako rodzaj zdrady względem pozostałych członków katorżniczej wspólnoty. Miewał wyrzuty sumienia, kiedy mu przyszło porzucić w niedoli pracujących ponad siły kompanów – niewolników przy wycieńczającej lesoróbce, czyli wycince lasu, obliczanej według celowo wyśrubowanych norm ilościowych.
W czasie mojego półtorarocznego pobytu w Jercewie raz jeden tylko – 1 maja 1941 roku – do naszego baraku przyszedł płatnik z wykazami zarobków. Otrzymałem do podpisania ogromny formularz, z którego wynikało, że mój zarobek za sześć miesięcy wystarczył zaledwie na pokrycie kosztów utrzymania w obozie ("konserwacja" baraków, odzież, jedzenie, koszty administracji), pozostawiając mi w gotówce wszystkiego dziesięć rubli, czyli równowartość sixpensa. Był dla mnie nie lada pocieszeniem fakt, że sam płacę za moje więzienie łącznie z wydatkami na strażników, którzy mnie pilnują, i na enkawudzistów z Trzeciego Oddziału, którzy śledzą pilnie, czy tym, co mówię w obozie, nie zarobię na drugi wyrok.
Wiadomo bowiem, że "teoria prawa sowieckiego opiera się na założeniu, że nie ma ludzi niewinnych". Tymczasem, w konsekwencji układu Sikorski–Majski, który przewidywał amnestię dla wszystkich Polaków w obrębie ówczesnych (po 17 września 1939 roku) granic ZSRR, Gustaw Herling-Grudziński postanowił domagać się należnych mu praw. Dzięki przedsięwziętej wraz z kilkoma innymi polskimi więźniami głodówce – co z początku tylko wzmogło stosowane wobec nich represje – najwytrwalszej trójce udało się w końcu otrzymać odpowiednią bumagę, zezwalającą na opuszczenie obozu i poruszanie się po ściśle wytyczonej trasie na terenie związku sowieckiego.
Przed amnestionowanym łagiernikiem otworzyła się długa droga do formującej się Armii Polskiej pod dowództwem gen. Andersa, podczas gdy w Jercewie pozostali inni nieszczęśnicy, w większości Rosjanie, ale i Żydzi, Ukraińcy, Niemcy, Finowie, Ormianie – cała narodowo-etniczna mieszanka składająca się na twór zwany ZSRR. Dla autora "Innego Świata", przewodnikiem duchowym po nim były "Zapiski z martwego domu" wręczone mu w zaufaniu przez pewną Rosjankę, Natalię Lwownę: "Szukać nadziei u Dostojewskiego!…" – dodała sarkastycznie w porywie nagłego zdumienia.
"Inny Świat. Zapiski sowieckie" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego to pierwsza w świecie publikacja odsłaniająca istnienie w "ojczyźnie światowego proletariatu" zbrodniczego procederu łagrów – systemu sprawnie funkcjonujących obozów koncentracyjnych. W państwie, gdie tak wolno dyszyt czełowiek. Rzeczywiście – jak nigdzie indziej.
Autor: Janusz R. Kowalczyk, sierpień 2018