Wreszcie odwilż, nadzieja na zmiany. Polski Październik '56 roku i spóźniony debiut pisarza.
"Tylko w pisaniu widzę swoją przyszłość"
Szczepański robi zapiski niemal dzień po dniu. Wydarzenia historyczne przeplatają się w dzienniku z codziennością - zwyczajną i niezwyczajną. Opisy krwawo stłumionych manifestacji w Krakowie w maju 1946 roku ("Znowu okrzyki, gwizdy, bieganina, a potem nagle strzały") sąsiadują z opisem urody Tatr, wiadomość o aresztowaniu kuzyna ze wzmianką o francuskiej komedii filmowej czy składkowym Sylwestrze. W styczniu 1953 roku władza ludowa planuje przejęcie "Tygodnika Powszechnego", ulicami Krakowa maszeruje wojsko śpiewające po rosyjsku piosenkę z refrenem "My polskie sołdaty", a Stanisław Lem czyta w Przegorzałach dowcipną "sztukę kukiełkową" (zapewne odnalezioną niedawno groteskę Korzenie. Drrama wieloaktowe, w której finale pojawia się Stalin "nadludzko dobry, nieludzko życzliwy, genialnie uśmiechnięty"). Jednego marcowego dnia 1956 roku wyprawa narciarska ("w Kasince olbrzymi śnieg"), drugiego - wiadomość o śmierci Bieruta w Moskwie z okolicznościowym komentarzem ("Spodziewałem się wielkiej panichidy, tymczasem w PWM-ie okolicznościowa masówka trwała tylko 7 minut. Nowy styl").
Praca nad sobą
Pierwsze zapisy powstały w Krakowie po wyjściu Szczepańskiego z lasu, z AK-owskiej partyzantki. Miał wówczas 26 lat, za sobą udział w kampanii wrześniowej, działalność konspiracyjną i walkę w oddziale partyzanckim na Kielecczyźnie (od czerwca 1944 roku). Studia iranistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim uważa za nieporozumienie, a nawet "oszustwo".
"Chciałem sobie wyperswadować pisanie - notuje 6 VIII 1945 roku - ale bądźmy szczerzy tylko w pisaniu widzę swoją przyszłość. Fatalnie mi to nie idzie, a jednak w duchu uważam się za pisarza. I nie chcę rezygnować."
Zamierza pracować nad kształtowaniem swojego charakteru, uczciwości i woli - dziennik okaże się w tym pomocny. Ma rację Tomasz Fiałkowski, stwierdzając, że zapisy pierwszych powojennych lat "przynoszą niezwykły obraz konsekwentnego samokształtowania się Szczepańskiego jako człowieka - studenta iranistyki, pisarza, męża i ojca rodziny, taternika, reportażysty i scenarzysty".
Tym, co uderza w tym dzienniku od początku, jest niezwykła prawość młodego człowieka, świadoma praca nad sobą, wyczulone sumienie. Jan Józef, sam wygłodzony, wyrzuca sobie, że nie podzielił się bochenkiem chleba z niemieckimi dziećmi w zrujnowanym Wrocławiu. Współczuje głodującym Niemcom:
"Mimo woli, bo przecież pamięta się łapanki, obławy, Oświęcim, Montelupę i wszystko. Ale teraz widzi się ludzi głodnych."
Oko reportera
Cieszy się, że nie popadł w kompleks okupanta, "w kompleks 'prawego włodarza' ", co to "bierze w posiadanie, powraca macierzy jej dziedzictwo" itd. Pisze o Rosjanach, którzy na Dolnym Śląsku rabują i gwałcą z czystym sumieniem, ostentacyjnie, jak armia Tamerlana: ten ma większy szacunek, kto zrabuje większy łup. A Polacy?
"U nas wygląda to mniej wspaniale. Tysiące 'prawych włodarzy' w wyszarzałych ubrankach z trwożliwymi minami snuje się po zwaliskach zasobnych, mieszczańskich kamienic, napychając chyłkiem swoje 'szabrownicze' tobołki."
Już choćby po tych dwóch zdaniach można poznać przyszłego rasowego reportażystę. W latach 50. Szczepański będzie pisał reportaże z Nowej Huty, z Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu w Warszawie, z sierocińca w Krzeszowicach, z Krynicy Nikifora - niemal wszystkie (z wyjątkiem Przez hale FSO) okażą się dla cenzury nie do przełknięcia. Dzięki dziennikowi coś z nich jednak przetrwało. Jak choćby kapitalny literacko opis spotkania z Nikiforem:
"Jest maleńki, obdarty, z pofałdowaną poprzecznie gębusią, w okularach, których jedno szkiełko jest popękane gwiaździście. Dzióbiąc pędzelkiem swoje dziecinne farbki (anilinowe guziczki na tekturowej palecie), a potem kładąc z wielką pedanterią plamki na 'obrazie', nie odrywa wzroku od roboty, nie szuka żadnego wzoru w otoczeniu. Wydaje się, że nie istnieje żaden kontakt między nim a światem. (...) Zafrapowały go chmury w jednym z pejzażów van Gogha, a na zimowym powrocie z polowania Breughla pokazywał ze śmiechem maleńkie ptaszki wśród gałęzi i mikroskopijne figurki ślizgających się ludzi. Długo komentował byka z Altamiry. Próbowałem wyjaśnić mu pochodzenie tego wizerunku. Z jego pomruków zrozumiałem tyle, że byk lepszy jak koń, bo konie zabierali Niemcy, a krowa, jak nią robić, to 'chora... słaba'. Po dwukrotnym obejrzeniu kartek powiedział (o ile go zrozumiałem) rzecz bardzo zastanawiającą: 'ja bym też tak umiał, żebym nie był...' i tu pokazał ręką na czoło" (16 II 1951).
Spóźniony debiut
W tamtych latach przyszły autor Ikara nie miał szans na funkcjonowanie w - ograniczonym, kalekim, zatrutym socrealizmem - ale jednak istniejącym przecież życiu literackim. Był "elementem klasowo obcym", podejrzanym - inteligent, syn przedwojennego prawnika i dyplomaty Aleksandra Szczepańskiego, bratanek przebywającej na emigracji pisarki Marii Kuncewiczowej, oficer Armii Krajowej, ożeniony z wnuczką młodopolskiej poetki Maryli Wolskiej, związany ze środowiskiem "Tygodnika Powszechnego". Wydawcy i redaktorzy pism literackich traktowali go nieufnie albo lekceważąco, za to cenzura - z należytą czujnością.
Pisarz o fatalnym życiorysie musiał przełknąć niejedno upokorzenie, zanim zobaczył swoje nazwisko w druku. Kolejne rozczarowania przyjmował na ogół z olimpijskim spokojem: "Dziś miały wyjść 'Buty' w 'Tygodniku'. Nie wyszły. Znów czekanie" (17 I 1947). "Odesłali mi z PIW-u 'Polską jesień'. Nie skorzystają. Zdaje się, że to dlatego, że pisuję w 'Tygodniku' " (24 XII 1949). "Odebrałem 'Polską jesień' od Gebethnera. Nie reflektują" (7 III 1950). Po latach Tadeusz Drewnowski napisze:
"Literacka służba J. J. Szczepańskiego rozpoczęła się mocno i bujnie, lecz nie bez przeszkód. Mam na myśli jego spóźniony i powikłany debiut, który w końcu przybrał postać trojaką. Dopiero w latach odwilżowych (1954-56) ukazały się trzy książki nowego autora: 'Polska jesień', 'Portki Odysa' i 'Buty i inne opowiadania' w kolejności akurat odwrotnej niż porządek, w jakim powstawały. (...) Tak samo jak u Borowskiego i Różewicza, w nowelistyce Szczepańskiego wojna oznacza najgłębszy kryzys epoki, powszechny kryzys wartości." (Tadeusz Drewnowski "Sam przed nieznanym trybunałem", w: "Porachunki z XX wiekiem. Szkice i rozprawy literackie", Universitas, Kraków 2006; pierwodruk: "Pismo", Kraków 1981, z. 2)
Dziennik Szczepańskiego przynosi szczegółową historię owych perturbacji z debiutem. Miesiąc po miesiącu, rok po roku. Znajdziemy tu także niejeden opis bolesnej szamotaniny pisarza, który, odtrącany, zaczyna wątpić w siebie, w swój talent.
"Rano oddałem Wyce maszynopis mojego zbiorku. Odebrałem go od Jerzego [Turowicza], bo tam sprawa wyglądała beznadziejnie. Wyka obiecał pchnąć w Czytelniku. Wczoraj wieczorem miałem moment okropnej chandry. Jakiegoś zapadu. Zupełnie opuściła mnie odwaga i wiara w siebie. Wydało mi się, że nigdy już nie potrafię pisać i że moje małżeństwo z Danusią nie ma sensu. Zwątpiłem we wszystko, miałem wrażenie, że i tu się okłamuję. Szczęśliwie minęło. Postanowiłem przez tydzień poddać się pewnej dyscyplinie, pisarskiemu treningowi. Będzie to polegało na tym, że każdego dnia zapiszę, starając się dbać o formę, jakieś jedno spostrzeżenie. Obojętne co." (16 IX 1947)
Jednak na żaden kompromis, na żadne układy z władzą ludową nie poszedł.
Podwójna samotność
Władza tymczasem nie zostawia go w spokoju. Pod datą 27 VI 1947 Szczepański opisuje "sześć godzin nudy", przesłuchanie przez komisję weryfikacyjną Rejonowej Komendy Uzupełnień.
"Rozmowy te prowadzone były z założeniem, że na pewno jestem faszystą, który nie chce się przyznać do swoich przekonań. Wiem, że nie ma żadnego sposobu do przekonania takich panów, że odczuwa się do faszyzmu wstręt jeszcze większy niż do marksizmu. Są tylko dwie szufladki. Okropnie niewygodnie żyć w takim świecie. W rezultacie zakwestionowano mi stopień oficerski."
Powściągliwe zapisy o wezwaniach z UB pojawiają się w dzienniku kilkakrotnie. Także w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia 1952 roku:
"Po powrocie z Kasinki zastałem wezwanie na MO. Zaczęły się znów kłopoty w rodzaju tych z 49 r. Tym razem cios jest wymierzony we mnie osobiście (sprawy okupacyjne), choć niewątpliwie to w związku z sytuacją 'Tygodnika'. Święta mijają w cieniu tej chmury."
Jan Józef Szczepański - mimo kłopotów z publikowaniem utworów - należy do sekcji prozy Związku Literatów Polskich. Jest tam jedynym oficjalnym nie-marksistą. W dzienniku notuje, iż wyczuwa "rodzaj uprzejmego bojkotu", chłód pogłębiający się z każdy tygodniem. "Człowiek siedzi na zebraniu ja zaraźliwie chory - naookoło pustka, oczy odwracają się z zakłopotaniem" (1 IV 1953). Tylko Andrzej Kijowski, chyłkiem ("na boczku"), zamawia u niego reportaż dla "Życia Literackiego".
Samotność odczuwa Szczepański także jako agnostyk w środowisku, z którym wiele go łączy, w katolickim środowisku "Tygodnika Powszechnego". Katoliczką jest jego żona i krewni ("Ta religijność Danusi to jest sprawa, z którą muszę się bardzo poważnie liczyć"). Byłoby mu łatwiej, gdyby był jednym z nich. Podejmuje nawet pewne próby przekonania samego siebie: "Ostatnio męczy mnie coraz wyraźniej moje połowiczne czy raczej 'ćwierciowe' stanowisko wobec religii. Wytłumaczyłem sobie, że wierzę w Boga i sądzę, że jeśli coś zasługuje na wiarę, to chyba Bóg, ale nie potrafię wyciągnąć z tego żadnych umysłowych konsekwencji"(21 V 1951).
Azyle
Izolacja, upokorzenia, bieda. Jednak najgorsze go nie spotyka. Kto wie, czy nie poszedłby za kraty, gdyby jego dziennik wpadł w ręce funkcjonariuszy UB. Zapisu o Kongresie Ziem Odzyskanych we Wrocławiu pewnie by mu nie darowano:
"Takiej inflacji sloganu i frazesu nie znała żadna epoka i żaden reżim. Na miejscu cenzurowane przemówienia były konsekwentnie doprowadzane do ideału demagogicznej sztampy. Wszystkie przymiotniki są ustalone, żaden cień krytyki czy obiektywizmu nie ma prawa uprawdopodobnić hurra-zachwytu. Wszyscy mówią (bardzo rozwlekle) dokładnie to samo. Okrzyki i oklaski są zaplanowane - nie ma mowy o jakimś spontanicznym myśleniu. Nie brakło dzieci z kwiatkami i czerwonymi chusteczkami, ściskających Osobistości i piszczących cieniutkimi głosikami o 'krwawych szponach imperializmu'. Najprzykrzejszym widowiskiem byli księża, wyrywający sobie jeszcze na dnie swego getta strzępy iluzorycznych 'zaszczytów' należenia do jakiejś komisji. Wszystko w atmosferze zasmucającej wulgarności, brzydoty, brudu. Wszystko bez najmniejszego związku z oczywistością, widoczną zaraz za drzwiami sali obrad" (22 IX 1952).
Podobne fragmenty dziennika Szczepańskiego przypominają Dzienniki Marii Dąbrowskiej z jej morderczymi opisami polskiego stalinizmu.
Świat komunistycznego fałszu, peerelowskiej nudy i szarzyzny był Szczepańskiemu obcy. Na szczęście autor Polskiej jesieni miał swoje azyle. Kasinka - ukochany drewniany dom w Beskidach. Wspinaczki tatrzańskie. Przyjaciele, wśród nich Jacek Woźniakowski, Tadeusz Brzozowski, Władysław Dulęba, Stanisław Lem. Szczęśliwe życie rodzinne. O nich, o swoich azylach, pisze autor dziennika bodaj najwięcej.
Następne lata - po przełomie roku 1956 - przyniosą mu upragnione dalekie podróże. Będzie o nich mowa w drugim tomie Dziennika.
Autor: Elżbieta Sawicka, grudzień 2009.
-
Jan Józef Szczepański
Dziennik. Tom I 1945-1956
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009
format 145 x 205 mm, 704 ss., oprawa twarda
ISBN 978-83-08-04074-4