"Domy bezdomne" to lektura niespieszna, uważna, momentami liryczna i, co najważniejsze, pozbawiona taniego sentymentalizmu. Fascynacja i rozsądek zdają się mieć idealne proporcje. Brauntsch udało się wypracować specyficzną relację z bohaterami, którzy odsłonili przed nią swój mikrokosmos. Jedni odświeżyli wspomnienie dzieciństwa naznaczonego wojną, drudzy mogliby godzinami rozprawiać o swej namiętności do cegły.
Każdy z nich na swój sposób definiuje miejsce do życia. Są domy stare, o których mówi się, że posiadały duszę, gdyż były wielopokoleniowe. Są też takie, które milczą, bo stoją puste – jeżeli jeszcze istnieją. Nowe, również budowane z cegły, należałoby raczej ująć w cudzysłów, ponieważ pozostają jedynie cytatami z przeszłości. Brauntsch zagląda do wszystkich tych wnętrz.
Głosy mieszkańców uzupełniają gorzkie refleksje architektów, etnografów i historyków próbujących ocalić cząstkę pomarańczowoczerwonego krajobrazu. Robert Wojtecki przekonuje: "Proszę dać dziecku kredkę do ręki, a narysuje właśnie taki dom – dwuspadowy dach, na środku drzwi, po bokach symetrycznie ułożone okna. Nie narysuje wieżowca czy igloo. To jest nasz emocjonalnie zakodowany archetyp domu".