Portretując współczesny Wałbrzych, Lankosz łączy realizm magiczny z estetyką powieści Kinga. Problem w tym, że jego film historia nie broni się ani jako baśń, ani tym bardziej – jako horror. Prawdę mówiąc, jedyną emocją, jaką budzi, jest irytacja, ale i ona koniec końców przegrywa ze znużeniem.
Człowiek bez właściwości
Film Lankosza nie ma bowiem bohatera. Alicja, grana przez Magdalenę Cielecką, to raczej awatar, aniżeli postać z krwi i kości. Choć dzielna dziennikarka niemal nie znika z ekranu, nie bardzo wiadomo, dlaczego ją oglądamy.
Lankosz nawet nie próbuje ustawić bohaterce stawki, o którą musiałaby zawalczyć, ani nie wikła jej w tarapaty, dzięki którym moglibyśmy się dowiedzieć, jak sobie radzi i kim jest. Nie dotyczy jej ani presja czasu, ani czyhające na nią zagrożenie. Jej cel jest dla widza obojętny, ona sama także zdaje się nieprzesadnie przejmować losem porwanych dzieci, świat nie wchodzi z nią w konflikty, zaś logika działania pozostawia wiele do życzenia (scena konfrontacji z bohaterem Marcina Dorocińskiego jest tego najlepszym przykładem). A że sama nie pokonuje na swej drodze jakichkolwiek przeszkód, nie dowiadujemy się, jaka jest jej osobowość, sposób reagowania i myślenia ani jaką wizję świata wyznaje.
Szelest ekranu