Każda książka Andrzeja Stasiuka to wariacja tej samej obsesyjnie snutej opowieści: o czasie i przemijaniu, podróży, miłości do zapomnianych, nieoficjalnych zakątków Europy. To intymny, osobisty reportaż pełen czułości dla wszystkiego co połamane, niechciane, usunięte na margines świata. Jednak Stasiuk podkreśla, że tak naprawdę pisze zawsze o Polsce, która jest częścią tej bardziej dusznej, zanurzonej w historii Europy. Można wejść do niej tylnymi drzwiami i poznawać z uwagą i czułością, jak Rumunię, Serbię, Macedonię, Albanię.
W "Dzienniku pisanym później" opowieść toczy się w charakterystycznym dla pisarza rytmie - hipnotyzujące, melodyjne zdania pozwalają miękko oderwać się od rzeczywistości i ruszyć w podróż.
Źródło: wyborcza.pl
Książka została nominowana do Nagrody Literackiej Nike 2011. Fragment z "Dziennika..." (www.czarne.com.pl):
"Jadąc przez Banja Lukę, rozmyślałem o niej. Wśród, ruin, grobów i pól minowych. Rozmyślałem o tym, jak leży na wznak między Wschodem a Zachodem. Leniwa i senna. W tych nieśmiertelnych brzózkach. Na piachu. Dłubie w nosie, kręci kulki i marzy o własnym losie. O przyszłym zamążpójściu, o dawnych gwałtach albo że pójdzie do klasztoru. W Banja Luce o tym myślę, gdy pada deszcz i szukam wylotówki na Chorwację, na Węgry, bo już wracam. Myślę o niej w Jajcu i myślę w Travniku. Jak się czasami przewraca na bok w tych wiekuistych brzózkach, w tych piaskach wieczystych, wspiera na łokciu i patrzy na widnokrąg, gdzie się podnoszą pokusy wielkich miast, brylantowe wieżowce, chorągwie z pięknymi herbami firm globalnych i gdzie światło lucyferycznie odbija się od chmur, składając w obcojęzyczne napisy głoszące chwałę nadchodzącego wyzwolenia, które niczym bezlitosna fala zatopi stare, a ocali nowe. Za to ją kocham. Za to patrzenie. Za to leżenie na boku. I sobie obiecuję, że jak tylko wrócę z tych beznadziejnych Bałkanów, to ją zaraz opiszę. Kilometr po kilometrze, hektar po hektarze, gmina po gminie, wymieniając te wszystkie nazwy jak zaklęcia, jak modlitwy, jak litanie, arko przymierza, domie złoty, wieżo z kości gdzieś koło Małkini, gdzieś koło Bełżca."
Z recenzji Bartosza Marca (www.rp.pl - 27.10.2010):
" 'Dziennik pisany później' to znakomity literacko zapis włóczęgi przez Bałkany, a Andrzej Stasiuk pisze tak, jakby fotografował
Interesują go tylko intensywne wrażenia i metaforyczne obrazy. Ciekawi świat widziany z perspektywy promu, który składa się z przyspawanej do kadłuba karoserii zdezelowanego autobusu i pływa po jeziorze Komani. (...)
W 'Dzienniku pisanym później' najlepsze są notatki z Bośni. Andrzej Stasiuk powiedział, że podróżuje, aby sprawdzić, jak jego umysł zachowuje się w różnych warunkach. Najpierw więc jeździł do Dukli, potem na Słowację i Węgry. Teraz przyszła kolej na Bośnię i w drodze odczuwał strach. Rzeź, jakiej tam dokonano, kojarzyła mu się z obżarstwem i pijaństwem, z nalanymi twarzami katów. 'Jechałem przez wojenny kraj i bałem się. Oni wszyscy umarli albo się ukrywali, ale czułem ten zapach w powietrzu. Skarpetki, spocone pachy, tłuszcz i gorzała. Wypalone dziury w obrusach, gdy przysypiali z papierosami. Prawdziwi mężczyźni'."
- Andrzej Stasiuk
"Dziennik pisany później"
fotografie: Dariusz Pawelec
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010
200 x 247, 168 ss., oprawa miękka,
ISBN: 978-83-7536-231-2
Andrzej Stasiuk: Rzut oka z Bałkanów na ojczyznę
"Gazeta Wyborcza" prezentuje książki nominowane do nagrody Nike 2011. Wszystkim autorom redakcja zadaje te same pytania:
Redakcja: O czym jest pana książka?
Andrzej Stasiuk: - Na pozór o Bałkanach oraz o naszej ojczyźnie. Ale tak naprawdę to o tym, że narrator podróżuje, zmienia miejsca i perspektywy, ponieważ uprawia coś w rodzaju medytacji w ruchu. Sprawdza, jak działa jego umysł wystawiony na działanie świata. Jak działają jego zmysły wystawione na działanie różnych rodzajów oświetlenia, różnych temperatur, różnych materii w różnorakich stadiach wzrostu albo rozkładu. Narrator powraca w te same bałkańskie miejsca, by doświadczać czegoś w rodzaju nudy. Czyli czegoś odmiennego od tego, co Bałkany zwykły oferować ciekawskim. Nie ma kolorytu, nie ma frenezji, nie ma malowniczości. Są ślady wojny, trochę trupiej woni, zmęczenie. Jedzie się, by rozmyślać właściwie o sobie. A potem o miejscu, z którego się przybyło, czyli o ojczyźnie.
To ma trochę muzyczną konstrukcję, bo zaczyna się od andante, a potem jest coraz szybciej, aż do trzeciej, "ojczystej" części w presto. Taka próba sprawdzenia, jak na język działa ta czy inna kraina historyczno-geograficzna. Wyszło na to, że w Polsce język doznaje pewnego wzmożenia i się niejako samorzutnie z prozy w poezję zamienia. Tak to wygląda.
Jak pan sobie wyobraża swojego czytelnika?
- W ogóle sobie go nie wyobrażam. Po co? Strata czasu, bo i tak potem weźmie to, co napisałeś, szeroko pojęta ludzkość i zrobi z tym, co zechce. Wyczyta to, co będzie chciała, i na koniec trzystu stron, nad którymi siedziałeś trzy lata, powie ci: No dobrze, ale te brzydkie wyrazy...
Z drugiej strony czasami znajduje się ktoś, kogo nawet nie można sobie było wyobrazić. Takie są blaski i cienie tego zawodu, więc lepiej skupić się na własnej robocie, a nie na kombinowaniu z targetem.
Jaka jest najważniejsza książka w pana życiu?
- Powinienem powiedzieć, że Biblia. Ale do głowy przychodzą mi "Przygody Hucka" Twaina. Bo najważniejsze są chyba książki, które czytamy w wieku, w którym nie jesteśmy jeszcze w stanie czytać Biblii, Tomasza Manna czy co tam jeszcze poważni ludzie wymieniają. Ważne są książki, które nas demoralizują, bo jeszcze jesteśmy bezbronni i niewinni. Tak, one są najważniejsze.
Za żadną cenę nie chciałbym pisać jak...
- Ja to mam tylko zmartwienie, żeby pisać tak, jak chcę. To mi zajmuje cały czas. Po prostu szukam najlepszych zdań, słów. To jest dla mnie istotą pisania, reszta nie ma znaczenia. Ani złe słowa, ani złe zdania, ani kiepscy pisarze. Pisanie to dla mnie afirmacja. Ale żeby trochę konkretu, to na pewno nie chciałbym sprostytuować pisania na rzecz ideologii. To jest smętne, nudne i żałosne. A z jakiegoś powodu ten rodzaj literatury ma swoich zwolenników zarówno z lewej, jak i z prawej strony. Wciąż mnie to wprawia w pewne zażenowanie.
Co jest ważniejsze - literatura czy polityka?
- Zależy dla kogo. Dla większości pewnie polityka. Ludziom się wydaje, że polityka ich dotyczy, że biorą w niej udział. Zapewne w jakimś sensie tak jest. Ale ja zawsze chciałem mieć ciekawe życie, więc wybrałem literaturę. Polityka jest nudna. Przynajmniej ta nasza, tutejsza. Ona jest pewnie bardziej zajmująca w skali świata, jakichś megaprocesów, hiperprojektów, ścierania się wielkich sił. Ale w naszej skali to jest raczej kabaret, który od czasu do czasu zamienia się w tragikomedię. Nie ma ciekawych, dramatycznych postaci. Ledwo kilka. Był Jaruzelski, Wałęsa, Lepper, teraz Kaczyński. Poza tym nie ma na kim oka zawiesić. Dla naszej prowincjonalnej polityki to pewnie dobrze, ale dla literatury - gorzej.
Kto z 20 nominowanych powinien dostać w tym roku Nike?
- No oczywiście, że przede wszystkim ja. Ale jak już miałbym być taki uprzejmy oraz altruistyczny, to ktoś z naszego wydawnictwa. Na przykład Justyna Bargielska, ma potencjał. Poza tym Justyna rok po roku wzięła Gdynię, więc byłaby piękna seria. Jak rozbicie banku w Monte Carlo.
Źródło: wyborcza.pl - 12 lipca 2011