#literatura
#fotografia
To jedna z tych książek, które dają więcej niż obiecują. Efektem projektu nawiązującego do dawnej praktyki fotografów obwoźnych jest bezpretensjonalna opowieść o pamięci, granicach i codzienności, w której zdjęcie staje się pretekstem do spotkania.
Idea Wędrownego Zakładu Fotograficznego opiera się na wymianie: zdjęcie za opowieść i coś do jedzenia. Agnieszka Pajączkowska począwszy od 2012 roku każdego lata przemierzała setki kilometrów wzdłuż wschodniej i północnej granicy Polski, zajrzała również na Dolny Śląsk. Spotkanym ludziom oferowała portret – tę najpowszechniejszą a zarazem najbardziej osobistą formę wypowiedzi wizualnej. Może ktoś potrzebował do dokumentów albo chciał wysłać wnukom za granicę? Niejako kontynuowała tym samym tradycję fotografów wędrownych, jednocześnie zwracając uwagę na istotę samego obrazu i pokazując jego rolę na przecięciu różnych dyscyplin, takich jak antropologia czy historia.
Podróże z reportażem
Nie musiała jednak taszczyć ze sobą aparatu ważącego nawet kilkanaście kilogramów ani pudełek z chemikaliami, zapasu szklanych płyt lub klisz i papierów fotograficznych oraz innych akcesoriów stanowiących dawniej standardowe wyposażenie przewoźnego atelier. Profesja sezonowego fotografa była popularna w XIX i na początku XX wieku, szczególnie podczas odpustów i innych uroczystości gromadzących potencjalną klientelę. Zawodowcy ogłaszali się w lokalnej prasie lub rozdawali ulotki z datą i miejscem plenerowej sesji oraz informacją, kiedy można odebrać zdjęcia. Ci, którzy wyruszali na dłuższą wyprawę, używali wozów konnych; przy krótszych wypadach doskonale sprawdzały się "fotobicykle" przystosowane do przewożenia dość pokaźnej skrzynki służącej jako ciemnia fotograficzna. W Stanach Zjednoczonych atelier urządzano nawet w wagonie kolejowym, który doczepiano do pociągu, a tam, gdzie nie docierała kolej, korzystano ze statków rzecznych. W Polsce na prowincji – choć o wiele rzadziej niż w miastach – także po wojnie można było spotkać rzemieślników oferujących swoje usługi.
Fotografie natury – od kontemplacji do aktywizmu
Pajączkowska ograniczyła swój ekwipunek do aparatu cyfrowego i drukarki, a za środek transportu i tymczasowe lokum służył jej trzydziestoletni, żółty volkswagen T3. Mogła więc wykonać zdjęcie na życzenie od ręki i podarować kilka odbitek portretowanym – i tylko na ich użytek. W książce jest sporo kadrów, ale tych mniej oczywistych: pomarszczonych dłoni delikatnie obejmujących wyhodowaną fasolę, rozległych pól, na tle których suszy się pranie, opuszczonych domów, pamiątkowych obrazów trzymających się ściany solidniej niż tynk. Praktycznie nie ma tu twarzy i wbrew pozorom wcale ich nie brakuje.
Gdyby zajrzeć do słownika etymologicznego, pod hasłem "portret" można znaleźć źródłosłów francuski ("portrait") oraz łaciński ("protrahere") oznaczający "wydobyć na światło dzienne". Dobrze wykonany portret, bez względu na technikę, wydobywa charakter pozującego, ukazuje emocje, opowiada jakąś historię. Pajączkowska czyni to za pomocą słów. Plastycznie oddaje osobowość napotkanych ludzi, choć zupełnie nie sili się na wyszukane epitety czy efektowną metaforę. Dzięki temu, że zachowuje indywidualny język swoich rozmówców, przybliża nam ich bardziej niż obiektyw do fotografii makro. Możemy usłyszeć wyrazy osobliwe dla danego regionu, specyficzny dla pogranicza akcent, a nawet liznąć chachłackiej mowy. Sama prośba o portret: "Pani się odsunie, ja wyjadę i jeszcze mnie pani na motorze zdejmie" mogłaby być przyczynkiem do refleksji na temat ewolucji naszego języka.
Wrażliwe pokolenie – intymność w fotografii współczesnej
Autorka zaznacza, że fotografia "nie jest celem, tylko pretekstem do spotkania". Staje się impulsem do rozmowy często bardzo osobistej, okazją do zwierzeń. W tym założeniu Wędrowny Zakład Fotograficzny przypomina filmowy dokument "Dziennik z podróży", w którym główni bohaterowie – mistrz fotografii Tadeusz Rolke i jego nastoletni uczeń Michał – przemierzają kamperem polską prowincję, portretując jej mieszkańców. Obraz w reżyserii Piotra Stasika płynnie przechodzi od lekcji fotografowania do szkoły życia: rozmów o miłości, kontaktach z rówieśnikami, pasjach. U Pajączkowskiej ukazany został jeszcze inny poziom relacji, która tworzy się za sprawą fotografii – poznanie poprzez obserwację. Już samo zachowanie modela przed obiektywem, jego gesty, wybór ubioru czy tła wiele mówią o charakterze człowieka.
Realizowanymi projektami, czy to kuratorskimi, animacyjnymi, czy reporterskimi, Pajączkowska konsekwentnie uwalnia przedmiot działania od ograniczeń narzuconych przez konwencję i teoretyków. Prowadząc Wędrowny Zakład Fotograficzny, sytuuje fotografię poza sztuką i dokumentem. Pokazuje ją z perspektywy nie naukowej a użytkowej, czy może raczej na ich pograniczu. W swojej rozprawie doktorskiej przygląda się fotografii wernakularnej, czyli tej o walorach pozaartystycznych, domowej, pamiątkowej, związanej z praktyką osobistą. W "Wędrownym Zakładzie Fotograficznym" ten trop wydaje się najwłaściwszy. Sam akt fotografowania traktowany jest jako usługa, natomiast utrwalony na papierze obraz staje się namacalnym śladem pamięci, aspirującym do rangi symbolu jedynie dla jego posiadacza, niesłusznie marginalizowanym przez badaczy.
Najlepsze polskie dokumentalistki
Jednak książki tej wcale nie trzeba czytać jako głosu w dyskursie historii fotografii. Można po prostu się w nią wsłuchać. Pajączkowska zbiera drobne opowieści – o różnej barwie i fakturze, czasem urwane, zawsze starannie wykadrowane – i tworzy z nich mozaikę wątpliwości, codziennych trosk, ale też zachwytów i dumy. Niektóre zostały spisane na gorąco, inne odtworzone z pamięci. Do końca nie wiadomo, w którą stronę skręci narracja, w jakim momencie przyspieszy lub się zatrzyma.
Każdą z tych opowieści można wyjąć jak zdjęcie z albumu i przypiąć do innej relacji o analogicznym motywie przewodnim. Znajdziemy tutaj kilka kręgów tematycznych: realia życia na przygranicznej wsi, przedwojenne stosunki polsko-żydowskie i polsko-ukraińskie po rzezi wołyńskiej, przesiedlenia ludności w ramach akcji "Wisła" (stąd ten Dolny Śląsk na mapie Wędrownego Zakładu Fotograficznego). Jednak nawet ta historia pisana przez duże "H" ma wymiar jednostkowy, zupełnie daleki od drętwej, podręcznikowej narracji. Bez dat, bez faktów, bez sensacji. Pajączkowskiej udało się zatrzymać skrawki wspomnień tym cenniejsze, że prawdopodobnie jedne z ostatnich. Młodzi wyjeżdżają, starsi umierają, wsie znikają – podobnie jak ceglane domy na Górnym Śląsku, które opisała Dorota Brauntsch w książce reporterskiej "Domy bezdomne".
Dobrze znany Inny – fotografowie z Polski patrzą na Wschód
"Wędrowny Zakład Fotograficzny" to również opowieść o granicach, o konfrontacji na linii swój-obcy. W swoim interdyscyplinarnym projekcie Pajączkowska przyjmuje rolę obcego. Jeździ od wsi do wsi vanem na warszawskich numerach, zjawia się niespodziewanie, na chwilę, burząc stały rytm hermetycznej społeczności. Czasem spotyka się z niechęcią podszytą lękiem, innym razem jest mile widzianym, a wręcz wyczekiwanym gościem. Portretuje swoich bohaterów – za pomocą obrazu i słów – w ich naturalnym otoczeniu, a więc dla nich bezpiecznym. Tworzy tym samym coś w rodzaju "Zapisu socjologicznego" Zofii Rydet – studium nieaspirujące jednak do miana dokumentu, choć niewątpliwie posiadające walory poznawcze.
Pajączkowska stara się przeniknąć do świata pełnego tajemnic, nieznanych rytuałów i odmiennych poglądów. Konfrontuje wyobrażenia z rzeczywistością, lecz nie ocenia. Nie jest przy tym uzurpatorką ani turystką – raczej antropolożką czy psycholożką, którą widzi w niej jedna z bohaterek. Pajączkowska niekiedy wraca do wybranych wsi, natomiast historie, które wracają do niej, zapisuje na odwrocie zdjęć (zamieszczonych na stronie internetowej projektu) oraz – już w bardziej rozbudowanej formie – w niniejszej książce. "Wędrowny Zakład Fotograficzny" to właśnie zapis powrotów: do miejsc, osób, wspomnień, rzemieślniczej praktyki fotograficznej, wreszcie do znaczenie fotografii przechowywanej w domowym archiwum.
"Wędrowny Zakład Fotograficzny" Agnieszka Pajączkowska Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019 Liczba stron: 384 ISBN: 978-83-8049-892-1
Autorka: Agnieszka Warnke
10 zdjęć "czarnego reportażu", które trzeba znać
fotografia reportażowa
reportaż
polska pisarka
fotografia