Na zapleczu słów
Zaczyna pracę o ósmej, kiedy córka już wyjdzie do szkoły. Zaparza drugą kawę i wgryza się w tekst tłumaczenia. Siedzi nad nim do trzynastej. To najbardziej intensywne pięć godzin dnia. Unika tłumaczenia z doskoku (”jest frustrujące”), na które była skazana jeszcze parę lat temu, gdy pracowała na stałe w Duńskim Instytucie Kultury. Doskoczyć można do wiersza, podczytywanego w autobusie, ostatecznie do opowiadania, ale nie do powieści, która wymaga pełnego zanurzenia w równoległym świecie, wsłuchania się w głos narratora.
Oryginał książki na stojaku (nie lubi tłumaczyć z pdf-a), czasem upstrzony notatkami na marginesie. Przeczytany, przyswojony, przemyślany. Gotowy do wyruszenia w drogę.
”Tłumaczenie to nie tylko siedzenie przy biurku, to cały proces”, wyjaśnia Justyna Czechowska, co przywodzi na myśl komiks „W głowie tłumaczy” narysowany kreską pięciu rysowników według scenariusza Tomasza Pindela, także tłumacza (literatury hiszpańskojęzycznej).
”O, na ostatniej stronie jesteśmy my – Magda Heydel, Ula Kropiwiec, Ola Szymańska i ja” – wskazuje Justyna Czechowska, widząc, że mam ten komiks przy sobie. Cztery kobiety (w tym trzy tłumaczki) stanowią mózg Festiwalu ”Odnalezione w tłumaczeniu”, który co dwa lata organizuje w Gdańsku Instytut Kultury Miejskiej. To nie mniej ważna część jej translatorskiej powinności: zwrócić uwagę czytelników na wysoką jakość literackiego przekładu, za którą nie idzie w parze równie wysoka pozycja rynkowa tłumacza.
Każda forma, by tę uwagę przyciągnąć, jest dobra – dyskusja, panel, podczas festiwalu był nawet sparing pomiędzy Barbarą Kopeć-Umiastowską a Maciejem Świerkockim, którzy zmierzyli się z dystopijnym opowiadaniem Tima Horvatha. Wniosek: dwa identyczne przekłady to utopia. Do podobnych wniosków skłania wspomniany komiks, w którym – trochę jak w serialu ”Było sobie życie” – została zilustrowana droga, jaką przechodzi oryginalny tekst, zanim zakończy kurs na stacji Język Docelowy. Kolejne przeszkody i etapy tej wędrówki (analiza znaczeniowa, czas gramatyczny, sens całości, styl wypowiedzi, itd.) pozwalają zrozumieć, że nie jest to wycieczka do spa, ale wyprawa do dżungli, w której na tłumacza czyhają niebezpieczeństwa, takie jak „nawiązania kulturowe nienadające się do bezpośredniego przełożenia”.