Między szaleństwem a dyscypliną
Podręcznikowa tłumaczka – miała w sobie w równym stopniu szaleństwo i żelazną dyscyplinę. "Fantazję, ale w granicach rozsądku", jak mówi syn Paweł Wasilewski, absolwent lingwistyki stosowanej mieszkający dziś w Berlinie. Pracowała po odprowadzeniu jego i brata do przedszkola lub szkoły, nigdy nocami. "Z tego, co pamiętam, prowadziła rozsądny i uporządkowany tryb życia" – wspomina Paweł. "Sama tym życiem sterowała i płynęła też właściwie sama" – dodaje przyjaciółka Julita.
Z ojcem bliźniaków rozstała się wcześnie. "Miałem w 1995 roku pięć lat, kiedy zamieszkaliśmy sami, ale wcześniej to też ona załatwiała różne urzędowe sprawy, płaciła rachunki. No i wychowywała mnie i brata, bo niemal cały czas po wyprowadzce spędzaliśmy z mamą" – opowiada Paweł Wasilewski. Pamięta duże, drewniane czarne biurko w mieszkaniu na Ursynowie. Na nim stojak z otwartą książką, jakieś pocztówki od przyjaciół, karteczki z notatkami, zawsze w porządku. Dopóki nie przerzuciła się na komputer, po domu niósł się stukot maszyny do pisania, w którą uderzała, nie patrząc na klawisze. Zielona herbata, dużo zielonej herbaty, od której kubek był pełen osadu.
Tłumacząc, najpierw robiła tzw. rybkę, czyli brudną wersję, którą pisała szybko, intuicyjnie, "tak jakby niosła ją fala. Nie przystawała, a tam, gdzie napotykała trudności albo czegoś nie wiedziała, wstawiała znaki X lub pisała np. <<lalala>>, żeby nie wypaść z rytmu" – przypomina sobie Julita Wroniak-Mirkowicz. Dopiero, gdy dojechała do końca książki, przysiadała solidnie nad tekstem. Zaczynała się mozolna orka, która trwała dłużej niż zrobienie tej pierwotnej wersji i która polegała na tym, by doprecyzować, uściślić, doszlifować tekst. Nie wystarczyło zajrzeć do słownika. W erze przedinternetowej praca tłumaczki obejmowała nie tylko biegłą znajomość języka, ale też zdolność poruszania się po towarzyskiej mapie. Trzeba było wiedzieć, gdzie i do kogo zagadać, żeby dopytać o jakieś charakterystyczne miejsca lub detal. Był na to czas, bo wydawcy dawali roczne, a nawet dwuletnie terminy. "Konsultowaliśmy ze sobą wiele rzeczy, których nie było jak sprawdzić, poza tym Anna była niesamowicie towarzyską osobą, chodziła na przeróżne wykłady, spotkania, wystawy, koncerty – wspomina przyjaciółka. – Podchodziła, zagadywała, umiała zjednywać sobie ludzi". "Zawsze bardzo dużo korespondowałam i dużo więcej od innych wierzyłam w Pocztę Polską" – mówiła Anna Kołyszko, dodając, że w PRL-u mnóstwo ludzi z góry skreślało tę instytucję jako sposób komunikowania się z ludźmi z Zachodu, uważając, często słusznie, że ktoś będzie zaglądał do kopert, cenzurował itd. "Ja miałam zawsze mnóstwo przyjaciół, znajomych za granicą" – nie urywała. "Jak pojechałam do Ameryki, poznałam więcej pisarzy amerykańskich ważnych, dobrych, liczących się, niż moi przyjaciele-krytycy literaccy w Stanach. Bo wszyscy byli zainteresowani Warszawą, wszyscy przyjeżdżali zobaczyć udręczoną Polskę" (c.d. relacji).
Ślady pisarskiej obecności w życiu tłumaczki bywały osobliwe, np. fotel w jej mieszkaniu nosił imię Donalda Barthelmego – autora "Osobliwości", które przełożyła w 1983 roku. Kupiła go za honorarium, którego pisarz zrzekł się, gdy przeliczono mu je na złotówki. Pracowała już wówczas na stałe w "Literaturze na świecie", gdzie publikowała i redagowała do 1991 roku.
W fotelu nie usiedziała długo, lubiła być w ruchu. Jeździła konno, na nartach, pływała, grała w tenisa. Jak znajdowała na to czas?
Miała słabość do samochodów. W połowie lat 90. odkupiła od Ryszarda Peryta, wówczas dyrektora warszawskiej opery, używanego Mitsubishi Eclipse. "Przyszedł jej do głowy szalony pomysł, że póki jesteśmy mali, może sobie pozwolić na taki mało rodzinny model. Wersja amerykańska, niespecjalnie mocny silnik, ale wysuwane światła i pasy, które się automatycznie zapinały – ożywia się Paweł, który po mamie odziedziczył motoryzacyjnego bzika. – Czasem na czerwonym świetle jacyś kierowcy oglądali się na nas, czy uda się zrobić wyścigi". Rozsądek zwyciężał.
Była ciężko chora, kiedy 15 listopada 2008 roku w Teatrze Polonia odbyła się, na rok przed jej śmiercią, premiera "Boga" Woody’ego Allena w jej przekładzie. Dzięki temu tłumaczeniu bohaterowie sztuki zyskali imiona o wiele bardziej zabawne niż w oryginale, w którym pochodziły od nazw chorób. W polskiej wersji na scenie pojawili się Schizokrates, Debiliusz, Kretynik. Powiało literówkowymi, czy raczej "litrówkowymi" zabawami, podczas których z przyjaciółmi prześcigali się w wymyślaniu absurdalnych przejęzyczeń. Julita wymienia: Miłego dna (dnia). Wyrażam się tu niechujnie (niechlujnie). Nie potrafię się rozdoić (rozdwoić). Do zrobaczenia (zobaczenia).
Vonnegut, którego poczucie humoru było bliskie tłumaczce, mówił, że specjalnie pali najbardziej szkodliwe papierosy na rynku i ubolewał nad tym, że nie działają tak jak powinny. Albo nie miał do czynienia z polskim tytoniem, albo nie palił, jak mówiła Anna Kołyszko, profesjonalnie, dwóch paczek dziennie. Rzuciła papierosy w ciąży, potem do nich wracała, znowu rzucała. Na premierę do Teatru Polonia przyszła już osłabiona. Krystyna Janda, reżyserka spektaklu, podziękowała jej ze sceny za obecność. Były brawa. Dostęp do Allena, którego dwie sztuki, w tym "Śmierć", Anna Kołyszko przełożyła, zawdzięczała oczywiście Vonnegutowi. "Bóg" w jej tłumaczeniu cieszył się dużym powodzeniem. Reklamowano go słowami: "Żonglerska zabawa konwencjami, zaskakujące przejścia między fikcją sceny a rzeczywistością, humor, wydobywający nieprawdopodobny absurd życia".
Anna Kołyszko – ur. 10 marca 1953 r. w Warszawie, zm. 18 listopada 2009 r. Absolwentka anglistyki na Uniwersytecie Warszawskim (mówiła także po włosku i po rosyjsku). Tłumaczka literatury anglojęzycznej, redaktorka, recenzentka ("Nowe Książki"). W latach 1982-91 pracowała w "Literaturze na świecie", na łamach której debiutowała w 1974 r. Lista przetłumaczonych przez nią książek jest imponująca i obejmuje, poza wspomnianymi w tekście, "Pola Londynu" Martina Amisa (zadedykowane ojcu i synom), "Alfred i Emily" Doris Lessing, "Dzięcię boże" Cormaca McCarthy’ego. Są na niej także Rober Coover ("Impreza u Geralda"), Leonard Cohen ("Piękni przegrani"), Lawrence Durell ("Sebastian, albo wszechwładne namiętności", "Livia, albo pogrzebanie żywcem", "Monsieur, albo Książę Ciemności"), Vladimir Nabokov ("Pnin", "Patrz na te Arlekiny", "Pamięci, przemów").
Współpracowniczka wielu pism, dla których tłumaczyła, w tym "ITD", "Szpilki", "Ameryka" w latach 80., a także "Dialog", "Puls", "NaGłos", "Przekrój", "Playboy", "Gazeta Wyborcza", "Zeszyty Literackie", "Przegląd Reader’s Digest". Przełożyła listy dialogowe do kilkuset filmów, współpracując w latach 1977-89 z Redakcją Opracowań Filmów TVP. Od 1976 r. była członkinią Koła Młodych Tłumaczy przy Związku Literatów, a od 1979 r. już samego związku. W kolejnych latach dołączyła do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (od 1990 r.) i polskiego PEN Clubu (od 1992 r.). Za swoją działalność przekładową była wielokrotnie nagradzana, w tym nagrodą ZAiKS (1997), Polskiego PEN Clubu (1991), Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich (1989, w kategorii prozy za "Dzieci północy" Salmana Rushdiego), a także nagrodą "Literatury na świecie" za debiutancki przekład "Osobliwości" Donalda Barthelmego. Autorka tekstu piosenki Martyny Jakubowicz "Albo cacy albo lili". Współautorka (z Robertem Mannem i Piotrem Kołyszką) wydanego w USA polsko-angielskiego słownika slangu erotycznego dla Polonii amerykańskiej "Dictionary of Polish Obscenities".