Już sam tytuł, będący anagramem inicjałów Andrzeja Wróblewskiego, zapowiadał dzieło najwyższej próby językowej. To historia sporu na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych pomiędzy studentami realistami a profesorami kolorystami. Dialog prowadzony jest wielogłosowo, a polifoniczność ta zbudowana jest na opozycji mówienie – milczenie. Nietypowy scenariusz składa się z trzech części: rozpoczyna się instrukcją obsługi tekstu (poszczególne partie wyróżniono kilkoma rodzajami podkreśleń i dwoma kolorami czcionki), następnie misternie utkany z wielu głosów poemat przechodzi w ujęcie prozatorskie. Poprzez zapis w kilku kolumnach, raz na czarno, raz na czerwono z podkreśleniami linią przerywaną na zmianę z ciągłą, utwór osiąga symultaniczność na papierze. A trzeba pamiętać, że powstawał na maszynie do pisania. "Arw" to połączenie literatury, muzyki, kina i malarstwa. Idealnie wpisuje się w ideę liberatury, która jednak zostaje ogłoszona wiele lat później.
Film nigdy nie powstał. Wajda we wstępie do wydania (u)tworu poety i prozaika pisał:
"Scenariusz nie jest dla pisarza celem, lecz drogą dla przyszłego filmu. To nie w duchu Czycza. Czycz to słowotwórca i tłumaczenie go na język innej sztuki zawsze będzie chybione. (…) Jestem szczęśliwy, że Czycz rozwinął scenariusz w coś własnego. W jakiś sposób przyczyniłem się więc do powstania rzeczy niezwykłej, utworu poetyckiego. Czy to nie coś więcej niż jeszcze jeden film?"
Na początku była litera
Pierwszym dziełem świadomie nazywanym liberaturą jest "Oka-leczenie" (2000 rok) małżeństwa Katarzyny Bazarnik i Zenona Fajfera. Zamknięta książka wygląda niepozornie, dopiero gdy się ją otworzy, widać niecodzienną formę. Trzy tomy złączone są ze sobą okładkami w ten sposób, że środkowy znajduje się po przeciwnej stronie niż pozostałe. Każdy z nich ilustruje inny moment ludzkiej egzystencji. Impulsem do stworzenia cyklu były śmierć ojca autora i narodziny syna w krótkim odstępie czasu.
"Chciałem niemożliwego: oddać sam moment śmierci, chwilę, gdy człowiek znajduje się dokładnie Pomiędzy – gdy jeszcze nie umarł, a już nie żyje (…). Chciałem też oddać drugą niemożliwość – moment narodzin, chwilę, gdy Ono jest jeszcze Tam, ale za chwilę będzie już Tu (…). I jeszcze trzeci moment, albo raczej pierwszy z wszystkich, gdy z dwóch ciał powstaje trzecie – sam Początek Świata" – pisał Fajfer.
Tryptyk rozpoczyna się… od końca, czyli realistyczną sceną czuwania przy szpitalnym łóżku umierającego mężczyzny. Słychać, a właściwie widać głosy, które zapisane są różnymi czcionkami dostosowanymi do płci, wieku i barwy głosu postaci. Rozmowa toczy się na tematy codzienne, błahe, ale nie brakuje też wzniosłych gestów. Zbliżanie się śmierci zostaje również odnotowane przez ujemną paginację – odliczanie. W momencie kulminacyjnym postawiono średnik; kropka i przecinek mają symbolizować poczęcie. Narodziny i pierwsze dni życia dziecka stają się pretekstem do zamieszczenia w tomie kaligramów, czyli słów układających się w obraz.
Wraz z rozwojem człowieka rośnie numeracja stron. Oba teksty zbudowane są analogicznie z 642 wyrazów (mniej więcej tyle samo jest w utworze Stéphane'a Mallarmé "Rzut kośćmi nigdy nie zniesie przypadku", także wpisującym się w ten nurt literatury). Środkowy tom trójksięgu tworzy pismo odręczne, imitujące kardiogram – trudno o bardziej trafny znak życia.
Jednak to nie koniec ukrytych sensów: lektura zaczyna się dopiero wtedy, gdy czytelnik odkryje tekst "niewidzialny", składający się z pierwszych liter poszczególnych słów. Z niego wydobywają się kolejne warstwy i kolejne, aż do pojedynczej jednostki leksykalnej, z której stworzona została całość – Fajfer nazywa tę strukturę emanacyjną.
Ulica liberatury
Architekstura, traktatotrakt lub uliceratura – tak nazywany jest utwór Radosława Nowakowskiego "Ulica Sienkiewicza w Kielcach" (2003 rok). Jest to jedna z nielicznych książek, którą przelicza się nie na strony, ale na metry: złożona ma format 16 na 30 cm, po rozłożeniu – 45 na 1020 cm. Na kartce papieru, rozwijającej się jak harmonijka, odwzorowano najdłuższą kielecką ulicę, którą błądzi anonimowy człowiek niczym czytelnik po nieznanym dziele. Znalazł się na niej przypadkiem, mija obce budynki (obrazy do-mów), rozgląda się niespiesznie, nasłuchuje. Książka nie mówi ani o ulicy, ani o tym, co się na niej dzieje, ale jest zapisem świadomości turysty, mapą jego myśli. Mapą sporządzoną w trzech językach: polskim, angielskim i esperanto.
Droga Nowakowskiego do literatury była kręta. W zespole Osjan grał na bębnach muzykę z pogranicza improwizowanej, folku i world music, na Politechnice Krakowskiej zdobył wykształcenie architektoniczne. Pracę w biurze zamienił na twórczość artystyczną, jednak nie stracił zdolności wizualno-przestrzennych – własnoręcznie wykonał kilkanaście dzieł, m.in. "Tajną Kronikę Sabiny" (kartki połączone rzemykiem) czy "Hasa Rapasa" (książka trójkątna). Jest również autorem pierwszej polskiej powieści hipertekstowej dystrybuowanej w księgarniach "Koniec świata według Emeryka".
"Zmagam się ze wszystkimi podstępnościami języka, rysunku, architektury książki, przestrzeni tekstu – mówił Nowakowski w wywiadzie dla TVP Kielce. – Niezależnie od tego, jak ten tekst wydrukujemy, jaką czcionką, na jakim papierze, w jakim formacie – on się nie zmieni. Co oczywiście nie jest prawdą, bo wystarczy hymn polski wydrukować cyrylicą albo szwabachą na papierze toaletowym i będzie z tego nieprawdopodobny skandal ."
"Ulica Sienkiewicza" skandalu nie wywołała, ale zdobyła uznanie w Polsce i na świecie (II nagroda na Międzynarodowym Konkursie Sztuki Książki w Seulu). Prace Nowakowskiego znajdują się w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie, Muzeum Książki Artystycznej w Łodzi, Biblioteki Uniwersytetu Stanford, Wexford Arts Centre, The School of the Art Institute of Chicago (Flaxman Library), The New York Public Library, The British Library, Canadian Centre for Architecture; pokazywał je na wielu targach i festiwalach książek (m.in. w: Bułgarii, Irlandii, Holandii, Finlandii, Szwecji, USA, Izraelu).
Nie oceniaj książki po butelce
Czy literaturą można się zachłysnąć? Na to pytanie mogą odpowiedzieć czytelnicy poematu w butelce "Spoglądając przez ozonową dziurę" Zenona Fajfera. Mimo ekscentrycznej formy, został oficjalnie wydany w 2004 roku, z numerem ISBN, w nakładzie 200 egzemplarzy (wersja angielska "But Eyeing Like Ozone Whole" w przekładzie Krzysztofa Bartnickiego liczy 100 sztuk).
To przykład tekstu emanacyjnego (podobnie jak wiersz "Ars poetica" czy omówione wcześniej "Oka-leczenie"), SPOD którego wyłaniają się inne słowa i znaczenia. "Skończone. Powieki opuścić. Jeszcze raz? Z ekranu na inny ekran" – to początek, wstęp do poetyckiej gry autora z konwencjami wydawniczymi. Pierwsze litery układają się jak puzzle w wyraz "spojrzenie". Kolejne wersy tworzą inne słowa i tak aż do se-dna utworu.
Spoglądając na ten poemat, a właściwie przez niego, gdyż zapisany jest na przeźroczystej folii, odbiorca przechadza się po labiryncie liter, a zatopiony w lekturze odkrywa jego szkatułkową strukturę. To graniczny przykład poezji czy edytorstwa, który scala w jedno tradycyjną formę tekstowego zwoju i nowoczesną materię. Zenon Fajfer udowodnił, że książka przestała być "neutralnym naczyniem na tekst". Butelkową formą najpełniej pokazał swoje liberackie postulaty dotyczące książkowego tworzywa, które stanowi integralną część dzieła.
"Kartka papieru nie jest przeźroczysta, to tylko pozory. I już nie może dłużej udawać, że jej nie ma. Jest. Była cały czas. Była i pachniała. Jeśli będę chciał stronę przeźroczystą, to użyję kalki. A jeśli całkiem przeźroczystą, to będę drukował na folii i oprawię w szkło. Tekst zawiśnie w powietrzu, a czytelnik będzie mógł patrzeć na jego członki jak (być może) Pan Bóg patrzy na nas przez ozonową dziurę" – przestrzegał twórca liberatury.