Inga Iwasiów, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego, była do tej pory znana przede wszystkim jako autorka opowiadań (tomy: Miasto-ja-miasto, Smaki i dotyki), a także jako krytyk literacki. Napisała książkę o prozie
Tyrmanda, zajmowała się problematyką genderową i krytyką feministyczną (m.in. Rewindykacje. Kobieta czytająca dzisiaj, Gender dla średniozaawansowanych. Wykłady szczecińskie).
Bambino jest jej pierwszą powieścią i jeśli ktoś spodziewał się mocnego uderzenia w brzydszą płeć, będzie mocno rozczarowany. Zamiast tego otrzymujemy sprawnie nakreślony obraz PRL-owskiej rzeczywistości z wyjątkowo wnikliwą obserwacją powojennych losów Polaków.
Życiorysy czworga bohaterów (Maria, Janek, Anna, Ula) splatają się w szczecińskim barze mlecznym "Bambino", w którym spotykają się w 1959 roku. Anna i Ula tu pracują, Janek jest klientem, Maria zaś przychodzi jako współlokatorka Uli. Stalinowski terror ich nie dotknął, właściwie nie pamiętają wojny, "mieli zamiar być szczęśliwi". Jednak wszyscy cierpią na nieuleczalną chorobę, którą
Czesław Miłosz w Ziemi Ulro nazwał wydziedziczeniem. Maria (rocznik 1940) trafiła do Szczecina z okolic Drohobycza. Ze śmiercią musiała się oswoić bardzo szybko. Kiedy jechała do kraju na fali repatriacji, widziała wiele rozkładających się ciał, nie tylko w wagonach. Jej rówieśnik i późniejszy mąż Janek cierpiał w dzieciństwie, ponieważ był wojennym bękartem. Do miasta portowego trafił z patriarchalnej wioski w Poznańskiem, gdzie jeszcze do niedawna Niemiec był panem. Ula (urodzona w 1930), a właściwie Ulrike, jako jedyna jest rodowitą szczecinianką, a przez to zbrodniarką. Jej ojciec walczył bowiem pod Stalingradem, a dwaj nastoletni bracia wcieleni zostali do armii. Wszystkich uznano za zaginionych. Pamięta dobrze umierającą w szpitalu matkę, pamięta wyjeżdżających z kraju Niemców. Ale kobiety to tylko margines wojny - zauważa Iwasiów. Z kolei Anna (również 1930 rocznik) zachowała niezbyt jasne wspomnienie getta i rodziców. Po wojnie przyrodni brat zabiera majątek i wyprawia ją do Szczecina do szkoły. Żadne z nich nie przystaje do tego miasta. Miasta "zawsze polskiego", jak chciałaby komunistyczna władza, w którym nikt nie jest swój, nawet urodzona tu "Niemra" Ula.
"Repatriant - pisze Iwasiów - mógł cierpieć, tęsknić, być wykorzeniony, zapuszczać korzenie, być targany nostalgią, przezwyciężać i zdobywać. Repatriant i trauma to by brzmiało tak niedorzecznie jak depresja gangstera." Właśnie z powodu tej nieprzystawalności w dorosłym życiu bohaterowie nie potrafią sobie poradzić, choć początkowo nieźle im się wiedzie. Jan bierze ślub z Marią, chodzą na dansingi, wkrótce rodzi im się córka, Magda. Ula zakochuje się w licealnym profesorze, Stefanie, odzyskuje kontakt z ojcem i bratem, którzy jednak przeżyli wojnę. Anna kończy studia, dobrze wychodzi za mąż, rodzi upragnione dziecko.
Jednak z różnych powodów (politycznych, psychicznych, życiowych) wszystko powoli zaczyna się sypać. Jan trafia do UB: "Polityka, partia... Nie jego sprawy. Najważniejsze, że władza dała mu wykształcenie, pracę, mieszkanie. To dobra władza. Daje ludziom. Sprawiedliwie. O innych rzeczach on nic dokładnie nie wie. Nie zamierza się mieszać". Zaczyna dużo pić, staje się bezużyteczny dla rodziny, a w końcu Maria bierze z nim rozwód.
Stefan, ukochany Uli, musi opuścić kraj w 1968 roku wskutek ekspulsji polskich Żydów. Osamotnionej pracowniczce baru mlecznego pozostaje tylko bezsilność i uwaga rzucona do nikogo: "Gówno mnie obchodziło, czy był Żydem, czy kosmitą! Kogo w ogóle takie rzeczy obchodzą! Skąd jest kto? [...] Zapaść się pod ziemię razem z moim Żydem, z moimi hitlerowskimi rodzicami".
Maria również wpada w alkoholizm, co odbija się na wychowywaniu córki, a po kilkunastu latach doprowadzi ją do śmierci. Zdradzana przez męża Anna znajduje pocieszenie w Bogu, którego przez lata (jako przykładny członek Partii) nie potrzebowała, i ostatecznie dewocieje.
Choć przytoczona w ogromnym skrócie fabuła brzmi co najwyżej jak bardzo ponura telenowela, Bambino zdecydowanie telenowelą nie jest. Dzięki skrawkom z życia bohaterów Iwasiów kreśli niemal kompletny obraz zwykłej egzystencji w PRL (betonowy dom wczasowy jako szczyt elegancji, mleko w kankach, obskurne mieszkania, odstręczające stołówki). Przypomina też język tamtych czasów ("wychodzić posadę", "seta i galareta") i nieistniejące już rekwizyty (np. tetrowe pieluszki, neska, wyroby czekoladopodobne).
Szczecińska pisarka omija wielką historię, najistotniejsze wydarzenia polityczne pojawiają się właściwie tylko w tle (może poza antysemityzmem 1968 roku). Nie ma więc strajków, manifestacji studenckich, formowania KOR i "Solidarności". Autorka skupia się na losie jednostek, zajmuje się historią szczegółową, patrzy na świat w mikroskali. Za pomocą czterech punktów widzenia (bo Bambino w istocie jest powieścią punktów widzenia z niewielkim udziałem narratora, który czasem ujawnia wydarzenia przyszłe i snuje refleksje) Iwasiów uchwyciła powojenne losy Polaków: przesiedleńców ze Wschodu, ocalałych z wojennej pożogi Żydów, ludzi z zamazaną przeszłością i trudną teraźniejszością. Szczecin nie jest tutaj istotny, chyba że jako ziemia niczyja, miasto bez swoich mieszkańców i własnej historii.
Widać, że udało się Iwasiów wypracować własny styl. Z łatwością posługuje się ona porwanym językiem, przypominającym strumień świadomości. Często używa języka mówionego, niedopowiedzeń, stosuje wtręty z kresowej gwary i gwary wiejskiej, świetnie odzwierciedla sloganowość i sztampowość propagandy komunistycznej. Jednak język jest też główną wadą powieści. Niektóre fragmenty są wręcz irytujące, Iwasiów zbyt mocno pragnie rozerwać tradycyjny język literacki (np. "Nie zamierza. Domagać się. Niczego"). Przez to lektura Bambino nie jest przyjemna, ale to wciąż powieść warta przeczytania i podejmująca temat bardzo słabo opisany (a właściwie przemilczany) w polskiej literaturze.
Krzysztof Cieślik
© by "Twórczość" 2008