Twoje teksty realizowane były kilkukrotnie jako słuchowiska. W październiku premierę miała "Familia" – pierwszy w Polsce podcast o nieheteronormatywnej rodzinie według koncepcji Teraz Poliż, jedynej polskiej feministycznej grupy teatralnej. Jak pracowałaś nad "Familią"?
Pracowaliśmy poprzez wspólne spotkania – z reżyserem, Jakubem Skrzywankiem, wspaniałą producentką Agnieszką Różyńską i z dziewczynami z Teraz Poliż. Rozmawialiśmy dużo o tym, czym może być takie słuchowisko, jakie powinno być, jakie ma w sobie pułapki ten temat. Dziewczyny wpadły na bardzo ciekawy pomysł jeśli chodzi o formę: o to, aby nawiązać do "kredensowych" seriali radiowych typu "Matysiakowie". Z Kubą szukaliśmy jakiejś formy zbliżonej bardziej do sitcomu. Nie chcieliśmy robić z nienormatywności bohaterek głównego tematu, chcieliśmy opowiedzieć o rzeczywistości, w której niebinarna rodzina jest czymś tak zwyczajnym i nie budzącym żadnych emocji, że ta niebinarnnść staje się tylko jednym z tematów, że koncentrujemy się na codzienności i problemach z pracą bohaterek. Dużo o tym wszystkim rozmawialiśmy, spotykaliśmy się co tydzień czy co dwa tygodnie i wszystko omawialiśmy: dziewczyny – odtwórczynie głównych ról – opowiadały o swoich intuicjach związanych z postaciami i dzięki nim można było wypełnić ich postacie czymś żywym i ciekawym. Po każdym takim spotkaniu wracałam i po prostu spisywałam nasze wspólne intuicje i to, wobec czego czuliśmy, że jest jakimś brakiem.
Czy przypadek odgrywa istotną rolę w konstruowaniu przez ciebie tekstu? Czy może przeciwnie – polegasz na precyzyjnych schematach, kreśląc postaci i zdarzenia? Pytam o to, bo zaciekawiło mnie, że tytuł "Uprawa roślin południowych metodą Miczurina"był, można powiedzieć, dziełem przypadku – to hasło przypomniało ci się, kiedy musiałaś podpisać umowę na książkę.
Tytuł był przypadkiem, ale przypadkiem, którego wtedy szukałam, wiedziałam, że żeby spiąć całość opowiadań jednym tytułem, będę potrzebowała tytułu właśnie tego rodzaju.
Mam do przypadku mieszany stosunek. Teatr mnie nauczył planować tekst na sto stron do przodu. Czasami na próbach czy w pracy przy biurku pojawia się pomysł, który nigdzie nie pasuje, ale mimo wszystko nie można go lekceważyć. Taki pomysł się zapamiętuje mimo wszystko – idzie do "schowka", nierzadko wraca, bo nagle wytwarza się dla niego taka przestrzeń, że okazuje się – choć pojawił się nieświadomie – idealnym elementem układanki. Że nawet z najabsurdalniejszego pomysłu, jeśli potem dobrze wszystko przemyśleć i wyciągnąć z niego samą esencję, mogą powstawać świetne sensy. Zresztą – przy tworzeniu "wszystko bierze udział w grze, wszystko może się nadać" – ktoś się może przejęzyczyć i nagle się okazuje, że to jest właśnie to, o co chodziło, czego się szukało. Ale nie nazywam tego przypadkiem, tylko "poszerzeniem puli". Im więcej mam danych i im bardziej czujna jestem, tym bardziej precyzyjna mogę być i tym szerzej o czymś opowiedzieć.
Staram się bardzo być maksymalnie precyzyjna – mogę sobie pozwolić na najbardziej szalone rozwiązania, ale moja odpowiedzialność jako twórczyni polega na tym, że muszę umieć ci – jako odbiorczyni – je wyjaśnić. Możesz to kupić albo nie – nieważne. Ja mam obowiązek ci to wyjaśnić, bo ty poświęcasz swój czas mnie i temu, co napisałam i moją odpowiedzialnością jest to, że nie zmarnowałam ci czasu dla samego tąpnięcia jakimś pomysłem.
Staram się być bardzo surowa dla swojej pracy. W życiu mogę być abnegatką, w pracy nie. Jest dla mnie przywilejem to, że mogę się artystycznie realizować i wypowiadać, bo wiem, że wcale mnie to nie musiało w życiu spotkać i wcale tak nie musi mnie nadal spotykać. Taka możliwość to przywilej. Za przywilejem idzie odpowiedzialność. Są ważne zawody, których istnienie i codziennych wysiłek osób, które je wykonują, wymiernie wpływa na życie innych. Mój nie – może być ważny dla paru osób, ale nie jest niezbędny. Jeżeli chcę go jednak uprawiać i pozwalać sobie na bezczelność tego, aby zajmować ludziom czas, uwagę, nierzadko pieniądze – muszę mieć sama wobec siebie poczucie, że daję z siebie wszystko i że sobie nie pobłażam. Że niczego nie odhaczyłam, żeby iść wcześniej do domu i gotować rosół albo sadzić kwiatki. Że jeszcze mi się chce rozwijać i szukać. Nie ma obowiązku bycia twórcą – to jest w tym wszystkim najlepsze. I czasami to jest w tym wszystkim najgorsze. Szczególnie w teatrze tego rodzaju weryfikacja jest ważna, bo zajmuje się tam czas i energię bardzo wielu ludzi, utalentowanych twórców – jeżeli jedyne, co masz do powiedzenia czy wniesienia jest to, co tam się u ciebie wczoraj wydarzyło na chacie, to może już nie masz nic ważnego do powiedzenia i nie ma co czasu i energii innym marnować.
Czy marzenie o napisaniu opasłej powieści jest aktualne? Kilka lat temu powiedziałaś, że chciałabyś stworzyć coś monumentalnego i wielowątkowego.
Chciałabym to kiedyś zrobić, ale czuję, że jeszcze jest za wcześnie.
Napisałaś w pierwszych tygodniach pandemii, że spotkania w aplikacji Zoom to "życie na motywach życia". Czy taki zastój, czasowe zamrożenie rzeczywistości i znaczna redukcja okazji do obserwacji ludzi i sytuacji społecznych jest dla ciebie jako pisarki dużą przeszkodą? Jak odnajdujesz się w tym czasie?
Tak, zewnętrzności mi brakuje. Na początku pandemii miałam taką nadzieję wobec siebie, że ten czas jakoś wykorzystam właśnie na pisanie – to, że nie ma pokus i bodźców – że wreszcie usiądę i napiszę. Ale ostatecznie okazuje się, że nawet taki świat wirtualny jednocześnie tych bodźców dostarcza jak i zabiera trochę energii, że ma się wrażenie jakiegoś białego szumu, który podobnie utrudnia skupienie co tzw. prawdziwe życie. Ale ostatecznie zawsze się jakieś rozwiązanie znajdzie – np. z tej zoomowej inspiracji zaczęłam pisać znowu felietony do "Dwutygodnika" – o Zoomie właśnie.
W jednej z niedawnych rozmów przyznałaś, że czujesz, że czas na nowe, pozateatralne wyzwania. Czy zdradzisz, co planujesz? Czy teatr "traci" cię bezpowrotnie?
Mam podpisane umowy na dwie kolejne książki, więc to jest właśnie to, czym chciałabym się zająć. Ale to nie będą opowiadania, bo chciałam znowu wejść w obszar, który będzie dla mnie nieznany. Stąd myśl o pisaniu non fiction, o esejach. Takie miałam i ciągle mam wyobrażenie czy marzenie o swojej drodze: żeby się rozwijać, próbując tego, co jest nowe i nieznane, jakoś poszerzać też to pole walki. To jest też jako przestroga, kiedy widzi się, co się czasami dzieje, kiedy twórca, choćby nie wiem jak wybitny, zaczyna buksować wokół jednego adresu i jednej narracji czy jednego źródła inspiracji: zamykasz się na stu metrach i zaczynasz tworzyć rzeczy, które interesują tylko na stu metrach, cofasz się. Więc od czasu do czasu mentalne zmienianie adresu jest dobre dla rozwoju. Ale teatr był dla mnie ważny i będzie – potrzebowałam odejść, bo jakoś zrozumiałam, że miejsce, w którym się znalazłam, jest nietwórcze i zaczyna zabierać więcej energii niż oddaje. Chcę jeszcze skończyć te projekty, które miałam już od dawna zaplanowane i o których wiem, że mają szansę być inspirującymi przestrzeniami.
Jak podsumowałabyś swoje dotychczasowe doświadczenie z teatrem? Czy coś cię bardzo zaskoczyło albo zawiodło?
Teatr jest cudowny i teatr jest trudny. Dał mi okazje do skonfrontowania się ze wspaniale utalentowanymi ludźmi z rożnych dziedzin, którzy potrafili mi opowiedzieć poprzez swoje pasje o świecie, do którego nie miałabym dostępu. Trudno mówić: teatr jest taki czy owaki. To jak w zbiegowisku ludzkim: różnie się trafia, jeden przymiotnik jest zawsze niesprawiedliwy, chyba, że jest ogólny – ale jeżeli jest ogólny, to tak, jakby go w ogóle mogło nie być. Ciekawe jest to, że z jednej strony właśnie to skupisko ludzkie styka ze sobą bardzo różne narracje i postawy – i wspaniałych twórców-pasjonatów, i tych, którzy rozmyślają głównie o wywiadach i wielkości czcionki swojego nazwiska na afiszu. I ludzi kompetentnych, i bezczelnie nieutalentowanych. I nowatorstwo, i zabobon, wyrzucanie ludzi z pracy pod zarzutem tego, że… rzucili na kogoś czary. I cudowne ludzkie spotkania, i przemoc fizyczną. I to, co jest blisko życia, i to, co składa się z zupełnie odklejonych opowieści. Kiepscy aktorzy udający dobrych aktorów i – co bardziej problematyczne – dobrzy aktorzy udający, że są z nich kiepscy aktorzy. Ale takie montaże są wszędzie. To, co jest najtrudniejsze, to wszystkie te sytuacje czy miejsca, w których te dwa porządki się na siebie nakładają: narracja jest z tego pierwszego porządku, rzeczywistość z drugiego. Wtedy bardziej twórczo jest odejść i robić swoje.
Dla mnie najciekawsze było to, że polski teatr – młody teatr – w przeciwieństwie trochę do literatury, jest bardzo progresywny, że daje ci okazje do spotkania z ludźmi, którzy niesamowicie wiele czytają, śledzą to, co dzieje się zagranicą, sięgają po nieoczywiste inspiracje, cały czas nad sobą pracują. Że jedne z najciekawszych dyskusji, jakie można mieć, to dyskusje z twórcami teatralnymi.
Ciekawi mnie to, co wydarzy się z teatrem po pandemii, w jaki sposób się zmieni. Jeżeli okaże się, że większość teatrów nie będzie chciała już tak chętnie ryzykować i dawać szansy młodym ludziom czy inwestować w mniej popularne tematy, to będzie to wielka szkoda. Możliwe, że w teatrze czeka nas regres, że przetrwają najwięksi – turniej neonów – Coca-Cola walczy z Pepsi o miejsce na Piccadilly Circus. Może okaże się, że ten widz, który zechce wrócić do teatru i który będzie sobie mógł na to pozwolić – bo nie udawajmy, że każdego będzie znowu za pół roku na to stać – będzie szukał bezpiecznych wyjść dla wieczornej przyjemności i resetu, nie będzie chciał, jak pisała Elfriede Jelinek, taplać się w błocie.