Łączyły ich także – choć w przypadku Dantego ryzykuję anachronizm – idiosynkrazje w stosunku do rewolucji politycznych. Obaj monarchiści przestrzegali w swoich dziełach przed konsekwencjami gwałtownych zmian społecznych, które, mamiąc szczęściem na wyrost, w pierwszej kolejności przynosiły zgubę i utrapienia.
Trzeba też zaznaczyć, że u Krasińskiego znajdziemy – powtarzam tę złośliwą uwagę za Vincenzem – całe fragmenty świetnie zrymowanej, lecz nieprzetrawionej, mało rzetelnej filozofii. Słabość, którą pisarz ten odnalazł również u Dantego, T. S. Eliot obrócił w siłę. W eseju o Dantem pisał, że styl jego cechuje szczególna jasność – jasność poetycka – w odróżnieniu od jasności intelektualnej. Zalecał nawet – na czas lektury "Boskiej komedii" – rozstać się z przyciężką metafizyką Akwinaty, którą wprawdzie inspirował się Dante, ale przeciwstawiał prostotę piękna krzywiźnie Tomaszowej prawdy. Okazuje się, że Dante nawet dla cudzoziemca, który nie włada dobrze włoskim (a właściwie toskańskim), łatwy jest w czytaniu. "I właśnie alegoria – tak Eliot – umożliwia czytelnikowi, nie znającemu dobrze języka włoskiego, czytanie z powodzeniem Dantego. Słowo mówione różni się, ale wszyscy mają jednakie oczy". Na fenomen poezji Dantego składa się bowiem nie tylko piękno poetyckiego wyrazu oraz – problematyczna – głębia średniowiecznego myślenia. Tworzywo, w którym pracuje, to przede wszystkim ludowe wyobrażenia wyrażające się w symbolice "Boskiej komedii" – Lampart, Lew, Głodowa Wieża, gdzie trzymano kanibala Ugolino – której nie sposób czytać bez słownika mitów i symboli. A także codzienne życie zwykłych ludzi w jego zgryzocie i przesileniu. "W podświadomości ludu włoskiego – pisał w eseju o Dantem Osip Mandelsztam – więzienie grało wybitną rolę. Więzienny koszmar wysysano tam z mlekiem matki. Trecento rzucało ludzi do więzień z zadziwiającą beztroską. Zwykłe więzienia były dostępne dla zwiedzających, jak kościoły czy też nasze muzea. Zainteresowanie więzieniem w tych małych państewkach było eksploatowane zarówno przez straż więzienną, aparat zastraszania, jak i poetę. Między więzieniem a wolnym zewnętrznym światem istniały ożywione związki, przypominające dyfuzję – wzajemne przenikanie".
Innym słabym punktem, na który zwraca uwagę Stanisław Vincenz w swoim studium o Dantem w Polsce, są u Krasińskiego jego wystygłe uczucia, marazm serca, stany tak bardzo obce Dantemu. "Warto wyobrazić sobie tego człowieka, tak zgaszonego duchowo – czytamy w eseju "Dantyzm w Polsce" – czy to przez brak i słabość prawdziwych duchowych namiętności, czy też przez zastępczą, bo zewnętrzną ortodoksję, jak czytał Dantego, tego, w którym grały i kipiały gniew i burze, nawet podczas wędrówki po Raju, także wątpienia, napięcia, szarpania się i cierpienia, klątwy, zaklęcia, groźby".
Również Juliuszowi Słowackiemu szło początkowo z Dantem jak po grudzie. "Poema Piasta Dantyszka herbu Leliwa o piekle" przypominają bardziej satyrę na własny styl, aniżeli rzecz zakrojoną na miarę "Króla-Ducha". Przenosząc Danta na grunt polski, poeta zmienił mu na wszelki wypadek imię na swojsko brzmiącego Dantyszka, normalnie boki zrywać. Niesmak z powodu tej nieudanej próby poetyckiej pozostałby na dłużej, gdyby nie tuszował go wspaniały, wizjonerski "Anhelli", w którym roli przewodnika po sybirskim piekle podejmuje się szaman-Wergili. Słowacki przeczuwał, że świat Danta jest na tyle obszerny i bogaty, że uniesie jeszcze jedno przetworzenie. I nie pomylił się. Zastrzegał natomiast w liście do Konstantego Gaszyńskiego, że "»Anhelli« potrzebuje komentarza jak Dante, albowiem pisałem go umyślnie zwięźle i z wielką ekonomią detalów, kto więc nie popracuje imaginacją własną nad każdym frazesem »Anhellego«, temu wszystko w nim będzie blade".
Cyprian Norwid, podobnie jak Krasiński, wiązał się z Dantem na poziomie politycznym: poeta ma interweniować w historię, ma ją przekształcać, urabiać własnymi myślami. Do Danta zbliżał go również żarliwie manifestowany katolicyzm, który zakorzeniał, by tak rzec, "w wielkiej, sławnej i starej rodzinie". W jego odczuciu Dante "dał początek nowej legendzie chrześcijanina, który zwiedził zaświaty i wrócił".
Obu poetów różnił natomiast styl formułowania myśli. O ile Dante starał się zbliżyć do języka zwykłych ludzi, wybierając styl volgare, o tyle Norwid narzucił sobie programową "ciemność", wieloznaczność, niezrozumiałość, które konfundowały wielu skądinąd bystrych krytyków. "Skąd taka pretensja – dziwił się Julian Klaczko – by autora tak niejasnego, dziwacznego i językowego sofistę zbliżać do klasyków literatury powszechnej". Zdziwienia Klaczki na pewno nie podzielał Vincenz, dla którego wiersze norwidowskie były całkowicie komunikatywne, wręcz cechowała je "ścisłość wyrazu". "Zadaniem jego – pisze Vincenz – było nie tylko ustalenie, ale przede wszystkim najwyższe wysublimowanie języka dla oddania i jakby ziszczenia przeżyć, które mając skłonność do ulatniania się, znikają, o ile nie są zafiksowane językowo". W tym sensie obaj poeci – Dante i Norwid – odkryli innym to, co naprzód odkryli tylko dla siebie.
O piekle dantejskim mówi się często, że nie jest ono miejscem, lecz sytuacją, że "człowiek może być potępiony lub zbawiony zarówno w tworach własnej wyobraźni, jak i w świadomości ludzi, którzy z nim współżyli". Czytając tę myśl w jej pełnym rozwinięciu, można powiedzieć, że piekło to wprawdzie ja sam, ale też inni, może nawet bardziej.
Ze wszystkich scen dantejskich polscy romantycy upodobali sobie najbardziej sceny piekielne. Piekło Dantego wypełnione włoskimi rodakami poety niby "florencka gazeta" (Alphonse de Lamartine), stanowiło dla poetów polskich nową, ale też jakby dobrze znaną geografię. Okazało się bowiem, że piekło jest jak najbardziej z tej ziemi, co pociągało za sobą "zmianę koncepcji czasu i eschatologicznej perspektywy". Wyzwolenie tożsame było dla nich z podjęciem wysiłku odnalezienia drogi wyjścia z piekieł przez złożenie ofiary.
Z niektórych wierszy, jak z ubrania, po prostu wyrasta się, do innych trzeba dopiero dorosnąć. Wiemy, że Gombrowicz czytał Danta na starość. I nie zgadzał się z nim do tego stopnia, że wziął się za poprawianie dantejskiej tercyny. Dzieliło ich właśnie piekło, to znaczy, rozumienie piekła i jego usytuowanie względem ludzkiego istnienia. Również Czesław Miłosz przekonywał, że inferno jest dla współczesnego czytelnika – doświadczonego makabrami historii najnowszej – zgoła nieprzekonujące. I jeśli ciekawi jesteśmy go jeszcze trochę, to bardziej jak kuriozów z gabinetu osobliwości. Jeżeli więc chciał Dante swoimi obrazami osiągnąć coś więcej niż wywołanie zwykłego, dziecinnego strachu przed ogniem piekielnym, tym czymś była poezja, która uwiodła nawet największych poetów polskich, a więc poetów par excellence.