A skoro tak, mają one siłę sprawczą, formotwórczą. Rzecz w tym, że to przenikanie pojęć do wspólnoty, ich "wsiąkanie" w tłum może te pojęcia wzmacniać lub je osłabiać. Niektóre z nich w jednej epoce rezonują znakomicie, w innej zaś w ogóle nie chcą się przyjąć tylko dają o sobie znać jakimś pustym dźwiękiem. Mówiąc krócej, jak wszystko w życiu, również one mają charakter kairotyczny i, chcąc oddziaływać, muszą w czas się zjawić.
Na pewno pojęcia filozoficzne mają swoją barwę narodową, ponieważ znaczą co innego w odmiennych warunkach geograficznych i politycznych. "Wiek XVIII we Francji – czytamy u Mochnackiego – nie miał takich transcendentalistów i takich poetów serca jak Niemcy; lecz rewolucja francuska miała wielkich ludzi. Wolter i Rousseau byli to prawdziwi rewolucjoniści". Natomiast jedni i drudzy używali tych samych przecież pojęć, które pod wpływem różnego ("narodowego") zastosowania zmieniały swój desygnat. Dodatkowo francuscy rewolucjoniści sprawili, że filozofia dostała się w ręce zwykłych ludzi, przez co z jednej strony uległa popularyzacji i stała się bardziej przystępna, z drugiej zaś padła ofiarą nieuchronnej trywializacji i niekończącego się nigdy upraszczania. Ostatecznie filozofia przeobraziła się w ideologię, propagandę, gazetę. Również ten trend, a mianowicie wsiąkanie filozofii w puste głowy, odnotował w swoich pismach Mochnacki. "Z gazety będzie narożnym afiszem. W afiszach, w świstkach przejdzie do gminu nawet czytać nie umiejącego i całą moc swoją wyrazi w jednym krótkim jak pacierz katechizmie pospólstwa. Dobosze mas wybębnią ją całą od początku do końca w jednym kwadransie powszechnego zgiełku"”. Przeczucia Mochnackiego wkrótce podejmie i sparafrazuje (zwłaszcza w tekście "O milczeniu") Norwid, a sto lat później rozwinie je w posępną historiozofię Witkacy. Ale jak to się wszystko ma do miejsca Polski na mapie Europy?
Wolna Polska, jeszcze bardziej Polacy, jej wolni obywatele, potrzebni są Europie jako emblema wolności oraz jej źródło. Gdy się je przysypie lub zatruje, wtedy wolność będzie rozumiana w kategoriach czysto utylitarnych, a więc jako dobre usytuowanie, niezależność ekonomiczna, swoboda ekspresji ("bądź sobą, wybierz pepsi"), czy, ogólniej biorąc, jako well-being i jednomyślność. Tym samym zostanie zagadany jej pozytywny, instytucjonalny wymiar w postaci choćby tak bardzo obśmiewanego liberum veto, będącego wyrazem najwyższego szacunku dla osoby ludzkiej, konstytucji majowej czy polskich wzorów życia, stanowiących nawet dla Rousseau wielką atrakcję. Innymi słowy, jeżeli zginie Polska – taka jest przepowiednia Mochnackiego – nastanie w Europie dezorganizacja i ciemność. Wówczas całą pulę przejmie półautomat-półzwierzę, "niemcorusek", który pod pozorem zaprowadzania nowych porządków, wprowadzi w życie jakiś potworny chaos, pomieszanie. Doczesna rzeczywistość zostanie urządzona jak w obejściu wielkiego księcia Konstantego, gdzie panował wzorowy porządek, który co jakiś czas wylewał i zatapiał świat wokół. "Wszystkie guziki [przy mundurach żołnierzy wielkiego księcia – PN] byłyby zapięte i wszystkie konie co tydzień byłyby przesłuchiwane i każdy pies co tydzień miałby zrobioną lewatywę. Ale w czeluściach tego uładzonego świata jakiż chaos by się kłębił, jakież szaleństwo co chwila by eksplodowało. Podziemne wrzenie, tajemne bulgotanie. Sekretny rozkład, jak w tej szafie, do której zamknął był zgwałconą [przez rosyjskich żołnierzy – PN] Angielkę". Kąty proste, równolegle biegnące drogi, potiomkinowska architektura – nie, banana nie da się wyprostować bez straty na bananowatości.
Mochnacki był człowiekiem przytomnym, doskonale zorientowanym w grze sił, które ścierały się na kontynencie i wiedział – jak pisze Rymkiewicz w niedokończonej książce o nim – że "Polakom nikt nie pomoże – jeśli nie pomogą sobie sami. Liczył jednak na to – gdy odnalazł to miejsce, w którym bije odwieczne źródło europejskiej wolności – że Europa nie wyrzeknie się tego źródła i nie zapomni o nim – bo gdyby to uczyniła, wyrzekłaby się samej siebie". Dlatego nawet o sponiewieranej przez zaborczych sąsiadów Polsce mówił, że nadal jest ona rajem, gdyby porównać ją choćby z dziką, rozwydrzoną Francją, "za którą niedoświadczona młodzież tak tęskni". Po co więc zabrał ze sobą brata i do niej wyjechał? Ponieważ w rzeczywistości popowstaniowej alternatywą dla Paryża były warzelnie soli w Ust’-Kucie, a nie Lwów czy Warszawa. Tymczasem w Europie niestrudzenie powtarzano przez cały XIX wiek to, co i dziś w niej coraz częściej słychać: Polska do Europy nie pasuje. To kraj o celach maksymalistycznych, o zanadto stanowczym tonie i wygórowanych ambicjach, które mącą sen tłustym, mruczącym z zadowolenia, europejskim kotom. Dlatego w pobliskiej przyszłości miejsce Polski – ryzykował Mochnacki miłą dla polskiego ucha tautologię – jest tylko w Polsce. Nie zrozumieją tego zarówno ci, którzy mówią o sobie "tutejsi", jak też "Europejczycy pełną gębą". Pierwsi – ponieważ cierpią na "niezawiniony" przez nich brak refleksji o ich miejscu pochodzenia, historii, kulturze, drudzy – bo mają to wszystko ostentacyjnie w nosie. Prawie jak Lechoń, skądinąd autor cytowanego przeze mnie w jednym z poprzednich felietonów wiersza o "fortepianiście" Mochnackim.