Wystarczy rzut oka na filmowe nagrody ostatnich lat, by zobaczyć, że kino dokumentalne trzyma rękę na pulsie najważniejszych społeczno-politycznych spraw. Tylko w 2017 roku wśród pięciu filmów ubiegających się o Oscara dla najlepszego pełnometrażowego dokumentu znalazły się cztery tytuły mocno polityczne: znakomita "XIII poprawka" Avy DuVernay o patologiach więziennictwa i amerykańskim rasizmie, "Fuocoammare. Ogień na morzu" Gianfranco Rosiego o europejskim kryzysie uchodźczym oraz "I Am Not Your Negro" Raoula Pecka i "O.J.: Made in America" Ezry Edelmana na różne sposoby podejmujące tematykę rasizmu w USA.
Zaangażowanych filmów nie zabrakło także wśród nominowanych do Oscara w kategorii krótkiego dokumentu, o którego walczyły "4.1 Miles" o ratowaniu uchodźców na Morzu Śródziemnym, "Watani: My Homeland" o uchodźcach z Aleppo i "Białe Hełmy" Orlando von Einsiedela i Joanny Natasegary o syryjskich ratownikach.
Kino czyli świat
Nie jest to bynajmniej jednorazowy przypadek. Amerykańska Akademia Filmowa nie stała się szczególnie polityczna w 2017 roku, a podobne filmy – komentujące najważniejsze sprawy społeczne i polityczne świata – zdobywały oscarowe nominacje także w poprzednich latach. Wśród najlepszych długich metraży ostatnich lat były takie filmy jak "Brudne wojny" o Iraku i Afganistanie, "Plac" o egipskich rewolucjonistach, "Scena ciszy" i "Scena zbrodni" Openheimera o ludobójstwie w Indonezji, "Dziewczyna w rzece: Cena wybaczenia" o honorowych morderstwach w Pakistanie, "Winter on Fire" o ukraińskiej rewolucji, "W krainie karteli" o narkobiznesie, ekologiczna "Virunga" i "Citizenfour" o Snowdenie.
Amerykańskie i światowe kino dokumentalne od lat wchodzi w zwarcie ze światem polityki i odważnie komentuje najważniejsze problemy życia społecznego. Na tym tle polskie kino dokumentalne wydaje się cokolwiek eskapistyczne. Rodzimi dokumentaliści gdzie indziej szukają tematów i inaczej rozkładają akcenty – szukają raczej intymnych, osobistych historii niż ważnych tematów dotykającej całej zbiorowości.
Różnicę filmowych temperamentów świetnie widać było podczas Oscarów w 2015 roku. O statuetkę dla najlepszego krótkiego metrażu rywalizowały wówczas dwa polskie obrazy: "Nasza klątwa" Tomasza Śliwińskiego i "Joanna" Anety Kopacz. Pierwszy to autobiograficzna opowieść reżysera o jego chorym synku i rodzinie próbującej pokonać przeciwności losu, drugi zaś to poetycki portret kobiety przygotowującej się na nieuchronną śmierć. Oba te filmy w 2015 roku musiały ustąpić miejsca "Linii kryzysowej dla weteranów" Dany Perry i Ellen Goosenberg Kent, historii o problemach dotykających amerykańskich żołnierzy powracających z frontu.
Tego typu kino nie jest polską specjalnością. Jeśli rodzimy dokument zwycięża na międzynarodowych festiwalach – a zwycięża bardzo często – to dzięki perfekcyjnie opowiadanym subtelnym portretom niezwykłych ludzi. Jak w "Braciach" Wojciecha Staronia nagrodzonych w Locarno i na wielu innych festiwalach, czy w "Więziach" Zofii Kowalewskiej, które znalazły się na oscarowej shortliście. Także "Komunia" Anny Zameckiej, jeden z najlepszych polskich dokumentów ostatnich lat, uwodził publiczność w Locarno atmosferą bliskości i sposobem podejścia do nastoletniej bohaterki.
Ucieczka od polityki
Z czego wynika niechęć polskich twórców do politycznego dokumentu? Jak to się dzieje, że gdy cały świat realizuje filmy "na temat", na Wisłą wciąż panuje przekonanie, że dokument musi być przede wszystkim blisko człowieka?
Odpowiedź, która nasuwa się jako pierwsza, kieruje nas w stronę historii. Dokładniej zaś – wczesnego PRL-u z obowiązującą w sztuce doktryną socrealizmu. To z tamtego okresu wywodzi się nieufność polskiego kina wobec wszelkiej ideologizacji. Przez całe dekady powstawały bowiem nad Wisłą filmy realizowane na polityczne zamówienie władz i przedstawiające rzeczywistość taką, jaką chciałaby ją widzieć rządząca partia. Polski dokument stopniowo uczył się balansowania na linii oddzielającej wybitną sztukę od propagandy (a że jedno nie wykluczało drugiego przekonywały choćby znakomite dokumenty Andrzeja Munka wpisujące się w socrealistyczne standardy, ale imponujące pod względem formy).