Odpowiedziałem, że nie i mówiłem szczerze. Po pierwsze, żadna sława mi nie grozi, gdyż od dawna omija pisarzy szerokim łukiem, a popularność najpoczytniejszych z nas odpada w przedbiegach z aktorem, muzykiem, youtuberem zwłaszcza. Oni zapełniają stadiony, my co najwyżej sale w teatrach. Czy chcę być sławny? Równie dobrze moglibyście spytać, kiedy zostanę papieżem albo prezydentem obu Ameryk naraz.
Posiadam jakąś popularność środowiskową, która przekłada się na zasięgi, a jej rozwój określa wagę mojego zawodu. Czasem ludzie mnie rozpoznają. Nie dzieje się to bardzo często, ale niekiedy tak. Pamiętam, że jakoś w rejonach "Innej duszy" ludzie zaczepiali, gratulując książek. Czułem się wtedy potwornie głupio, bo nie potrafię reagować na komplementy, po prostu nie wiem, co z takim zrobić, już wolałbym usłyszeć, że ze mnie cymbał i grafoman.
Potem zacząłem robić "Dezerterów" i zostałem sobie panem z niszowej telewizji. Nikt nie pytał o książki, tylko o te programy. Telewizji dawno już nie ma, ten epizod (piękny, bardzo ważny, radosny) został nieodwołalnie zamknięty, za to parę lat temu wymyśliłem pewien niekończący się dowcip, gram go w internecie, wskutek czego ludzie zaczepiają mnie i mówią: "Cześć, czarny coachu", "Poradź coś, coachu", "O, czarny coach".
Nie pragnę sławy, chcę natomiast być bogaty i potrzebny, w tej właśnie pragmatycznej kolejności, co ze sławą się zgrywa. W idiotyczny sposób pragnę, aby moje życie coś znaczyło (żadne życie na dłuższą metę nic nie znaczy) i wybrałem książki jako drogę realizacji tego zamierzenia. Chciałbym zostawić w was ślad, pisząc. Prócz tego chcę bezpiecznej starości, jeśli dożyję, dostatniego życia, forsy dla dzieci, dla narzeczonej i mnie samego, na podróże, winyle, dobre alkohole, żarcie i inne pierdoły. Z tych dwóch powodów robię to, co robię, piszę i się wygłupiam. Stąd obecność w mediach społecznościowych, całe to moje niedorzeczne życie publiczne, z czarnym coachem na czele.
Ale gdybym mógł wybrać raz jeszcze, zmienić jedyną rzecz w swoim życiu, to nie robiłbym tego wszystkiego, z pisaniem tego felietonu włącznie, nie miałbym kont na społecznościówkach, nie udzieliłbym ani jednego wywiadu, nie stworzył czarnego coacha, nie wiedzielibyście nawet, jak wyglądam, byłyby tylko książki publikowane pod pseudonimem z oczywistą szkodą dla mojego osobliwego nazwiska. Literatura i tylko ona. No ale tak już się nie da.