Na spotkanie przyszło, lekko licząc, sześćdziesiąt osób żywo zainteresowanych literaturą. Większość zresztą pamiętała czasy Brunona Szulca i mogła zbić piątkę z Iwaszkiewiczem. Zasiadłem naprzeciwko poważnych matron o upiornych uszach obciążonych kolczykami. Senne głowy srebrnych starców tonęły podmywane przez podbródki.
Imprezę zaczął dyrektor, wygłaszając krótką laudację. Po nim na scenę wgramolił się lektor z egzemplarzem "Innej duszy". W pierwszym rozdziale znajduje się fragment, w którym jeden z bohaterów zabija dwoje kociąt. Czynność tę, powolną i precyzyjną, opisałem w niemal fotograficzny sposób. Cóż, przeczytano właśnie ten fragment. Nie mam pojęcia, dlaczego.
Obserwowałem rozwierające się usta matron. Krzaczaste brwi starców podrywały się jak ptaki. Ktoś schował twarz w dłoniach. Ktoś zacisnął gniewne usta. Ktoś zakręcił głową, dając wyraz swemu oburzeniu.
Lektor skończył swoją pracę. Nastał czas na pytania z publiczności. Długa cisza nadciągnęła jakby znad pobojowiska. Wreszcie podniósł się chudy starzec w wełnianej kamizelce naciągniętej na koszulę z flaneli i zadał pytanie, z którym spotykam się od początku mojej pracy twórczej: "dlaczego pan używa w swojej literaturze tylu brzydkich słów?".
Pojąłem, że przegrałem i postanowiłem zatopić swój okręt, jak przystało na kapitana postawionego w obliczu klęski. "Pan się głęboko myli", powiedziałem, "tych brzydkich słów w mojej twórczości znajduje się stosunkowo niewiele. Wszystko zależy od miary, którą przyłożymy. Ja myślę, używając niemal wyłącznie słów uważanych za brzydkie. Gdyby otworzył mi pan głowę, dostrzegłby pan wężowisko wulgaryzmów. Nawet teraz, gdy rozmawiamy, jedna trzecia mojego mózgu pracuje wyłącznie nad tym, by nie powiedzieć czegoś niecenzuralnego. Moja praca literacka polega wyłącznie na wycinaniu tych okropieństw, dzięki czemu powstaje tekst, który przy dużej dawce dobrej woli może uchodzić za literacki. No ale czasem przegapię jakieś brzydkie słowo i ukaże się ono drukiem".
Tak powiedziałem. Więcej pytań nie padło. Spotkanie dobiegło końca. Trzy osoby z sali przyszły po autografy. Podpisałem im książki. W tym czasie reszta towarzystwa zdążyła wypić całe wino oczekujące w sali obok.