Piosenka. Krótka, zrytmizowana forma literacka, w niewielu wersach mieszcząca spostrzeżenia o naturze naszego "najlepszego z możliwych światów", jak pisał Wolter (ironicznie pastiszując Leibniza). Rodzaj przykuwającego uwagę, zwięzłego "opisu obyczajów" rządzących ludzką zbiorowością.
Z piosenką spotykamy się tuż po urodzeniu. Co robi pochylająca się nad niemowlęciem matka? Śpiewa – piosenka jest pierwszym, elementarnym kontaktem dziecka z kulturą.
Piosenki zawierają wyważony i zintensyfikowany ładunek zajmujących treści. Ich sensy mogą, choć nie muszą, być wysnute z głębin autorskiego intelektu. Tematem może być właściwie wszystko: od dobrze zaobserwowanego banału codzienności do rozważań o znikomości istnienia, o ile autor ukaże to w zajmujący sposób.
Tu już od treści przechodzimy do formy. Klasyczne przeboje prócz ciekawego tekstu i przesłania charakteryzuje jeszcze sprytny sposób zapisu, z grą znaczeń i logicznymi niespodziankami, kiedy np. wciąż ten sam refren po ostatniej zwrotce przestawia dotychczasowy ciąg skojarzeń na zupełnie inne tory. Przepis prosty – w teorii.
Na ziemiach polskich piosenka literacka rozkwitła w kabarecie Zielony Balonik (1905–1915). Działał on w cukierni Jama Michalikowa przy ul. Floriańskiej w Krakowie. Właścicielem lokalu był Jan Apolinary Michalik (1871–1926).
Płodnym autorem tekstów do Zielonego Balonika i jego kronikarzem był Tadeusz Boy-Żeleński (1874–1941). Teksty zawarł w cieszącym się nieustającym wzięciem tomie "Słówka", a szkice o kabarecie – w zbiorach "Znaszli ten kraj?…" i "Wspomnienia". Przełożył na nasz język kanon francuskich arcydzieł poezji i prozy, ale też zmyślnie adaptował do galicyjskich realiów kuplety paryskiego kabaretu "Chat Noir" (1881–1897).
Po Boyu pojawili się inni. Rozkwit sztuki kabaretowej nastąpił w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy jak grzyby po deszczu wyrastały liczne stołeczne scenki: Pod Picadorem (1918–1919), Qui Pro Quo (1919–1932), Perskie Oko (1926–1928), Morskie Oko (1928–1933), Banda (1931–1932), Cyganeria (1933–1934), Stara Banda (1934–1935), Cyrulik Warszawski (1935–1939) i sporo pomniejszych. Część z nich zasilali piosenkami wzięci poeci, wśród których erupcją talentu wykazali się zwłaszcza Julian Tuwim (1894–1953) i Marian Hemar (1901–1972).
Należeli do twórców, których dorobku nie sposób omówić zdawkowo, a w całości w krótkim tekście niepodobna. Nie jest to twórczość nieznana i prawie każdy przypomni sobie tytuły ich mistrzowskich piosenek. Zwłaszcza, że wciąż pojawiają się nowe interpretacje takich przebojów, np.: "Kiedy znów zakwitną białe bzy" czy "Mały gigolo" Hemara lub "Miłość ci wszystko wybaczy" i "Pierwszy znak" Tuwima.
Po nich pojawili się kolejni wzięci tekściarze: Jeremi Przybora (1915–2004), Agnieszka Osiecka (1936–1997), Wojciech Młynarski (1941–2017) czy Jonasz Kofta (1942–1988). I równie znakomici autorzy, choć nie wszyscy z równie obfitym dorobkiem jak Jacek Cygan, a mianowicie: Leszek Aleksander Moczulski (1938–2017), Maria Czubaszek (1939–2016), Marek Grechuta (1945–2006), Jan Kaczmarek (1945–2007; "Kurna chata", "Do serca przytul psa"), Jan Wołek, Andrzej Sikorowski, Andrzej Poniedzielski czy Kazik Staszewski ("Twój ból jest lepszy niż mój"). W linii rozwojowej polskiej rozrywki osobną grupę stanowią niepokorni bardowie: Jacek Kleyff ("Telewizja"), Jan Krzysztof Kelus ("Ballada o szosie E-7"), Leszek Wójtowicz ("Moja litania"), Jacek Kaczmarski (1957–2004; "Nasza klasa"), Krzysztof Daukszewicz ("A kiedy już odejdę…"), Piotr Bukartyk ("Pingwiny – piosenka straganowa"), Grzegorz Tomczak ("Ja to mam szczęście").
Najczęściej wywodzili się ze wspólnego śpiewania w gronie studenckim czy w zespole kabaretowym. Dość wspomnieć wysyp teatrzyków satyrycznych po rozluźnieniu socrealistycznego gorsetu: Cytryna (1953–1959; w pierwszym składzie) i Pstrąg (1955–1967) z Łodzi; Stańczyk (1954), Studencki Teatr Satyryków (1954–1975) i Stodoła (1956–1972) z Warszawy; Bim-Bom (1954–1960) z Gdańska; Piwnica pod Baranami (od 1956) z Krakowa wyłoniły ze swoich składów silne reprezentacje twórczych mistrzów słowa.
Estradowy kronikarz i autor tekstów piosenek Zbigniew Adrjański (1932–2017) podzielił tekściarzy na dwie grupy: "łowców przebojów" i "hazardzistów". Pierwsi to świadomi rzeczy twórcy, którzy trafiają z piosenką w aktualne zapotrzebowanie; pozostali piszą setki tekstów w nadziei, że którymś w końcu zabłysną. Adrjański nie zdradził, gdzie widziałby siebie, choć współpraca ze Zbigniewem Kaszkurem (1927–1999) owocująca piosenkami do muzyki Czesława Niemena (1939–2004): "Płonąca stodoła", "Duży błąd", "Mój pejzaż", "Włóczęga" czy "Jeszcze sen", mówią same za siebie.
Co do hazardzistów, sprawa nie wydaje się prosta. W końcu nie to jest istotne, czy Natan Tenenbaum (1940–2016) swoją "Modlitwę o wschodzie słońca" wyłowił spośród setek innych własnych tekstów czy tylko kilkunastu, bez niego jednak trio Jacek Kaczmarski, Przemysław Gintrowski (1951–2012) i Zbigniew Łapiński (1947–2018) byłoby uboższe o jeden z najdoskonalszych utworów, jakimi dysponowali. Podobnie Jan Krzysztof Kelus do szczytowych osiągnięć kompozytorskich i wykonawczych może dopisać "Ostatnią szychtę na KWK Piast" z tekstem – jak się po latach okazało – Jana Michała Zazuli (1953–1997), specjalisty od promieniowania z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie.
Łowczynią przebojów była wywodzącą się z STS-u Agnieszka Osiecka. Nazwana przez prof. Jana Kotta (1914–2001) "poetką złamanego koloru", napisała ponad dwa tysiące tekstów piosenek, skeczy i utworów dla scen. W historii polskiej muzyki rozrywkowej zapisały się jej piosenki: "Okularnicy" – hymn młodej powojennej inteligencji, "Kochankowie z ulicy Kamiennej", "Nim wstanie dzień", "Małgośka", "W żółtych płomieniach liści", "Diabeł i raj", "Nie spoczniemy", "Polska Madonna", "Nie żałuję", "Białe zeszyty" czy "Grajmy Panu".
Podczas studiów reżyserii w szkole filmowej w Łodzi przekonała się, że komenderowanie ludźmi nie leży w jej naturze. Jako asystentka Janusza Morgensterna (1922–2012) ustawiała statystów do sceny w filmie "Jutro premiera", po czym przychodził na plan Gustaw Holoubek (1923–2008) i scenicznym szeptem pytał: "No i jak się pani czuje, panno Ziuto, po wczorajszym?". Wszyscy wbijali w nią wzrok, a porządek pryskał.
Po latach ukazała się korespondencja Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory z lat 1964–1966. Jak się okazało, niektóre ich teksty piosenek – m.in. "Inwokacja" ("Bez ciebie…") i "S.O.S" Przybory oraz "Mówiłam żartem" i "Na całych jeziorach ty" Osieckiej – były w istocie zawoalowanym flirtem dwojga kochanków.
Piosenki Osieckiej zasiliły repertuary Maryli Rodowicz, Edyty Geppert, Sławy Przybylskiej, Anny Szałapak (1952–2017), Seweryna Krajewskiego i zespołu Skaldowie. W powszechnym obiegu jest wiele powiedzeń, które wyszły spod jej pióra: "Apetyt na czereśnie", "Czy te oczy mogą kłamać?", "Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma", "Hop, siup i od nowa Polska Ludowa", "Niech żyje bal", "To wszystko z nudów", "Zielono mi". Wymyśliła hasło reklamowe: "Coca-cola to jest to!", które zawojowało świat.
Twórcą STS-u był również Andrzej Jarecki (1933–1993), autor jednego z haseł grupy: "Mnie nie jest wszystko jedno". Był to także tytuł piosenki i całego jubileuszowego programu, przygotowanego na 10-lecie sceny. Cenzura pozwoliła jedynie na dziewięć pokazów.
Do tego też programu Jarosław Abramow-Newerly ułożył skecz "Ech, panienki, panienki", który po latach rozbudował do pełnospektaklowej tragikomedii "Gęsi za wodą". Autor posiadł niebywałą umiejętność łączenia banału z dojmującym absurdem rzeczywistości, przez co zyskiwał nową, interesującą jakość artystyczną. Z jego tekstów furorę zrobił szlagier "Bohdan, trzymaj się", napisany specjalnie dla Łazuki.
Artystą STS-u świetnie władającym piórem był Jan Tadeusz Stanisławski (1936–2007). Do jego przebojów należą: "Orkiestry dęte", "Cała sala śpiewa z nami", "Na deptaku w Ciechocinku", "Czterdzieści lat minęło" z repertuaru kolejno Haliny Kunickiej, Jerzego Połomskiego, Danuty Rinn (1936–2006) i Andrzeja Rosiewicza (skądinąd również autora tekstów, np. "Chłopcy radarowcy").
W latach 70. popularnością cieszył się cykl radiowych audycji Stanisławskiego, w których występował jako profesor katedry mniemanologii stosowanej. Jego wykłady "O wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia" bezkompromisowo rozprawiały się z absurdami czasów PRL-u. Z gorącym przyjęciem spotkał się też telewizyjny cykl etiud "Zezem" ze Stanisławskim jako autorem i głównym wykonawcą.
W swoich gawędach obnażał wady narodowe, bezlitośnie wyśmiewał brak kultury, poczucia humoru, alkoholizm czy powszechną korupcję. Końcowy zwrot z jego wykładów: "I to by było na tyle" szybko trafił pod strzechy i do zbiorów aforyzmów.
Perfekcyjne opanowanie złożonej materii piosenki najpełniej urzeczywistniał telewizyjny Kabaret Starszych Panów (1958–1966). Autorami i wykonawcami byli w nim Jeremi Przybora (teksty) oraz Jerzy Wasowski (1913–1984; muzyka). Obaj świetnie się dopełniali, a współpracujący z nimi fenomenalni aktorzy pobudzali ich twórczą inwencję.
Nieskazitelnie wychowani Starsi Panowie wywodzili się z najlepszych tradycji polskiej piosenki – z czasów, gdy obowiązywały szczytne zasady honoru i humoru. Każdy z ich programów potwierdzał literackie mistrzostwo Przybory ("Szuja! Naomamiał, natruł i nabujał!"; "I wespół w zespół, by żądz moc móc zmóc!"; "O, Romeo, słowiczy sokole! O, tęsknoto niewieścich pokoleń!") i muzyczną klasę Wasowskiego.
Zachowane odcinki programów Kabaretu Starszych Panów nadal cieszą się powodzeniem. Inteligentny humor przemawia głównie do ludzi wykształconych, choć sprawia też radość każdemu, bez względu na jego status społeczny i pozycję życiową. Starsi Panowie, nieopatrznie zaplątani w dziwnie zgrzebną powojenną rzeczywistość, wciąż nas taktownie zaskakują i wzruszają.
Kabaretowy szlak wiedzie nas do Piwnicy pod Baranami, gdzie ostateczną instancją był zawsze jej guru Piotr Skrzynecki (1930–1997). Piosenek wprawdzie nie pisał, ale – wraz z kompozytorem Zygmuntem Koniecznym – wprowadził w artystyczny obieg całkiem nowy ich rodzaj. Tekst poetycki, który w zamyśle autora nie był przeznaczony do śpiewania, opatrywała specjalnie skomponowana muzyka.
"Wesoły kompozytor smutnych piosenek", jak nazywano Koniecznego, tworzył muzykę do tekstów wybitnych poetów polskich i obcych. W 1962 roku odkrył piosenkarską "legendę tych lat" Ewę Demarczyk i uformował jej warsztat wykonawczy. Zdaniem Tadeusza Woźniaka, historia powojennej polskiej piosenki dzieli się odtąd na epoki przed i po Koniecznym.
Radykalna metoda twórcza jednych ujmowała, innych szokowała, ale się przyjęła. Podczas jubileuszowego Balu na Zamku w Pieskowej Skale na 10-lecie Piwnicy Leszek Długosz wykonał "Jurgowską karczmę" Jerzego Lieberta (1904–1931). I sporo wody w Wiśle upłynęło, zanim zaczął uprawiać własną działkę tekstową.
Najbogatszą osobowością artystyczną Piwnicy był Wiesław Dymny (1936–1978). Spełniał się na polu literackim, plastycznym, fotograficznym, filmowym, rzeźbiarskim, muzycznym, aktorskim. Obsadzany w filmach, wiarygodnie budował postacie zaradnych plebejuszy.
W niezrównany sposób wygłaszał swoje absurdalne teksty satyryczne, improwizował, rymował. Dla pierwszej rodzimej grupy beatowej Szwagry (1964–1969) stworzył ponad 300 tekstów piosenek. Z piwnicznych utworów trudno nie wspomnieć o jego "Czarnych aniołach" dla Demarczyk z partyturą Koniecznego, o "Niebieskiej patelni" ("Pasą się, pasą, barany wełniane") skomponowanej przez Andrzeja Jerzego Nowaka (1942–2015) oraz o "Wyspie" z muzyką Jacka Zielińskiego.
Dwa wiersze poety Tadeusza Śliwiaka (1928–1994) połączone w jeden tekst stały się słynnym hymnem Piwnicy. "Ta nasza młodość" w niezastąpionej interpretacji Haliny Wyrodek (1946–2008) i chóru jest kompozytorskim majstersztykiem Koniecznego. Wokalistka lubiła też śpiewać "Balladę o żołnierzu i śmierci" pióra Ludwika Jerzego Kerna (1921–2001) z muzyką Lesława Lica.
Z czasem do listy hymnów Piwnicy wpisały się dwa kolejne: "Psalm poranny" i "Zbudzisz się przy mnie" (zapowiadany jako "Czas"). Cechuje je wyjątkowa harmonia – połączenie najczulszej liryki z doskonałością formy muzycznej. Mistrzowski efekt przyniosło tu spotkanie trzech osobowości: poety Włodzimierza Dulemby, kompozytora Jana Kantego Pawluśkiewicza i wykonawczyni Beaty Rybotyckiej.
Osobną kategorię należałoby stworzyć dla piwnicznego barda i przekornego konferansjera Leszka Wójtowicza. Tworzy i odważnie odtwarza wybitnie inteligentne piosenki, które w trudnych dla kraju czasach (były kiedyś inne?) podtrzymywały nadzieję – "Moja litania" (1980) została entuzjastycznie przyjęta na festiwalu w Opolu (1981) i stała się jednym z hymnów Solidarności. Wójtowicz jest zdeklarowanym zwolennikiem piosenki autorskiej, w której autor tekstu to również kompozytor i wykonawca, choć zdarzało mu się pisać i dla innych artystek i artystów.
Czasy, w których przyszło nam żyć, podsuwają mu wciąż gorące tematy. Jeśli ktoś myśli, że wraz z odejściem PRL-u – zważywszy nową sytuację społeczno-polityczną – Leszek Wójtowicz ze swoją twórczością odejdzie w zapomnienie, ten stanowczo jest w błędzie. Zmieniło się, owszem, ale nie na tyle, żeby mógł odłożyć gitarę i przestać ostrzegać, jak czyni to nadal – choćby piosenką "Obudź się, proszę".
Wśród twórców angażujących pióro w przemiany demokratyczne w kraju wyróżniał się Wojciech Młynarski. Poeta, satyryk, artysta kabaretu, dramaturg, scenarzysta, librecista, tłumacz, kompozytor, reżyser teatralny, jeden z największych twórców polskich piosenek, których napisał ponad dwa tysiące. Współpracował m.in. z kabaretami U Lopka, Dreszczowiec, Owca, Dudek.
Niektóre piosenki pisał w ekspresowym tempie: "Wszystko mi mówi, że ktoś mnie pokochał" w pół godziny, inne powstawały po kilka lat. Rzeczywistość wyłaniająca się z jego tekstów mówi nam znacznie więcej o codziennym życiu w ludowej ojczyźnie niż opasłe roczniki gazet. Autor apelu "Róbmy swoje" pokazał, że wierność przekonaniom jest w życiu o wiele ważniejsza niż ustępstwa na rzecz akurat obowiązujących, "jednie słusznych" racji.
Transformacja 1989 roku w postawie Młynarskiego niczego zmieniać nie musiała. Jego twórczość, jak każdego wrażliwego artysty, wynikała z niezgody na obyczaje świata, w którym przyszło mu żyć. Jako jeden z nielicznych publikujących w czasach PRL-u nie musiał się tłumaczyć z żadnego ze swoich tekstów.
Był twórcą nowej formy artystycznej, tzw. felietonów śpiewanych. Jeremi Przybora zaliczył go – wraz z Osiecką i Koftą – do trójcy wieszczów polskiej piosenki. Uważał, że dzięki nim powojenna Polska stała się "imperium piosenki na najwyższym poziomie".
Jonasz Kofta natomiast był wspaniałym, lirycznym poetą, choć także przenikliwym satyrykiem, piosenkarzem, dramaturgiem, malarzem, błyskotliwym wykonawcą własnych tekstów. Wraz z Adamem Kreczmarem (1944–1982) i Janem Pietrzakiem współtworzył warszawską scenę piosenki Hybrydy (1962) i kabaret Pod Egidą (1968). W cyku radiowych audycji satyrycznych: "Dialogi na cztery nogi" i "Fachowcy" współpracował autorsko ze Stefanem Friedmannem, a w "Duetach liryczno-prozaicznych" – z Pietrzakiem.
Kofta był autorem tekstów popularnych piosenek. Przebojami zostały m.in.: "Wakacje z blondynką", "Radość o poranku", "Śpiewać każdy może", "Jej portret", "Pamiętajcie o ogrodach", "Taką cię wymyśliłem", "Popołudnie", "Szary poemat", "Kwiat jednej nocy", "Do łezki łezka". Ironizował, że cenzura w PRL najbardziej drżała przed satyrą "na Rusa" i "na policaja". Pisał w sposób metaforycznie zawoalowany, choć dostatecznie zrozumiały.
Jeszcze przed 1968 rokiem Kofta zmienił swoje imię (z Janusz na Jonasz). Po wydarzeniach marcowych postanowił zostać Jonaszem dotąd, dopóki w Polsce będą antysemici.
Do gigantów twórczości piosenkowej odważnie dołącza Jacek Cygan. Poeta, dramaturg, librecista musicali, scenarzysta, prozaik, tłumacz, juror i organizator festiwali muzycznych, osobowość telewizyjna. Z początku pisał głównie dla artystów i zespołów nurtu poetyckiej ballady.
Ucieczką z "krainy łagodności" był tekst dla Edyty Geppert "Jaka róża taki cierń" (1984) z mocnym zakończeniem: "Jakie życie, taka śmierć – nie dziwi nic". Napisał ponad tysiąc tekstów piosenek, z czego wiele stało się znanymi przebojami, często nagradzanymi: "Diamentowy kolczyk", "Wypijmy za błędy", "Mrok", "Ten sam klucz", "Wszystko ma swój czas". Pisze, wczuwając się w usposobienia konkretnych wykonawców i kreując ich estradowe osobowości. Wymienione piosenki śpiewali: Anna Jurksztowicz, Ryszard Rynkowski i zespół Perfect.
Jednym z największych sukcesów artystycznych Cygana był tekst piosenki "To nie ja!" z muzyką Stanisława Syrewicza dla Edyty Górniak. Utwór reprezentował Polskę podczas 39. konkursu Piosenki Eurowizji w Dublinie (1994). Zajął drugie miejsce, co jest najlepszym wynikiem w historii udziału naszego kraju w tym festiwalu; zdobył też tytuł "największego osiągnięcia polskiej piosenki za granicą".
Jacek Cygan uważa, że pisanie tekstów piosenek ma niezaprzeczalne zalety, ale i zasadniczy mankament. To, co się napisało, trzeba komuś pokazać. Jest ryzyko – jest zabawa.
Obostrzenia stanu wojennego spowodowały, że w latach 80. wielu twórców udało się na dosłowną bądź wewnętrzną emigrację lub też zeszło do artystycznego podziemia. Cenzura skrupulatnie przypatrywała się protest songom, doszukiwała się aluzji w tekstach bardów, bądź w utworach kabaretowych. Powstałą z nagła kulturową lukę wypełnili swoimi tekstami autorzy piosenek rockowych.
Ich uparcie deklarowany rozbrat z polityką nie zmienia faktu, że tworzone teksty, choć nie wprost, dotykały bolesnych aspektów słabo rokującej codzienności. Nie było w nich zbyt przestrzeni dla optymistycznych oczekiwań. Zarówno "Autobiografia" zespołu Perfect, jak i "Mniej niż zero" grupy Lady Pank świetnie oddawały ówczesny nastrój totalnej beznadziei; stały się pokoleniowymi manifestami. Autorem pierwszego tekstu był Bogdan Olewicz, drugiego – Andrzej Mogielnicki.
Bogdan Olewicz pisał nacechowane ludzkimi dramatami, emocjonalnie znaczące teksty. Dla Perfectu ułożył jeszcze m.in. słowa piosenek "Nie płacz Ewka", "Idź precz" czy "Całkiem inny kraj". Z repertuaru Lady Pank wymieńmy dla przykładu jego tekst "Na co komu dziś", a z piosenek Budki Suflera – "Ratujmy, co się da". Utwory pióra Olewicza wykonywali również: Krystyna Prońko, Zdzisława Sośnicka, Anna Jantar (1950–1980), Urszula, Halina Frąckowiak, Seweryn Krajewski i Krzysztof Krawczyk.
Jako współzałożyciel grupy Lady Pank, Andrzej Mogielnicki obdarował ich np. tekstami "Tańcz, głupia tańcz", "Kryzysowa narzeczona", "Zamki na piasku", "Strach się bać", "Dobra konstelacja", "Fabryka małp". Grupa Dwa Plus Jeden otrzymała od niego m.in. słowa piosenki "Iść w stronę słońca". Najszerszy rozgłos autor zawdzięcza zespołowi Budka Suflera, któremu wspaniale udało się wylansować gorzko-sarkastyczne przesłania "Takiego tanga", "Balu wszystkich świętych", "Nie wierz nigdy kobiecie", "Nowej Wieży Babel" i "Świata od zaraz".
Marek Dutkiewicz ma długą listę własnych tekstów i chyba tylko cudem można na niej odnaleźć tytuł mniej popularny, nie mówiąc o tym, że mało znany. Przypomnijmy tylko: "Chodź, pomaluj mój świat" i "Windą do nieba" zespołu Dwa Plus Jeden, "Dmuchawce, latawce, wiatr" Urszuli, "Jolka, Jolka pamiętasz", "Za ostatni grosz", "Młode lwy" i "Noc komety" Budki Suflera, "Magiczne słowo sukces" Kory (1951–2018), "Szklana pogoda" Lombardu. Jest w nich sporo subtelnych, skłaniających do zadumy narracyjnych odcieni, a niekiedy i cierpkiej, autorskiej ironii.
Z kolei Andrzej Poniedzielski jest nie tylko autorem mądrych piosenek, ale również fascynującą osobowością estradową. Skupia na sobie uwagę choćby tym, że we wszystkim co robi, mówi czy śpiewa, zdecydowanie powściąga ekspresję. Pod tym względem wywodzi się z pierwszorzędnej szkoły konferansjerskiej, którą zapoczątkował Fryderyk Járosy (1890–1960), a kontynuował Kazimierz Rudzki (1911–1976), Lucjan Kydryński (1929-2006), Przybora, Młynarski czy Jacek Fedorowicz.
Poniedzielski należy do tych artystów słowa, którzy nie szukają poklasku stadionowych tłumów, choć sprawdziłby się i w takich warunkach. W zupełności wystarcza mu kameralna Łódzka Piwnica Artystyczna "Przechowalnia" – prowadzona wraz z żoną Elżbietą Adamiak ze zmiennym szczęściem od 1995 roku – gdzie łatwiej o bardziej bezpośredni kontakt z widzami. Od końca lat 70. śpiewa swoje przekorne teksty, m.in.: "Bawitko", "To jeszcze nie koniec – kardiogram", "Koń, szabelka i butelka", "Nos Kościuszki", "Piosenkę o chyba jeszcze miłości", "Chyba już można…". Nieczęsto je dziś powtarza, a szkoda.
Stworzył kilkadziesiąt piosenek dla swojej żony. Każde spotkanie z Andrzejem Poniedzielskim budzi niedosyt i rodzi chęć odbycia następnych. Jego song zatytułowany "Wołacz – O, Epoko!", w którym gorzka refleksja arcymistrza słowa przebija się przez wyrafinowaną warstwę muzyczną – jego własną, dodajmy – jest jednym z największych twórczych osiągnięć w historii rodzimej piosenki.
Gdybym miał wybrać kolejnego autora godnie kontynuującego linię najciekawszych dokonań w pisaniu podobnie intrygujących i inteligentnych tekstów, to bez wahania wskazałbym Piotra Bukartyka. Ma on w sobie dar szybkiego reagowania, a niekiedy wyprzedzania spraw, jakimi wszyscy żyjemy, o czym rozmawiamy, co nas niepokoi, drażni i boli. W swoich tekstach publicystyczną pasję łączy z satyrycznym oglądem świata, ujmując to jeszcze w odkrywcze metafory.
Każda jego piosenka, choćby "Ja, wolny człowiek", "Brudna miłość", to nie tylko dynamit, ale i wyzwanie dla szarych komórek słuchacza, jego sumienia i wrażliwości. Do nich należą nawet te odnoszące się tylko (?) do obyczaju, jak "Sznurek" czy "Kup sobie psa". Ostatnio wraz z Wojciechem Mannem założył "pandemiczny" Duet Egzotyczny Bukman, który zdumionemu światu dał piosenkę "Szpachlowa gładź".
Długo można by jeszcze wymieniać nazwiska wspaniałych autorów z ich równie znakomitymi tekstami. I choć lista osobowości polskiej estrady jest długa, nie może na niej zabraknąć nazwisk bardów – choćby Andrzeja Brzeskiego (1949–2018; "Walc dla outsiderów"), Adama Andryszczyka ("Zaproszenie Stinga"), Bogusława Nowickiego ("Gawędziarze"), Piotra Bakala ("Nad Narwią"), Mirosława Czyżykiewicza ("Bieg lat"), Jerzego Mamcarza ("Jest taka wolność"), Waldemara Śmiałkowskiego ("Kołysanka dla Mateusza") – pora jednak postawić kropkę. Wszystkich zasługujących na to ludzi pióra i ich piosenek wymienić się po prostu nie da.
Znany ironista Andrzej Waligórski (1926–1992), autor ok. tysiąca piosenek, który zasłynął zwłaszcza jako twórca tekstu "Ballady o Cysorzu" dla Tadeusza Chyły (1933–2014), określał sam siebie mianem tekściarza. W tym przypadku był przekonująco szczery. I chyba nikt, kto pisze do nut, czy ew. dokłada do nich odpowiednie słowa, nie będzie przeciw temu określeniu protestował.