Opla – "Obertasy" (2020)
Oberek – inaczej obertas, swijok, wyrwas, zawijacz – to bez wątpienia jeden z najbardziej żywiołowych polskich tańców ludowych. A dynamika dawnych wiejskich zabaw w najbardziej euforycznych momentach przypominała bardziej punkowe pogo czy gabberowy hakken, niż wystudiowane hołubce i obroty w wykonaniu współczesnych zespołów pieśni i tańca. Jak opowiadał etnografowi Franciszkowi Kotuli wiejski muzykant Józef Ryś:
Wszystko rozochocone i rozpalone hulało na zabój, aż do utraty zmysłów, na mijanego. [...] Nie wszyscy wytrzymywali. Przewracali się – jedna para za drugą, obijali sobie boki, nieraz i piec rozwalili, jeśli był za słaby.
Podobnie z muzyką: choć po motywy oberka chętnie sięgali i wygładzali je powszechnie szanowani kompozytorzy, od Telemanna do Chopina, to dla pańskich uszu strojenie wiejskich skrzypiec brzmiało raczej jak kocia muzyka. Jeśli więc mielibyśmy szukać gdzieś prehistorii polskiego noise’u, to właśnie na tych karczemnych zabawach.
Społeczny status wiejskich muzyków był dwuznaczny: tych najlepszych podejrzewano nawet o diabelskie konszachty. Piotr Bukowski i Hubert Zemler zdają się, tak jak oni, grać bez opamiętania swoje chropowate i transowe formy, choć nie ma w tym cienia rekonstrukcji.
"Obertasy" to ćwiczenie z wyobraźni: jakie pożytki przyniosłaby polskiej muzyce elektryfikacja, gdyby ostatni wiejscy muzykanci zapatrzyli się w Jimiego Hendrixa i Thurstona Moore’a? Co by było, gdyby nowa ludowa muzyka taneczna nie powstawała w oparciu o syntezatory i automaty perkusyjne, ale, jak w tishoumaren – pustynnym bluesie Tuaregów – była grana na rzężących gitarach i bębnach?
(Patryk Zakrzewski)
Robert Piotrowicz, Burkhard Stangl, Anna Zaradny – "Can't Illumination" (2003)
Opowieść o tym, że cisza może być bardzo głośna, czyli swobodna improwizacja tuzów elektronicznego i elektroakustycznego noise’u z Polski i Austrii. Z łatwością moglibyśmy wymienić bardziej hałaśliwe płyty Piotrowicza i Zaradny, ale czasami potrzebne jest umiarkowanie. Przy pomocy gitar, saksofonu altowego, syntezatora, urządzeń elektronicznych i syntezatorów muzycy tworzą zróżnicowany krajobraz, w którym proste uderzenia o struny gitary spotykają się z szumami, zgrzytami i przypominającym ludzki jęk albo szept bulgotaniem saksofonu. Oszczędność w budowaniu muzycznej narracji tworzy nastrój niepokoju i oczekiwania na gwałtowniejszą kulminację, której nigdy się nie doczekamy. Ciekawą lekturą uzupełniającą może być nagrany niemal dekadę później utwór "OCTOPUS" (2012) wydany przez wytwórnię Bocian na wspólnej płycie z Burkhardem Stanglem. Tym razem Zaradny kreuje motoryczną strukturę przy pomocy syntezatora, brzmiącego przytulnie i ciepło, lecz także donośnie.
Anna Zaradny i Robert Piotrowicz od 2002 do 2009 roku organizowali festiwal Musica Genera, imprezę poświęconą muzyce eksperymentalnej, elektroakustycznej, improwizowanej, noise’owej – był to jeden z najważniejszych festiwali o tym profilu w Europie Środkowo-Wschodniej. Musica Genera była też wytwórnią płytową, ukazały się tam m.in. albumy Zbigniewa Karkowskiego, Taku Sugimoto i erikaM.
(Filip Lech)
Starzy Singers – "rock-a-bubu" (1999)
Majstersztyk gitarowego brudu. A przy tym najbardziej piosenkowy materiał w tym zestawieniu (są tu nawet refreny nadające się do chóralnego śpiewania!), ale na szczęście na tyle jazgotliwy, że mogliśmy go tu wcisnąć, a właściwie podkreślić jego zasłużone miejsce w dziejach polskiego hałasu.
W latach 90. Starzy Singers nieśli sztandar dezynwoltury, oryginalności i radości z grania. Na tle zazwyczaj śmiertelnie poważnej sceny niezależnej udowadniali, że humor w muzyce nie musi sprowadzać się do wąsatych żartów czy występów "chłopów przebranych za baby": może to być zabawa dźwiękiem, karkołomne stylistyczne przewrotki i rytmiczne kawalkady, psucie melodii.
Inna sprawa to teksty Seszela (Sławomir Sierzputowski), które powinny być wymieniane obok Tuwima i Brzechwy jako znaczące przykłady purnonsensu w rodzimej poezji XX wieku. Oto fragment:
konkubina (popa żona) poparzona pokrzywami,
a o to jej chodziło, żeby jej nie poparzyło
nie ma winnych, nie ma, nie,
wszystko szło ku temu, że
to wina systemu, yeah
Skoro już tak szafuję w tym tekście anegdotami z czasów podstawówki, to po pierwszym przesłuchaniu tej kasety, byłem pod takim wrażeniem, że kolega, któremu o niej na drugi dzień opowiadałem, przesiadł się do innej ławki, bo nie mógł już tego słuchać. Czas pokazał jednak, że intuicja mnie nie zawiodła. Reaktywacja zespołu po kilkunastu latach przerwy na jak dotąd dwa koncerty (i pół, jeśli liczyć krótki występ-niespodziankę na zamknięciu warszawskiego Pogłosu) wywołała falę entuzjazmu. Miałem szczęście zobaczyć wszystkie te występy i muszę przyznać, że ta muzyka wciążsprawia, że człowiek czuje się tak, jakby po uszach przejechał mu ubłocony rokendrolowy walec. Walec uśmiechnięty od ucha do ucha. Surowy ochłap, a nie odgrzewany kotlet.
(Patryk Zakrzewski)
Ślepcy – "We Are The Newest Battle Models" (2006)
Intelektualne źródła muzyki noise sięgają futurystycznego manifestu "Sztuka hałasów" ("L’Arte dei rumori") Luigiego Russolo, ale i rozlicznych tekstów Filippa Tommasa Marinettiego. Podejrzewam, że gdyby futuryści dożyli czasów cyfryzacji, ich estetyczny ideał nieco by się zmienił. Zamiast odgłosów maszyn i miasta, mogliby skupić się na nadmiarze informacji, który dzięki komputerom i internetowi stał się niewyobrażalny.
Jednym z artystycznych odbić pędu dzisiejszego świata jest breakcore – przerysowany gatunek muzyki elektronicznej, opierający się na niezliczonej ilości mniej lub bardziej zniekształconych sampli, bardzo szybkim tempie i nietypowym rytmie. Jedną z najciekawszych interpretacji tego żanru jest twórczość duetu Ślepcy (Piotr Kurek i Marcin "Desper" Stefański).
Mamy tu karkołomne kanonady łamanych rytmów, przebojowe motywy taneczne, melodie niczym z gier komputerowych, operowe zaśpiewy. I co najważniejsze – oryginalny styl – naiwny i dziki. Surrealistyczna zabawa i barwne dźwiękowe historyjki z serca naszej komputerowej cywilizacji.
– pisał o duecie Rafał Księżyk. Ślepcy w ciekawy sposób łączą wpadające w ucho melodie ze swobodą i fermentem w podejściu do kształtowania muzycznej struktury. Odniesienia do muzyki klubowej stanowią tu pretekst do opowiedzenia własnej, wielowątkowej opowieści.
(Filip Lech)
Stefan Wesołowski – "Rite of the end" (2017)
Na swojej trzeciej płycie gdański kompozytor i skrzypek łączy wzniosłe z szorstkim, idiomy muzyki klasycznej z ambientem i noisem. Takich kontrastujących zestawień usłyszymy tu więcej (groza i mistycyzm, melancholia i nadzieja), ale daleko im bynajmniej do tanich, wyświechtanych chwytów.
Motywem przewodnim albumu jest ilustracja atmosfery schyłku i upadku. W finałowym "Hoarfrost II" ponad zakłóceniami i szumami przebijają się anachroniczne w tym kontekście dźwięki instrumentów smyczkowych –– daje to efekt przywołujący obrazy typu: gromadka barbarzyńców wypasa swoją trzodę w antycznych ruinach. W taką grę w skojarzenia można by się zresztą bawić długo, bo podczas odsłuchu ruchome obrazy same będą się państwu przewijać przed oczami – co zresztą uważam za największy atut tej płyty.
Trudno wyobrazić sobie audiosferę apokalipsy, ale mam nadzieję, że wydarzenie tego formatu będzie miało godną oprawę muzyczną, a dźwięki tych siedmiu trąb, które rozlegną się po przełamaniu siedmiu pieczęci, będą równie intrygujące jak dźwięki zawarte na płycie "Rite of the end".
(Patryk Zakrzewski)
Hałas: lektury uzupełniające
Columbus Duo – "Suprematist" (2022)
Bracia Tomasz i Ireneusz Swobodowie konsekwentnie podążają drogą noise-rockowego minimalizmu, zapoczątkowaną jeszcze w latach 90. świetną płytą "Rudder " ich poprzedniego zespołu Thing. (pz)
Innercity Ensemble – "II" (2014)
Toruńsko-bydgoska supergrupa (w składzie muzycy znani z takich zespołów jak Something Like Elvis, Blimp, Stara Rzeka, Alameda, Contemporary Noise Sextet) kreśli przestrzenne obrazy rozpościerające się między żywiołowym, rytmicznym hałasem, i jazzową uduchowioną medytacją. (pz)
Ewa Justka – "Upside Down Smile" (2020)
Rozedrgany duch hard-core’owego techno z dawnych rave’ów wskrzeszony na syntezatorach Rolanda i maszynach domowej produkcji. Doprowadzona do ekstremum taneczna ekstaza wydarza się czasami bez żadnego rytmu, w czystym hałasie. (fl)
Gerard Lebik & David Maranha – "Anime Pezzentalle" (2020)
Dronowa eufonia zagrana na elektronicznych organach, komputerze i obiektach dźwiękowych. Gerard Lebik, założyciel festiwalu Sanatorium Dźwięku w Sokołowsku, rozpoczynał swoją karierę muzyczną jako jazzowy saksofonista, konsekwentnie zmierzając w stronę coraz bardziej oszczędnej i radykalnej muzyki. (fl)
Mazutti – "Kształt jazzu, który ma dojść" (2018)
Wrocławsko-warszawscy noise’owcy i weteran wszelkich scen Macio Moretti we wspólnej improwizacji, co daje efekt wywołujący skojarzenia z tym, co by było, gdyby Jerzy Milian w latach 90. rozkochał się w acid techno i chciał grać je po swojemu. Śmieszno, straszno, głośno i kwaśno. (pz)
ZA SIΦDMĄ GΦRĄ – "Muzyka jakiej świat nie widzi" (1996)
Projekt Wojcka Czerna, muzyka i założyciela legendarnej wytwórni OBUH – jednego z najważniejszych zjawisk na scenie polskiej muzyki niezależnej lat 90. Za Siódmą Górą łączy w sobie tropy industrialnych szumów, ambientowych pejzaży muzycznych i inspirowanej folkiem psychodelii. (fl)