Spadochrony z jedwabiu, czyli o pracy motyli
Jedni – jak Henryk Sienkiewicz – twierdzili, że jedwab może przynieść Polsce ogromne zyski, inni szydzili, że w kraju rozprzestrzenia się "jedwabna gorączka" dopadająca przede wszystkim znudzonych inteligentów, którzy tę cenną tkaninę znają jedynie z pończoch swoich żon.
Równo sto lat temu Milanówek stał się stolicą polskiego jedwabnictwa. Centralną Doświadczalną Stację Jedwabniczą założyło rodzeństwo – Stanisława i Henryk Witaczkowie. Kilka lat później napisali także podręcznik o hodowli jedwabników. Z czasem ich stacja wyrosła na największą tego typu placówkę w Europie. Pomysł na przywiezienie jedwabnictwa do Polski zrodził się w głowie Henryka, kiedy przebywał na Kaukazie, najpierw wskutek ewakuacji w trakcie Wielkiej Wojny, potem studiując ekonomię na Politechnice w Tbilisi. Procesu wytwarzania przędzy uczył się w tamtejszej stacji doświadczalnej, następnie pracował w niej także jako robotnik. Podobno w Polsce pomysłu Witaczka nie potraktowano poważnie, brakowało więc chętnych, by w niego zainwestować (choć ponoć już Henryk Sienkiewicz stwierdził, że kto angażuje się w to rzemiosło, ten "dorzuca garść złota do krajowego skarbu"). Ale jedwabniczy pionier nie poddał się. Można powiedzieć nawet, że właśnie brak docenienia i niedowierzanie jeszcze silniej zmotywowały Witaczka, by zrealizować swoje plany. W 1924 roku w swoim domu rodzinnym, willi Józefina przy ulicy Piasta 13 w Milanówku, razem ze swoją siostrą, biolożką, założył Centralną Doświadczalną Stację Jedwabniczą. Rodzeństwo dryg to tego rzemiosła miało we krwi – ich pradziadek był jednym z akcjonariuszy założonej w połowie XIX wieku Warszawskiej Spółki Jedwabniczej, a matka – absolwentką kursu jedwabniczego w warszawskim Muzeum Pszczelarstwa.
Utopia szaleńców
Trzeba było zacząć od zera, a więc od teorii. Stacja w Milanówku prowadziła więc na początku przede wszystkim działalność naukowo-badawczą związaną z obserwacją hodowli jedwabników oraz drzew morwy, których liśćmi żywią się te motyle. Wkrótce placówka zaczęła prowadzić Kursy Jedwabnicze, darmowe poradnictwo, a także dystrybucję wydawnictw, ulotek i plakatów, by popularyzować tę działalność w Polsce. "Rozwijajmy przemysł jedwabniczy!" – brzmiał tytuł broszury z 1927 roku, w której wyliczano, że "gdyby tylko jedna osoba na 2000 ludności hodowała w Polsce jedwabniki, już nie potrzebowalibyśmy sprowadzać jedwabiu z zagranicy". Rozwój tej gałęzi wytwórstwa miał przynieść polskiemu budżetowi oszczędność kilkudziesięciu milionów złotych. W publikacji zachęcano więc do zakładania własnych hodowli motyli, wskazując precyzyjnie, jakie należy spełnić warunki. Jako konieczne wskazano przede wszystkim posiadanie drzew morwowych, których liśćmi należy hojnie karmić owady. Wśród zalet prowadzenia hodowli wymieniono między innymi to, że trwa ona krótko (około półtora miesiąca w ciągu roku) i jest tania oraz prosta w utrzymaniu ("mogą wykonywać ją starsze kobiety i dzieci"). Jak można było zacząć? Wystarczyło zgłosić się do Centralnej Doświadczalnej Stacji Jedwabniczej i kupić jajeczka jedwabnika w cenie kilkadziesiąt groszy za jeden gram (czyli około 1600 sztuk).
Jedwab polski jak dywany perskie
Hodowców przybywało, przybywało takżeJprzędzy gotowej do skupu – należało więc znaleźć dla niej zbyt. Żeby rozwinąć nie tylko badania i hodowlę, lecz także przemysł, Henryk Witaczek wystrugał samodzielnie z drewna prototypy maszyn, na których można by wytwarzać nici, a z nich – tkaninę. "Gdy przekonano się, że z surowca krajowego można uzyskać piękne tkaniny, przestano tę ideę traktować jako utopię szaleńców [...]. Hodowlę wprowadzono do niektórych szkół, więzień, zakładów opiekuńczych: rozpoczęto wysadzać morwą drogi w niektórych powiatach, a wzdłuż linii kolejowych tworzyć z niej żywopłoty odśnieżne" – czytamy w wydanym niedługo po II wojnie folderze informacyjnym milanowskiej stacji. Witaczkowie odbywali swego rodzaju tournée po kraju, chcąc zaprezentować możliwości jedwabnictwa jak najszerszej publiczności. Rodzeństwo postawiło sobie za cel, by fraza "jedwab polski" zyskała brzmienie na miarę "dywanów perskich" czy "wełny angielskiej". "Jedwab polski musi stać się synonimem czegoś pięknego i prawdziwego", mówili twórcy placówki. W 1925 roku stacja wzięła udział w wystawie "Wieś Polska", a dwa lata później ogłoszono pierwszy w Polsce konkurs jedwabniczy. Uczestnik, który "najlepiej i najstaranniej" wyhodował oprzędy jedwabne otrzymać miał w nagrodę nie tylko sadzonki morwy i sam cenny materiał, lecz także odznaczenia ministerstw i organizacji rolniczych. W 1930 roku Centralną Doświadczalną Stację Jedwabniczą odwiedził ówczesny prezydent Ignacy Mościcki, inaugurując kolejną edycję tamtejszego kursu.
Największy balon z jedwabiu
Założona przez Witaczków stacja jedwabnicza stała się także bohaterką jednego z powojennych odcinków Polskiej Kroniki Filmowej. "To są kokony, z których – po zaparzeniu – wysnuwa się nitki jedwabiu", mówi charakterystyczny lektor. Widzimy kobiety przy maszynach i cały skomplikowany proces produkcji przędzy, a także tablice prezentujące jedwabne elementy… spadochronów. "Precyzyjne maszyny tkackie pracują także dla obrony kraju", słyszymy w klasycznym dla Polskiej Kroniki Filmowej propagandowym tonie. Faktycznie, już w przededniu II wojny światowej wystosowywano apele do rolników o podjęcie hodowli jedwabników, przekonując, że wytwarzany przez nie surowiec ma znaczenie dla wojskowości. W Milanówku wytwarzanie tkanin wojskowych, woreczków na amunicję prochową czy linek spadochronowych stanowiło jedną z istotniejszych gałęzi działalności, ale tworzono także, między innymi, nici chirurgiczne oraz wędkarskie, przędze izolacyjne, apaszki i krawaty, opracowywano technologię zastosowania białek jedwabiu w kosmetyce, jak również wprowadzano innowacje artystyczne, takie jak malowane zdobienia na tkaninie. Jedwab miał także, jak zachwalali go Witaczkowie, idealnie nadawać się do wyrobu szat kościelnych, parasoli czy sztandarów. To z milanowskiego jedwabiu (gumowanego w Sanoku) stworzony został słynny balon Gwiazda Polski – największy na świecie balon stratosferyczny, którego nieudaną próbę startu z Doliny Chochołowskiej przeprowadzono w 1938 roku.
Chorzy na jedwab
Co ciekawe, Józef Piotr Brzeziński – zmarły kilka miesięcy po wybuchu II wojny światowej wybitny krakowski biolog i pionier fitobakteriologii w Europie – w mocno krytycznej, momentami wręcz złośliwej publikacji "Gorączka… jedwabna" (1928) stwierdzał, że używanie jedwabnej przędzy do elementów obronności ma jedynie uzasadniać prowadzenie tego, jak określił, "nonsensu gospodarczego". Naigrawał się z tego pomysłu, pisząc między innymi:
Musi to być jedwab krajowy – i koniec! Polski żołnierz tylko na polskich iluzjach unosić się w przestwory może. Gdyby zaś [...] podmarzły u nas morwy którejś zimy i pokarmu dla jedwabników nie dostarczyły, to się po prostu wojny w tym roku prowadzić nie będzie!
Brzeziński – choć pisał też, że popularyzacją jedwabnictwa zajmują się przede wszystkim "bezrobotni inteligenci miejscy", którzy jedwab znają jedynie "z sukien i pończoch żony" – nie poprzestawał na zjadliwych komentarzach, ale, posiłkując się swoją ekspercką wiedzą, przedstawił szacunki i analizy klimatu dowodzące jego zdaniem absolutnej nierentowności tej sfery przemysłu w Polsce.
Przemiany i represje
W momencie wybuchu II wojny Centralna Doświadczalna Stacja Jedwabnicza miała na koncie rozwinięcie około 3000 hodowli we wszystkich częściach Polski oraz wyszkolenie kilkuset instruktorów jedwabnictwa. Rozbudowany dział przemysłowy wytwarzał wówczas miesięcznie niemal 8km2 (!) różnego typu materiałów. W trakcie okupacji, nie chcąc dopuścić do przejęcia milanowskiego jedwabiu przez nazistów i przeznaczenia go na cele wojskowe, pracownicy stacji rozmontowali maszyny służące produkcji naturalnej przędzy. Po wyzwoleniu, w jednej z willi w Milanówku otworzono Liceum Jedwabnicze, chcąc wykształcić nowe kadry fachowców. Ciekawostką jest, że powstała po wojnie drużyna sportowa przyjęła wówczas nazwę "Jedwabnik". Rok 1948 kończy historię milanowskiej fabryki działającej pod okiem Witaczka – wtedy to zakład upaństwowiono, a jego założyciel otrzymał wypowiedzenie, stając się następnie ofiarą komunistycznych represji i trafiając na kilka lat do więzienia. W tym samym roku Stanisławie Witaczek odmówiono wydania paszportu, wskutek czego nie mogła odpowiedzieć na zaproszenie na prestiżowy Międzynarodowy Kongres Jedwabniczy w Lyonie.
Praca motyli
"Liście drzew morwowych przerabiane są corocznie przez pracowite organizmy gąsieniczek jedwabnika na przepiękne włókno jedwabiu prawdziwego", pisano w jednej z popularyzatorskich broszur. Owe "pracowite organizmy" jako żyjące stworzenia zazwyczaj były pomijane w oficjalnej narracji o jedwabnictwie, jak gdyby to rzemiosło nie wymagało pozbawiania życia milionów motylich poczwarek poprzez wrzucanie ich w wytworzonych kokonach do wrzątku. Obecnie dostępne są rozmaite, wegańskie alternatywy imitujące tradycyjny jedwab –między innymi jedwabie sojowe, drożdżowe czy lotosowe. Ten najbardziej powszechny, kojarzony z luksusem to jednak efekt pracy owadów hodowanych wyłącznie w celach produkcyjnych. Z dzisiejszej, bardziej relacyjnej perspektywy warto na historię milanowskiego jedwabiu spojrzeć także w inny sposób.
Źródła: B. Witaczek-Nehring, Gdzie jest morwa, tam jedwabnictwo być może, [w:] Polska na jedwabnym szlaku, Warszawa 1998; Co to jest jedwab naturalny, Dział Przemysłowy (Centralna Doświadczalna Stacja Jedwabnicza, Milanówek), 1918-1939; J. P. Brzeziński, Gorączka… jedwabna, Kraków 1928; Rozwijamy przemysł jedwabniczy!: wydawnictwo okolicznościowe, Lwów 1927.