Kiedy na przykład mówi się o sarmackiej kulturze szlacheckiej na jakimkolwiek publicznym zgromadzeniu, zawsze już teraz pojawia się pytanie o niewolnictwo czy ucisk poddanych przez szlachtę.
Czemu ten temat staje się taki ważny?
Wskazuje się zwykle na dwie kwestie: jedna wynika z faktu dzierżenia narracji historycznej w rękach elit (lub w imieniu tychże elit konstruowanych). Leszczyński postrzega tę narrację jako idącą od Wincentego Kadłubka aż po Andrzeja Nowaka. Narracja ta nie dostrzega "90 procent społeczności", jest – tak się utrzymuje – narracją 10 procent.
Druga kwestia wynika być może ze zdobyczy historiografii "peryferyjnej", postmodernistycznej (a pewnie też po trochu z naturalnej dla wrażliwego serca woli rekompensaty dziejowej niesprawiedliwości) i wiąże się z pragnieniem opowiedzenia historii wykluczonych, wypowiadanej w imieniu, a może zamiast, owych niewidocznych z perspektywy narracji 10 procent - narracji 90 procent.
Problemem kluczowym w pisaniu historii z perspektywy wykluczonych są źródła historyczne (w większości pisane rękoma elity czy sporządzone na użytek instytucji wszak w gestii owych 10 procent pozostających). Ta sytuacja plus pragnienie zrewidowania narracji elity (kwestia pierwsza) oraz pragnienie stworzenia narracji wykluczonych (kwestia druga) rzutuje na sposób interpretacji tychże źródeł.
Podsuwa bowiem pewne metody działania.
Jedną z nich jest swego rodzaju amplifikacja dziejąca się wtedy, kiedy jakiś kuriozalny (nawet w ówczesnym kontekście) tekst podnosi się do rangi znaczącego świadectwa. Tak u Adama Leszczyńskiego jest w przypadku na przykład Wojciecha Dembołęckiego, którego fantastyczne wywody genealogiczne (będące przedmiotem żartów nie tylko historyków literatury) badacz cytuje jako ważne świadectwo i pointuje w krytycznym stylu: "Te całkowite fantazje, których nie sposób przytaczać bez zażenowania, służą wyłącznie uzasadnianiu wspaniałości szlacheckiej Rzeczypospolitej oraz podkreśleniu jej dziejowej misji (…) którą jest naturalnie panowanie nad światem". Podobnie działać zdarza się Janowi Sowie, który w "Fantomowym ciele króla" całkiem poważnie cytuje buńczuczny wierszyk "Szlachecka kondycyja" Hieronima Jarosza Morsztyna i używa go jako argumentu na obronę swego stanowiska, niejako zapominając, że to tylko wierszyk, gromki, krzykliwy, typowy wykwit muzy "Morsztynowej" lubującej się w dosadności czy szokowaniu.
Oto na naszych oczach zjawisko peryferyjne, kuriozalne, dziwaczne – wyznacza sedno.
Innym sposobem pozyskiwania danych jest konieczność poruszania się w świecie aktów sądowych, odnotowujących wszelakie niesprawiedliwości. Działanie to łudząco podobne jest do tego, gdyby ktoś chciał sobie wyrobić stanowisko o dzisiejszej rzeczywistości opierając się na kronikach policyjnych. Przykładem opisana w zakończeniu pracy Leszczyńskiego suplikacja chłopów z klucza łąckiego z 1737 roku przeciwko księdzu Marcinowi, administratorowi parafii, z komentarzem badacza: "oto jeden dokument, jedna banalna sprawa. Mówi on jednak dużo o przeszłości – a przy okazji, pośrednio, także nieco o współczesności". Komentarz ten domaga się pytania, co ma na myśli autor, kiedy dowodzi współczesnego wymiaru owego dokumentu. Otrzymujemy na nie odpowiedź: "Mamy tu w nim opowieść o relacjach władzy oraz podległości – i to nie tylko między księdzem a chłopami. To właściciel dóbr jest ostateczną instancją (…) Skarżą się też oni [chłopi] rzadko i dopiero w ostateczności, kiedy przeleje się czara goryczy. Ksiądz Marcin musiał latami sobie źle poczynać, nim się przełamali…".
W cytacie tym ujawnia się też niejako trzeci sposób, trzecia metoda działania autora, który podejmuje się zadania stworzenia narracji w imieniu tych, którzy tej narracji nie posiadali: jest to jakaś z zewnątrz źródeł historycznych pojawiająca się intencjonalność wywodu, który ma coś wykazać, w tym przypadku analogię do współczesności… Wszak owa cierpliwość poddanych wobec aktów przemocy ze strony (kościelnej) władzy jakoś w prosty sposób wpisuje się we współczesne dyskusje o Kościele na przykład.
Być może jest to zresztą intencjonalność źródłowa, pierwotna, zasadnicza.
Kiedy taką intencjonalnością się kierujemy – nim przystąpimy do lektury tekstów staropolskich – trochę może przez mgłę, może niekonkretnie jeszcze, ale jednak z grubsza już mniej więcej wiemy, co chcemy tam znaleźć. Jakie i na co dowody.
Czy jednak można czytać teksty staropolskie, jakiekolwiek teksty, "na czysto", bez takiego chcenia, które teksty nam niejako ustawia?
Czy myślenie o jakimś innym, czystym, niezamierzonym wprzódy sposobie czy kierunku lektury nie jest czystą utopią?
Nie wiem. Idą Święta. Czytam Adama Leszczyńskiego. Wciągająca lektura….