Czego teatr może się nauczyć od tańca współczesnego?
My mamy inną higienę pracy, także przez historyczne uwarunkowania. Kolektywy taneczne były zawsze bardzo silne i dzięki temu dbamy (ja i twórcy, których znam) o to, żeby sam proces wiązał się z przyjemnością, żeby nie było mowy o jakiejś katordze, żeby nawzajem inspirować się i wspierać. Różnimy się także spojrzeniem na kwestię dbałości o swoje ciało.
Wracając jeszcze do kwestii nazewnictwa… Myślę, że ja się już nawet nie zajmuję "tańcem współczesnym". Kiedy ktoś pyta, czym się zajmuję, odpowiadam zazwyczaj, że "nową choreografią" albo "nowym tańcem", a kiedy ktoś prosi o definicję, mówię, że to taki taniec współczesny, tylko że nowszy. Jeszcze bardziej współczesny, taki najwspółcześniejszy. Więc z jednej strony jest lepiej, z drugiej – wciąż zdarza się, że dziennikarz zajmujący się kulturą pyta: "Jak to jest w pana teatrze tańca?" i wtedy dostaję białej gorączki.
Myślę, że to rozgraniczenie między baletem, teatrem tańca i tańcem współczesnym oraz nową choreografią dopiero zaczyna robić się klarowne dla większego grona odbiorców. Słysząc "teatr tańca", łatwo możemy pomyśleć: "No tak, to widowisko z udziałem tancerzy"...
... które zazwyczaj odbywa się w teatrze. Natomiast teatr tańca uwarunkowany jest historycznie – kiedyś się narodził i miał swoją popularność. Wydaje mi się, że zamieszanie może wprowadzać fakt, że wciąż funkcjonuje mnóstwo teatrów tańca, jak chociażby tu, w Poznaniu [Polski Teatr Tańca; do niedawna Polski Teatr Tańca – Balet Poznański – red.]. Moim zdaniem rozróżnienie jest o tyle trudne, że cechy charakterystyczne poszczególnych odłamów tańca się zamazują. Ja też kolejny spektakl mogę zrobić na baletnice i o balecie, i nie będzie wiadomo, jak to wtedy dopasować. Etykiety bardziej wiążą się ze ścieżką artystyczną i kontekstem, mniej z samą pracą.