Anastazja Korczak (ur. 1984) już w trakcie pierwszej edycji festiwalu Brave pracowała jako wolontariuszka. Jest współtwórczynią projektu Brave Kids, a w latach 2010-2011 była producentką wykonawczą festiwalu oraz Dyrektorem Programu edukacyjnego Brave Kids. Wcześniej uczyła dzieci i młodzież technik cyrkowych w Szwecji, Norwegii, na Syberii. W latach 90. współtworzyła inicjatywę teatralno-cyrkowo-muzyczną "Przestrzeń". Od roku 2007 praktykuje grę na surdo i współtworzy kobiecy zespół Mamatucada.
Jakie są źródła idei Brave Kids?
Anastazja Korczak: Pod koniec lat 90. pracowałam z "Przestrzenią" – grupą zajmującą się sztuką uliczną. Byliśmy piątką żonglujących nastolatków, a zostaliśmy zaproszeni na festiwal do Poshgrun w Norwegii. Dopytywani, kim jesteśmy i co robimy, sami musieliśmy się nad tym zastanowić. Dzięki temu, że zetknęliśmy się z ludźmi z całego świata, dostaliśmy też niezły zastrzyk energii. Już po trzech miesiącach udało nam się zebrać we Wrocławiu setkę młodzieży, zorganizować sekcje żonglerskie, cyrkowe, i muzyczne, i zrealizować wielką paradę.
Pracując z Grzegorzem Bralem nad festiwalem Brave cały czas myślałam o tym, żeby zrobić projekt "new" Brave. Chciałam przenieść idee festiwalu na płaszczyznę, która była dla mnie wtedy istotna - młodzieży i współczesnej kultury. W 2009 roku znalazłam pierwszy zespół, Break Dance Project Uganda. W tym samym czasie Grzegorz Bral prowadził projekt teatralny z dzieciakami z Nepalu. Zaprosiliśmy na główny festiwal te dwie grupy. Jak się okazało, był to pilotażowy projekt Brave Kids.
Wszystko od razu się udało?
To była katastrofa! Ale zacisnęłam zęby i objęłam dowodzenie nad projektem. Był on nadal częścią festiwalu, ale wzięłam za niego odpowiedzialność i zaprosiłam więcej grup. Wiedziałam już, że projekt musi mieć formułę, w której dzieci uczą dzieci, że to nie może być z góry narzucona choreografia. Sprawdził się pomysł współpracy z wrocławskimi rodzinami.
Liderzy, którzy w 2010 przyjechali na Brave Kids razem ze swoimi zespołami, rozmawiali o tym, co się wydarzyło podczas pobytu we Wrocławiu, ale też o tym, co się dzieje z dziećmi w ich regionach. Jakie są problemy, i jak oni te problemy rozwiązują. W ten sposób zarysował się trzon projektu Brave Kids: "dzieci uczą dzieci", seminarium i pobyty u rodzin.
Co roku inna grupa artystyczna prowadzi warsztaty: w 2010 Christopher Sivertsen i Maria Sendow z Awake Project, w 2011 - Anna Krotowska i Łukasz Sosulski. To kolejna część układanki.
Jakie zespoły zapraszacie do Polski?
To są artystyczne grupy dzieci i młodzieży. Czasami używają sztuki w sposób nieświadomy, a czasem świadomie wykorzystują ją do społecznej zmiany. Brake Dance Uganda świadomie używa tej formy tańca. W Ugandzie 150 plemion nie ma wspólnego języka. Break dance jest dla nich formą komunikacji. W Szwecji młodzież przychodzi do domu kultury na zajęcia teatralne. Nie ma świadomości, że na zajęciach będą się spotykać imigranci i rdzenni Szwedzi. Młodzi nie są wciągnięci w żadną ideologię, po prostu tańczą, grają. Podobnie jest w przypadku grupy Romów z Czech - oni po prostu razem tańczą.
Jak znajdowałaś uczestników kolejnych edycji?
Przez internet. Znaleźliśmy też grupy z Polski, przyjechała grupa z Norwegii, grupa Romów z Czech. W trakcie poszukiwań natknęłam się na Jeana Paula Samputu, założyciela grupy Mizero z Rwandy. Nazwa Mizero w języku kinyarwanda oznacza "nadzieja", a grupa została założona w 2006 roku przez Samputu, muzyka i aktywistę na rzecz pokoju. Zajmuje się wspieraniem setek dzieci osieroconych w wyniku ludobójstwa. Jednym z projektów Mizero była próba pojednania ludzi z plemion Tutsi i Hutu za pomocą wspólnego śpiewu. Moim marzeniem jest, żeby przyjeżdżały naprawdę malutkie grupy, które nie mają znikąd wsparcia. One mogłyby najwięcej skorzystać z szansy, jaką daje Brave Kids.
Jak młodzież biorąca udział w Brave Kids postrzega "dorosłego" Brave'a?
Ważne jest, że te projekty dzieją się równolegle. Wszędzie na świecie młodzi prą ku nowoczesności. U nas widzą, że w głównym nurcie Brave muzyk, którego postrzegają jako "obciachowego", jest gwiazdą. Również dla liderów z Afryki istotne jest, że Zachód patrzy z szacunkiem na ich tradycyjną kulturę. Jak żyjesz w małej wiosce, to Coca-Cola jest "cool", szybki motor i dyskoteka są "cool", a babcia, która śpiewa i uderza w bębenek jest "mega-obciachowa". Taka młodzież przyjeżdża do kraju, który w ich mniemaniu jest jak Ameryka, i widzi, że tu na scenie pokazuje się ich babcię, a nie dyskotekę. To wiele zmienia. Bo zanikanie międzypokoleniowych relacji i poczucia zakorzenienia we własnej kulturze jest dziś jedną z większych katastrof.
Dlaczego dzieci mieszkają u polskich rodzin?
To są często sieroty albo półsieroty, które nie doznały rodzinnego życia. Nie chcieliśmy, żeby przez trzy tygodnie były w hotelu. Chodzi nie tylko o danie szansy dzieciom z Rwandy, aby doświadczyły "polskiego domu", ale też o to, żeby zmieniać obraz tych ludzi wśród mieszkańców Wrocławia.
Chciałam, żeby dzieci przekazały zwykłym ludziom, skąd pochodzą i kim są. I to pięknie wyszło w tym roku. Dzieci są goszczone w bardzo zamożnych domach i takich, gdzie cztery osoby mieszkają w dwóch pokojach z kuchnią. Wiem, że w trakcie projektu również wrocławianie nawiązywali kontakt pomiędzy sobą. To ważne, bo społeczeństwo w Polsce jest nie tylko jednonarodowe, pogłębiają się także podziały ekonomiczne.
Wiele może się zdarzyć przez trzy tygodnie mieszkania razem w rodzinnym domu...
Zaskoczyły nas rodziny Romów, które przyjechały sprawdzić, w jakich warunkach będą mieszkać ich dzieci. Romowie nie jedzą jedzenia przygotowanego wczoraj. Mogą jeść tylko to, co jest dzisiejsze. Zanim się tego wszystkiego dowiesz, to trochę trwa.
Kiedy zginęła komórka, pomyśleliśmy o kradzieży, ale ogłosiliśmy zaginięcie. A okazało się, że jedna dziewczynka chowa rzeczy, po czym je znajduje – i to jest jej osobisty sposób zdobywania uznania w grupie. Ona "znalazła" też buty, których jeszcze nie zdążyliśmy zacząć szukać.
Pięcioletni Rom na wstępie powiedział, że nie będzie się bawił z czarnymi "Wietnamcami" (tak wśród Romów mówi się na czarnoskórych). Ale po 5 minutach był już na plecach jednego ze starszych chłopców z Ugandy. Dzieci z Zimbabwe po przyjeździe do nowego miejsca kosztują, jak smakuje ziemia.
Gościliśmy też dzieci z Rwandy, gdzie teraz się podkreśla, że Tutsi i Hutu to jest jedno, że niby w ogóle nie ma różnic - a jednak w praktyce tam jest rzeź. One przyjeżdżają tutaj z przekonaniem, że są pępkiem świata, że wszyscy wiedzą o tym, jak strasznie u nich jest źle. Ale podczas Brave Kids mogą się spotkać z grupą dzieci z Czeczeni. I wtedy uświadamiają sobie, że inni też cierpią.
Wolontariusze poświęcają trzy tygodnie życia, żeby asystować Brave Kids. Wiele osób ma szanse nauczyć się czegoś istotnego: dzieci, liderzy, artyści, wolontariusze, rodziny.
Z jakimi trudnościami się borykacie?
Dwoma: to brak czasu i brak pieniędzy. Trudne było znalezienie rodzin, ale to pewnie przez brak kampanii marketingowej, czyli znów - przez brak pieniędzy.
W 2011 roku grupa młodzieży z Palestyny została zatrzymana na granicy. Ci ludzie przygotowywali się przez 4 miesiące, przekonywali własne rodziny, wyrabiali paszporty. Wrocławscy gospodarze przechodzili szkolenia, wymyślali menu dla swoich młodych gości... W końcu, po 48 godzinach nerwów, Palestyńczycy szczęśliwie do nas dotarli.
Zapraszacie zawsze nowe grupy?
Nowych grup szukamy, stare grupy pielęgnujemy. Konkretne osoby mogą brać udział w Brave Kids nie więcej niż dwa razy pod rząd. Zazwyczaj przejeżdża sześć-siedem osób, dwóch starych i czterech nowych uczestników.
Zdarzyło się, że zgłaszająca się grupa była przekonana, że bierze udział w konkursie. Na początku nie rozumieli, że nie ma rywalizacji i nagrody głównej, tylko wszyscy uczą się nawzajem. Podobnie z brakiem honorarium. Z każdej strony są korzyści, ale niematerialne, a niestety od człowieka z Zachodu często oczekuje się pieniędzy. Taki układ sponsor-sponsorowany izoluje obydwie strony. Jednak gdy górę bierze wspólna idea, zostajemy partnerami.
Jaka będzie przyszłość Brave Kids?
Chciałabym umożliwiać przyjazdy dzieciom i młodzieży, która nie jest zrzeszona. Byłoby wspaniale, gdyby nasz projekt zyskał ogólnopolski zasięg. Wszyscy uczestnicy spotkaliby się na finał i byłoby widać, jak bardzo mocny jest ich głos. Chciałabym, żeby grupy mogły się same zbierać jako forum, aby decydować o sobie i samodzielnie wymyślać, co chcą po sobie zostawić.
Więcej o projekcie Brave Kids...
Oficjalna strona festiwalu: bravefestival.pl