Joanna Mueller, "Intima Thule"
(Biuro Literackie, Wrocław 2015)
Najładniejsza linijka z tej książki brzmi:
"gdzie się spotkamy, serdeczne? jakiej poniechamy
różnicy?"
Wiersz, z którego pochodzi, dedykowany bywalczyniom Wspólnego Pokoju, czyli cyklu spotkań organizowanych przez Staromiejski Dom Kultury w Warszawie, kończy się zaś wybitą kapitalikami puentą "JUŻ SAMO BYCIE KOBIETĄ TO EMANCYPACJA." Informuje nas w ten sposób, jakiej różnicy autorka na pewno nie poniecha.
Najładniejsza linijka z tej książki brzmi: "mów się za nami". Powtarza się ona w wierszu "Litania dosłowna", zgodnie z tytułem będącym właśnie litanią do słowa skierowaną:
"słowo detonujące i denotujące
słowo pośpieszne po śmieszność
słowo na tak i na nie tak".
A wiersz ten jest w całej książce swego rodzaju białym krukiem, jedynym śladem dawniejszej poetyki, w której poetka przyjmowała jakiś schemat konstrukcyjny, by za jego pomocą generować znaczenia, tak jak w dawniejszym wierszu "formatka".
W "intima thule" jest inaczej. Gry językowe wmontowane zostały w dłuższe frazy, w bardziej skomplikowane opowieści, przerabiające m. in. wypowiedź św. Pawła o miłości w list o przemocy.
Pisząc o tej książce, nie wolno pominąć okładki, zaprojektowanej przez Joannę Łańcucką. Dom, ale ustawiony na nóżkach starej szafy. Pokoje, ale niektóre z nich zawierają krajobrazy. Mnóstwo zamkniętych przestrzeni, w których język Joanny Mueller może się jeszcze ukrywać, o których może mówić.
"Poetki z wysp", tłum. Jerzy Jarniewicz i Magda Heydel
(Biuro Literackie / Instytut Kultury Miejskiej, Wrocław-Gdańsk 2015)
Dobra i ciekawa antologia. Autorki takie jak Lavinia Greenlaw, Moniza Alvi, Jackie Kay, Gwyneth Lewis, Alice Oswald, Ruth Padel, Jo Shapcott i Rosemary Tonks reprezentowane są przez zestawy kilkunastu wierszy. Wybór autorek pozwala przy tym dostrzec, że bycie "z wysp" bynajmniej nie jest gotową tożsamością. Moniza Alvi sytuuje się na pograniczu kultury brytyjskiej i pakistańskiej, podczas gdy twórczość Gwyneth Levis to w dużej mierze lament za językiem walijskim. Przestrzeń wierszy Lavinii Greenlaw także otwiera się poza przestrzeń wysp, nawet jeżeli rozpoczyna od ich krajobrazu ("w powietrzu smak / oceanicznych liniowców").
Jednym słowem antologia pokazuje, jak w literackiej praktyce wygląda brytyjska wielokulturowość. I wygląda ona dobrze. Ciekawe są też strategie przyjmowane przez autorki wobec płci i języka. Wspomniana już Lavinia Greenlaw pisze:
"Ja się bałam, że gdybym nie pisała językiem nauki, językiem racjonalności, to byłabym nazbyt emocjonalna, a tym samym realizowałabym oczekiwania tego, czym jest poezja kobieca".
Alice Oswald z kolei osobliwie manipuluje "Iliadą", zostawiając z niej tylko porównania homeryckie i sceny śmierci.
To tylko osiem autorek. A jednak chciałbym zobaczyć polską antologię, która byłaby równie różnorodna.
Rafał Rutkowski, "Chodzę spać do rzeki"
(Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2015)
Poezja, która cieszy się z prawa do bycia chaosem. Poezja, która w jednej pokręconej strofie umie połączyć rekwizyty codzienności z jakimś metafizycznym domem strachu:
"Każdej nocy
w ulubionym lumpeksie mojej matki
stróż wpuszcza odrobinę powietrza
żeby popatrzeć na resztki ludzi
ukrytych w ubraniach".
Poezja, która samą siebie wprawia w niebezpieczne oscylacje, po to, aby ogarnąć jak największe spektrum rzeczywistości. Poezja, która nie boi się nawet ewidentnej przesady w obrazowaniu ("młode kwiaty zanim wyrosną wiją się pod ziemią"), bo czasem prowadzi ona do zdań zupełnie olśniewających, takich jak stwierdzenie, że rzeczywistość to "zwykła płachta zwisająca z obcej drukarki jaka ciągle pracuje".
Rafał Rutkowski łączy w swojej poezji rzeczy, dla których trudno znaleźć wspólne miejsce. Widać u niego poetycką emocjonalność spod znaku Młodej Polski, fascynację wizyjną, katastroficzną awangardą lat 30., a wreszcie – intensywny namysł nad współczesnością. Na ten ostatni temat należałoby pisać dłuższe artykuły. Tu pozostaje jedynie stwierdzić, że staroświecka miejscami poetyka lubelskiego debiutanta nie ma nic wspólnego z eskapizmem, lecz stanowi zadziwiająco poręczne narzędzie do konfrontowania się ze współczesnością.
Michał Czaja, "Sfory"
(WBIPCAK, Poznań 2015)
Poezja zaangażowana zawsze kojarzyła mi się z krzykiem. Tymczasem w "Sforach" Michała Czai głos poety ustawiony jest tak, jakby na krzyk nie miał po prostu siły. Ta retoryka słabości, pozwalająca mówić jedynie takie rzeczy, jakie może pomyśleć zwierzę, poeta czy uchodźca, rzeczy na różny sposób nazywające strach przed światem, ma jedną istotną właściwość. Ona tworzy wspólnotę.
A skoro tak zdefiniowaną wspólnotę kształtują strach i poczucie zagrożenia, bo tylko te uczucia są wystarczająco uniwersalne, to wypowiadane w jej imieniu zdania muszą brzmieć tak:
"spójrz na nas przedstawiciele gatunku w hodowli
gotowi do użytku poddani wysokim presjom".
Skoro zaś już pojawia się słowo "hodowla", to warto by zapytać o jej cel – przy czym żadna odpowiedź nie będzie tu pozytywna. Ta łagodniejsza zmusza do następującego określenia statusu ludzkiego stada:
"połowy z nas nie znacie połowę chcecie sprzedać
na psim targu są tylko nowe ciuchy i nasze mięso miesza się
z resztą zwierząt".
Ta brutalniejsza każe natomiast zauważyć:
"ubój jest w nas jak pies czujny szuka granic oporu
zawsze znajduje tak jakby ktoś w nas coś wpisał".
Przyjemność czytelnika tej książki jest tożsama z tą, jaką odczuwa odbiorca thrillera. I to nie takiego, w którym bohater musi jedynie przeżyć. Tutaj stawką jest raczej zrozumienie zagrożenia po to, aby w ogóle mieć szansę na obronę.
Katarzyna Fetlińska, "Sekstaśmy"
(Biuro Literackie, Wrocław 2015)
Fetlińska nie żartuje i naprawdę stara się upodobnić swoje teksty do seks-taśm. Każdy wiersz przypisuje konkretnej osobie, a obok tekstów zamieszcza także ścieżkę audio. Poetka sama deklaruje, że w tej książce chodzi o komunikację (zarówno w wierszach, jak i w całej ich obudowie, uwzględniającej reaction videos adresatów).
Maciej Woźniak pisze:
"Seks na tych archiwalnych taśmach jest zazwyczaj obecny na drugim planie".
Gdyby tak było zawsze, wówczas tytuł jawiłby się wyłącznie jako marketingowa zagrywka. Szczęśliwie są w zbiorku takie wiersze jak „High definition", które tytułową obietnicę spełniają z naddatkiem. A co do tych pozostałych... Niektóre używają po prostu erotycznego słownictwa po to, by mówić o sprawach pozornie innych, takich jak ingerujące w prywatność pytania
"nie brakuje mi dzieci
niańczonych przedpołudniem
przez piaskownice, pieluchy, następnie
przez gładkie, rozkraczone nogi
szkolnej ławki, a wieczorem ściśle
otulonych jękami wyposzczonej podłogi".
Inne, jak portretujący dziecięce okrucieństwo "Survival", są po prostu dobre niezależnie od kontekstu całego zbioru.
Jednym zdaniem: wiadomo, że Fetlińska prowokuje. Ale też pisze na tyle dobrze, że jako czytelnicy możemy dać się sprowokować.
Piotr Janicki, "Wyrazy uznania"
(Fundacja na rzecz kultury i edukacji im. Tymoteusza Karpowicza w serii Tajne Komplety, Wrocław 2015)
Tę książkę polecam, w kwestii jej zawartości odsyłając do artykułu Damiana Piwowarczyka. Z tematów pozapoetyckich na uwagę zasługuje natomiast fakt, że tomik został sfinansowany metodą crowdfundingu na portalu polakpotrafi.pl. Znak czasów czy dowód, ilu czytelników ceniło autora jeszcze zanim otrzymał on Nagrodę Literacką Gdynia?
Paweł Kozioł, styczeń 2015
Zdjęcie okładkowe - Portret Katarzyny Fetlinskiej, fot. Marcin Rutkiewicz/REPORTER