Podczas lektury "Agli" zastanawiałem się, jaki wpływ na twoje pisanie wywarły gry RPG. Bo snujesz tę opowieść jak dobry mistrz gry – zafundowałeś swoim bohaterom i czytelnikom istny kołowrotek przygód.
Niestety czasem rzeczywiście daję się wkręcić w tę niewdzięczną rolę, jaką jest bycie mistrzem gry – zdecydowanie wolę, gdy ktoś opowiada mi przygodę. Nie uważam także, żebym był wybitny w tej roli – często mocno trzymam się podręcznikowych zasad czy korzystam z gotowych scenariuszy przygód.
A jak to się przekłada na moje pisanie? Wydaje mi się, że gry RPG wyrobiły we mnie nawyk, który bardzo pomógł mi w tworzeniu, przepraszam za określenie, enpeców w książkach. Każda postać drugoplanowa powinna mieć swoją historię, cele, oczekiwania, mocne strony i wady. Nawet jeżeli te wątki nie pojawią się w książce i nie mają żadnego wpływu na fabułę, to ja je znam. Dzięki temu postać wydaje mi się prawdziwsza, żywsza, lepiej się z nią dogaduję. Czasem wtedy okazuje się, że ta postać ma coś ciekawego do powiedzenia i pojawia się na dłużej lub krócej na pierwszym planie. W "Agli" taką postacią jest np. Flora Axelrode – w pierwszym tomie jej obecność była epizodyczna, za to w drugim zaczęła zagarniać dla siebie coraz więcej miejsca. Nieco innym przykładem jest Zorzynek z Rzeżuchowa. Miał być postacią humorystyczną, odegrać swoją rolę i zniknąć. Ale gdy po pierwszym tomie "Agli" dostałem kilkanaście wiadomości z pytaniem "A co dalej z Zorzynkiem?", to rozwinąłem jego wątek, choć wcześniej nie miałem takiego pomysłu.
W "Agli" pada zdanie o tym, że "proces zgoblinienia nie wykorzenił z ludzi potrzeby opowieści i legend". Twoim zdaniem ta umiejętność snucia opowieści jest właśnie tym, co czyni nas ludźmi?
Tak, tam zresztą w pewnym miejscu pojawia się też taka definicja człowieka: "czuję, kocham, opowiadam, a spod moich rąk powstają piękne przedmioty i piękne opowieści".
My sobie wszystko opowiadamy, nasz świat jest zbudowany z rzeczy, których nie widzimy. Przepraszam za banalizację, ale np. taką opowieścią, która nas determinuje, są pieniądze. To jest rzecz, której tak naprawdę obiektywnie nie ma, którą sobie musimy opowiedzieć i w którą wszyscy musimy uwierzyć. I wtedy to rzeczywiście zaczyna działać, czasem w przerażający sposób.
Mit i opowieść czynią z nas coś więcej niż biologicznie określony gatunek, czyli ludzi – tak jak każdy z nas pojmuje bycie człowiekiem. Czyni mnie mną, ciebie tobą – każdy z nas ma na swój temat własną opowieść.
Tak jak pierwszy tom "Agli" wydawał mi się w jakiś sposób opowieścią o radzeniu sobie ze stratą, tak w drugim tomie wydaje mi się, że wybijającym się wątkiem jest toksyczne rodzicielstwo. Spójrzmy na główne postaci: Tymian – nadopiekuńcza matka, surowy ojciec, Sofja – nieobecna matka, ojciec… No, może nie będę spoilował.
To nie był świadomy zabieg z mojej strony, ale rzeczywiście tak jest, że każda z postaci, która ma coś więcej do powiedzenia w tej książce, ma skomplikowaną historię rodzinną. Sam się nad tym zastanawiam, bo to jest dość paradoksalne. Nie doświadczyłem szczególnych traum w swojej rodzinie – miałem szczęśliwe dzieciństwo, każdemu mógłbym takiego życzyć. Ale wydaje mi się, że w pewien sposób niedoskonałość rodziny jako instytucji jest wpisana w nasze współczesne społeczeństwo. Nie jesteś w stanie jako człowiek stworzyć czegoś, co by dobrze działało, nie byłoby jakichś zgrzytów i pęknięć, bo nasze życie jest ich pełne.
I to jest coś, co mnie, ojca dwuletniej córki, napawa przerażeniem. Jaką rodzinę stworzę, co usłyszę od córki w przyszłości? To jest moja najgłębsza obawa, oprócz bezpośredniego zagrożenia, takiego jak wojna.
Wydaje mi się, że właśnie to mogło na to wpłynąć – opiszę rzeczy, których w życiu nie chciałbym zrobić jako ojciec, żeby mieć je uświadomione i żeby móc się przed nimi uchronić. Bo na przykład ojciec Tymiana przecież go kocha, tylko niekoniecznie w taki sposób, w jaki Tymian by chciał. Okazuje się, że Dymitr Drakow jest dla swojego syna gotów do ogromnych poświęceń – nie podejrzewałem go o to, kiedy zaznajamiałem się z tą postacią. Łączy mnie z nim specyficzna więź. Znamy się dość długo – bo to ubek Dymitr na początku miał być głównym bohaterem tej opowieści – choć nie można powiedzieć, byśmy się lubili. Znam się z nim o wiele dłużej niż z Sofją, a mimo wszystko jako ojciec mnie zaskoczył.
Wiesz, to jest ogromna przyjemność, gdy bohaterowie przychodzą do Ciebie jako gotowi ludzie. Gdy znasz ich historię i ich słabości, to oni sami zaczynają podejmować inicjatywę i prowadzą tę opowieść. Może nie do końca tak, jak to sobie zaplanowałeś, ale często o wiele lepiej, naturalniej. A Ty za nimi po prostu podążasz.
Skoro Sofja nie miała być główną bohaterką od początku, to znaczy, że najpierw przyszedł do ciebie świat "Agli", a potem objawili się bohaterowie?
Najpierw objawiło mi się miasto – ponure, ciemne, zasnute smogiem. Niczym nekropolia z trzeciej części "Heroes of Might and Magic". To miasto, które przemierzałem codziennie rano i wieczorem, jadąc do pracy i wracając do domu. Jawiło mi się ponure zamczysko nad Wisłą wyrastające z szaro-żółtej mgły albo "Szkieletor" przy Rondzie Mogilskim.
Nie potrafiłem napisać o rzeczywistym Krakowie, zbyt silne było we mnie przeświadczenie, że to miasto, o którym już wszystko zostało powiedziane – że za każdym kamieniem brukowym kryje się tu przynajmniej tomik poezji, a najczęściej opasła książka.
Ale, będąc człowiekiem napływowym, miałem wrażenie, że codziennie przemierzam zupełnie inne miasto. Trochę mnie uwolnił Paweł Majka, który w swoich książkach "Pokój światów" i "Wojny przestrzeni" opisał Kraków zupełnie fantastyczny; taki Kraków, którego nie ma.
Pomyślałem, że właśnie w takim mieście jest miejsce na tę historię. Opowiadałem sobie na nowo trasy, które wielokrotnie wydeptałem; budynki, które oglądałem z różnych perspektyw. Dom pod Bazyliszkiem czy Kolegiata Psiej Gwiazdy istnieją naprawdę, z tym że nazywają się inaczej i kryją się za nimi inne historie.
"Agla" to także opowieść o poszukiwaniu wolności, ale co to właściwie dla ciebie oznacza?
Tak, cała "Agla" jest tak naprawdę o poszukiwaniu wolności, ale każda postać udzieliłaby prawdopodobnie innej odpowiedzi – inaczej definiuje tę wolność Sofja, inaczej zdefiniuje ją dla siebie Tymian. Co więcej, wolność społeczna i wolność wewnętrzna, to są rzeczy, które wcale nie muszą iść ze sobą w parze. I teraz pytanie, czy częściowa wolność to też jest wolność i w którym momencie możemy powiedzieć, że jesteśmy wolni? Bo Sofja tak naprawdę jest najbardziej wolna w momencie, kiedy jest w łagrze. Jest zniewolona zewnętrznie jak najbardziej tylko się da, ale to właśnie wtedy odkrywa w sobie przestrzeń wolności, która jest właściwie nienaruszona i nietknięta.
Jako osoba silnie związana ze swoją duchowością, jestem świadom tej wewnętrznej przestrzeni. Podejrzewam, że każdy z nas tak ma, ale zastanawiam się, jak podchodzą do tego osoby niezwiązane ze swoją duchowością i czym dla nich jest ta głęboko ukryta wolność.
Ale oczywiście jest też w "Agli" wolność rozumiana jako bardzo konkretne swobody i prawa, czyli to, co jest przyczyną i motorem napędowym buntu goblinów. Mit założycielski tego buntu bierze się z przypadku i kłamstwa. Ale czy wolność, o którą one walczą i którą są sobie w stanie zbudować, staje się przez to nieprawdziwa? Zupełnie inną sprawą jest jednak to, jakim kosztem się to odbywa.
W "Agli" odnoszę się także do tego, w jaki sposób człowiek przyzwyczaja się do wolności częściowej – we fragmentach dotyczących Republiki Niebieskiej, czyli eksperymentalnego państwa Urzędu Bezpieczeństwa na dalekiej Północy. Inspiracją dla tego wątku były dla mnie książki węgierskiego pisarza Ádáma Bodora: "Okręg Sinistra", "Ptaki Wierchowiny" i zbiór opowiadań "Z powrotem do uszatej sowy". Akcja tych utworów rozgrywa się w fikcyjnej krainie gdzieś na pograniczu Węgier, Rumunii i Ukrainy. Przybywają do niej ludzie z zewnątrz, właściwie nie wiemy dlaczego, może to kolonia karna? Tworzą tam swoją rzeczywistość, gdzie normy społeczne i moralne znacznie odbiegają od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, i która jest przez to przerażająca. Mają przy tym świadomość istnienia jakiejś władzy nad sobą, ale ta władza niemal w żaden sposób się nie przejawia. Te książki są napisane pięknym, oszczędnym językiem, a przy tym są bardzo ciemne i lepkie. Po lekturze mam wrażenie, że muszę się umyć, ale z drugiej strony myślę sobie: "jakie to było dobre". Są w nich także elementy, które mnie bawią, np. to, że co pewien czas pojawiają się w nich Polacy, którzy coś przemycają, knują, próbują rozmontować ten system i lepiej trzymać się od nich z daleka.
A dlaczego w "Agli" tak bezlitośnie potraktowałeś tych młodych rewolucjonistów? Są nieraz tak śmieszni w swoich poczynaniach, że już czasem łatwiej było mi empatyzować ze starym ubekiem Drakowem niż z nimi.
A nie znasz takich ludzi? Bo ja znam. I to już był dla mnie wystarczający powód do tego, żeby to znalazło się w książce. Bardzo głupie działania Tymiana i jego przyjaciół prowadzą do autentycznej zmiany społecznej i to też jest dla mnie ciekawy wątek. A czy można z nimi empatyzować? Napisała do mnie pewna osoba, że bardzo lubi postać Nemezis i to też był dla mnie bodziec, żeby tę postać rozwinąć.
To jest właśnie bardzo fajne w pisaniu wielotomowych książek i w tworzeniu literatury gatunkowej – czyli takiej, którą czytelnicy przeżywają na poziomie emocjonalnym, niekoniecznie zaś sięgają po nią dla zachwytu nad warstwą językową czy dla poszerzenia swojej wiedzy o świecie. Jak już wspominałem, po pierwszym tomie "Agli" dostawałem wiele pytań o dalsze losy drugoplanowych postaci. Zazwyczaj odpowiadałem zgodnie z prawdą, że nie miałem na nie żadnych pomysłów. I nagle okazywało się, że ktoś wymyśla fragment twojej książki, który jest zaskakująco kompatybilny z twoją wizją i nie ma w tym żadnego zgrzytu. Możesz z tego skorzystać i jeszcze sprawisz radość drugiej osobie, bo jej pomysł znalazł się w książce. To jest dla mnie największa nagroda, jaką mogę mieć jako twórca.
Czytając "Aglę", można skupić się tylko na aspekcie fabularno-przygodowym, ale też gęsto nasyciłeś ją intertekstualnymi odniesieniami. Chciałbym więc zapytać o jej wymiar gnostycki – czy ta gnostycka koncepcja "uwięzienia w świecie" jest jakoś tobie bliska, utożsamiasz się z nią?
To bardzo nawiązuję do tego pytania o wolność, bo człowiek według gnozy z założenia jest zniewolony, a jego wolna wola jest iluzją. Nie ma faktycznego wpływu na swoją kondycję ani na to, co go otacza. A jeżeli tak mu się wydaje, to jest to kolejna iluzja, którą powinien przezwyciężyć. Jest natomiast w człowieku coś, co jest zaświatowe, coś, co jest faktyczną wolnością, czyli tą iskrą czy ogniem, który Sofja w sobie odkrywa.
Moje relacje z gnozą są bardzo wyboiste. Nie jestem gnostykiem, nikt mnie w nic nie wtajemniczał i nie została mi objawiona żadna tajemna wiedza. A gdyby nawet ktoś spróbował, to grzecznie bym odmówił.
Z drugiej strony, ważną kwestią w gnozie jest problem cierpienia w świecie. A to pytanie, przed którym w swojej pracy zawodowej jako lekarz weterynarii stawałem każdego dnia. Gnoza daje na nie bardzo konsekwentną odpowiedź. Możesz ją zaakceptować lub nie, ale jest ona wewnętrznie spójna.
A dla mnie najlepszym sposobem na opowiedzenie sobie jakiejś prawdy o świecie i uzyskanie odpowiedzi jest napisanie książki. "Agla" już zaczyna mi udzielać odpowiedzi na to pytanie i szalenie się z tego się cieszę – zobaczę jeszcze, jaką odpowiedź znajdę na samym końcu książki.
Tak jak wspominałem, to pytanie o gnozę jest także pytaniem o to, czy człowiek może być prawdziwie wolny w świecie. Uważam, że nie, bo nieustannie jesteśmy rozpięci na sieci wzajemnych powiązań. A po napisaniu dwóch i pół tomu "Agli" dochodzę do wniosku, że takie położenie jest najlepszą rzeczą, jaka nas mogła spotkać. To, że nasza wolność jest podgryzana i ograniczana z wielu stron, służy nam od strony moralnej i etycznej.
Natomiast jestem głęboko przekonany, że w każdym z nas jest taka ukryta przestrzeń wolności. Hans Jonas określił ją słowem "antykosmiczna", czyli przeciwna światu jako takiemu. Wolałbym określenie "niekosmiczna". Jestem teraz w kosmosie i dobrze się tu czuję, ale pewnego dnia mnie tu nie będzie. I mam głęboką nadzieję, że to nie jest koniec, że to nie jest wszystko, co jest dla nas przewidziane.
A czy tytuł to nawiązanie do mistyka i gnostyka Jakuba Böhme i jego "Aurory, czyli Jutrzenki o poranku", w której zastanawiał się nad problemem istnienia zła?
Z tymi tytułami to była zabawna sprawa. Na początku "Agla" miała dzielić się na cztery tomy, które zatytułowane byłyby "Alef", "Gimel", "Lamed" i "Nowy Alef" – od hebrajskich liter, jakie składają się na tytułowe zaklęcie, które zresztą ma swoje głębokie, także gnostyckie, uzasadnienie. Ale w pewnym momencie wspólnie z wydawcą zdecydowaliśmy, że trzy to jednak lepiej niż cztery – jest w tym wewnętrzna harmonia, a tę opowieść uda zawrzeć się w trzech, nieznacznie grubszych książkach.
Zastanawiałem się więc nad tymi tytułami. W przypadku pierwszego tomu "Alef", czyli początek, miał swoje symboliczne uzasadnienie. "Aurora" okazała się być słowem, które niesie za sobą wiele znaczeń, a wszystkie z nich odpowiadały treści. Pierwszym skojarzeniem jest oczywiście zorza polarna, ale także "aurora" jako symbol wywodzący się z mistyki nadreńskiej i historyczna "Aurora", czyli pancernik dający sygnał do wybuchu rewolucji – wszystkie te znaczenia pasowały do tej historii.
A po wspomnianą mistykę nadreńska sięgam bardzo chętnie. Mistrz Eckhart i jego intelektualni następcy są bardzo mocno obecni w "Agli", Böhme ma tam nawet uniwersytet swojego imienia, i byli również obecni w "Baśni o wężowym sercu".
No właśnie, chciałem cię zapytać o "Baśń…", bo tam też się pojawiały się takie gnostyckie fragmenty, jak choćby: "U stóp Pańskiego tronu musi być słychać nie anielskie pienia, tylko jeden pełen bólu skowyt".
Każda książka bierze się z poprzedniej i to zdanie jest jednym z tych źródełek, które później stało się "Aglą" – gdy już nazbierało się wiele wody, którą zaczerpnąłem z książek ciekawszych od moich.
W jednej z rozmów wspominałeś, że w "Agli" przedstawiłeś zaledwie kilka procent wymyślonej przez ciebie rzeczywistości. Jak wyglądał proces konstruowania tego świata? Tworzysz mapy, kalendarium historii Caratu?
Niestety tak to wygląda. W tym momencie mam około tysiąca dwustu stron notatek dotyczących "Agli" – ale wątpię, by były na tyle interesujące, żeby moja córka mogła opublikować je po mojej śmierci (śmiech).
Swego czasu spędziłem trzy dni z ołówkiem i cyrklem nad wojskowymi mapami Finlandii, Karelii i Estonii, wytyczając trasę ekspedycji Jana Krzysztofa Kluka. Tak samo musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że w świecie "Agli" gnoza stała się dominującym nurtem myślowym. A stało się tak dlatego, że w 142 roku n.e. papieżem został Walentyn Egipcjanin, który był twórcą jednego z najbardziej złożonych systemów gnostyckich i jednocześnie cieszył się uznaniem gmin chrześcijańskich.
Naszą rzeczywistość i świat "Agli" dzielą więc niemal dwa tysiące lat pogłębiających się różnic. To był ten punkt zwrotny, chociaż gnoza w 142 roku wyglądała zupełnie inaczej niż gnoza w roku 2021, czyli według kalendarza "Agli" 404 roku po Wywyższeniu Cara. Jak ta gnoza by ewoluowała, czy po drodze byłaby Reformacja? Tak, ustaliłem, że byłyby trzy. Ale to są rzeczy, o których czytelnik nie musi wiedzieć, żeby się zanurzyć w tę historię. Co więcej, to są rzeczy, którymi nie zaprzątają sobie głowy bohaterowie. Wiadomo, że wszyscy myślimy codziennie o Cesarstwie Rzymskim, ale powiedz, jak często myślisz o husytach czy o Marcinie Lutrze? Ja rzadko, pewnie nie częściej niż raz na sześć tygodni. A to przecież też były momenty zwrotne, które zmieniły naszą rzeczywistość.
Przeliczyłem sobie, że Wywyższenie Cara nastąpiło w XVII wieku naszej rachuby. Co się wtedy wydarzyło, czy to też masz faktograficznie umotywowane?
Tak, rozkładem i upadkiem demokracji liberalnej i powstaniem demokratur – ponieważ w świecie gnostyckim te demokracje powstały o wiele szybciej. Po pewnym czasie zaczęły się rozsypywać w procesie, który wydawał się zasadniczo nieuchronny. Na ich miejscu powstało coś, co demokrację udawało, a potem przyszedł Car i przestał się bawić w jakiekolwiek pozory.
To wiem już, że solidnie przygotowujesz się do pisania. A jak pracujesz?
Od ponad roku nie pracuję w zawodzie, tylko zajmuję się przede wszystkim domem i pisaniem. Pracuję rano, bo wtedy zdecydowanie najlepiej mi się myśli. Wstaję raczej wcześnie, dziś o 4:40. Jem śniadanie, zajmuję się dzieckiem, odprowadzam je do żłobka i mam kilka godzin na pisanie. Gdy żona wraca z pracy, to spędzamy trochę czasu ze sobą, zaś wieczorem siadam jeszcze na trochę do dodatkowych rzeczy, które nie są pracą twórczą – odpisywania na maile czy redakcji tekstu. Czyli czas poświęcony na pisanie i kwerendę w ciągu dnia, składa mi się na wymiar godzin zbliżony do etatu. Ale czasem jest też tak, że muszę przekopać się przez bardzo wiele różnych źródeł, żeby napisać jedno sensowne zdanie.
Opowiedziałem ci idealny dzień – gdy np. dziecko się rozchoruje, to wygospodarowanie godziny na pisanie jest ogromnym sukcesem. Natomiast z reguły to jest po prostu praca. Bardzo fajna, zresztą pierwszą pracę też miałem bardzo fajną.
A nie brakuje ci jej czasem?
Oczywiście, że mi brakuje. Przede wszystkim brakuje mi moich pacjentów, niekoniecznie zaś atmosfery pracy. Ale praca ze zwierzętami i relacje z wieloma opiekunami sprawiały mi ogromną przyjemność. W pewnym momencie jednak stało się to wszystko kompletnie nie do pogodzenia – rodzina, pisanie i praca w weterynarii. Zacząłem też rozumieć, dlaczego tak bardzo wielu moich kolegów i koleżanek po skalpelu ma zrąbane życie osobiste.
Chciałbym jeszcze zapytać o pracę nad operą "Baśń o sercu", którą stworzyłeś z Aleksandrem Nowakiem. To było twoje pierwsze tego typu doświadczenie?
Zaproponowano mi napisanie libretta do opery już wcześniej, ale odmówiłem. Natomiast Alek Nowak okazał się się być bardziej przekonujący lub skuteczniejszy w zawracaniu mi głowy. Podsyłał mi różne materiały – głównie opery, do których libretta pisał Szczepan Twardoch. W końcu doszedłem do wniosku, że spróbuję – najwyżej powie mi, że to się do niczego nie nadaje. Nie obraziłbym się o to, w końcu było to moje pierwsze podejście do tworzenia tego typu rzeczy.
Praca nad librettem sprawiała mi pewne trudności, ponieważ nie wiedziałem jeszcze, jak będzie brzmieć muzyka – a uważam, że jestem jednak bardziej reaktywny i odtwórczy niż twórczy. Lecz Alek chciał mieć wpierw tekst, żeby pod niego skomponować muzykę. Zacząłem pisać tekst, który w swojej pierwszej wersji zupełnie nie przypominał, tego co finalnie znalazło się w operze. Wiedziałem tyle, że całej książki w tym nie zmieszczę, więc właściwie mogłem napisać tę samą opowieść na nowo. Stwierdziłem, że tak zrobię, rozkładając akcenty tam, gdzie bym chciał: na kwestię serca, rozumianą po eckhartowsku, czy kamienia będącego symbolem głębi, która jest w człowieku.
Nie było żadnego tekstu literackiego, jaki by wyszedł spod mojej ręki, który przeszedłby więcej poprawek i przeróbek niż to libretto. W pewnym momencie narastała we mnie frustracja i zacząłem żałować, że się tego podjąłem. Wiem, że Alek widział muzykę przed sobą, ale ja jej nie widziałem. Pewnie, gdybym poznał zarys muzyki, to byłoby mi łatwiej, ale z drugiej strony, jeśli Alek wysłałby mi zapis nutowy, to równie dobrze mógłby mi wysłać hieroglify. Wychodziliśmy do siebie z różnych perspektyw, nie do końca wiedząc, czego ta druga osoba oczekuje, ale jednocześnie dobrze nam się współpracowało (a przynajmniej taką mam nadzieję).
Jak odebrałeś efekt końcowy, połączenie twoich słów z muzyką? Tak to sobie wyobrażałeś czy zaskoczył cię rezultat?
W pewnym momencie przestałem sobie cokolwiek wyobrażać, bo wiadomo, że jak już coś sobie coś wyobrazisz, to masz pewność, że to na pewno nie będzie tak wyglądało.
To jest cały sens wyobrażania sobie – zobaczenie rzeczy, które nigdy nie będą miały miejsca. Ale bardzo ucieszyłem się na wieść, że Adam Strug będzie głównym głosem w tym przedsięwzięciu. On mi szalenie do tego pasował. Okazało się, że wyszło to lepiej, niż przewidywałem, co oczywiście jest zasługą świetnych wykonawców i Alka, a nie moją. Bo tak naprawdę słowo w operze jest służebne – służy temu, żeby artyści mieli co śpiewać. Mimo tego, że Alek tłumaczył mi, że to nie tak, to wciąż jestem przekonany o tym, że tak właśnie jest i że moja rola w tym wszystkim była drugorzędna, co zresztą bardzo mi odpowiadało. Była to dla mnie nowa i komfortowa sytuacja, bo gdy napiszesz książkę, to nie masz się za kim schować.
Wspomniałeś o Adamie Strugu – interesujesz się muzyką tradycyjną?
"Interesuje się" to za dużo powiedziane. Nie mam wiedzy, żeby o niej rozmawiać, ale słucham jej dość często. To muzyka, która porusza we mnie coś dawnego, coś trochę dzikiego, coś co bardzo w sobie lubię.
A jak wyobraziłbyś sobie soundtrack do "Agli"?
Ojej, niespecjalnie sobie wyobrażałem. Nie słucham muzyki przy pisaniu. Chociaż, tak jak w każdej mojej książce, widzę w "Agli" wpływy Dead Can Dance. A także zespołu Irfan, który bardzo lubię – gra podobną muzykę, choć jest nieco bardziej bizantyjski. Przy przepisywaniu rękopisu do pliku na komputerze słuchałem sporo atmosferycznego black metalu, a przy pierwszym tomie Nightwisha, żeby przypomnieć sobie szczeniackie czasy i emocje z nimi związane. A, no i Therion, zwłaszcza album "Gothic Kaballah". Myślę, że nie pozostało to bez wpływu na zmiany, które wprowadziłem w tekście.
Ale w trakcie pisania o tym nie myślałem. Nie mógłbym napisać, jak Jacek Dukaj przy jednym ze swoich opowiadań, że podczas lektury należy słuchać Toola. Szczególnie, że słuchanie Toola i czytanie Dukaja są dla mnie bardzo angażującymi aktywnościami, więc łącząc je, nic bym nie zrozumiał ani z tekstu, ani z muzyki – tak że przepraszam, ale czytałem wbrew woli autora.
A czy pisząc, myślisz o dźwiękowej, muzycznej stronie literatury? Jeśli tak, to jak ją rozumiesz?
Myślę przede wszystkim o słowie. Akurat "Agla" jest napisana językiem, który jest jasny i przezroczysty. Staram się również, żeby był elegancki. Ale to nie jest książka, w której język jest najważniejszy. Gdybym podjął się w niej eksperymentów głęboko wnikających w strukturę języka, to okazałoby się to katastrofą, bo nie o to w prozie tego rodzaju chodzi. Mogłem sobie na to pozwolić przy "Baśni o wężowym sercu" – miałem wtedy wrażenie, że nie piszę, ale rzeźbię w słowie. A pisząc "Aglę", czuję się wytwórcą liter.
Jednak w pewnym momencie, gdy piszesz bardzo dużo i bardzo szybko, to otwiera ci się w głowie taka bardzo jasna przestrzeń. Nie wiem, jak głęboko to koresponduje z muzyką, ale według mnie za każdym razem gdy piszesz, to tworzysz konstrukcję muzyczna. Komponujesz melodię, zastanawiasz się, jak to będzie brzmieć i jaki efekt wywoła w odbiorcy. A to są według mnie cechy dzieła muzycznego, tak jak je pojmuję. Zastanawiasz się, jakie emocje chcesz zakodować w słowie, tak żeby odbiły się w czytelniku. Co oczywiście nigdy się nie udaje (i myślę, że podobnie jest z odbiorem muzyki), bo książka jest czymś w rodzaju lasu z baśni – wchodzisz tam i znajdujesz to, co przyniosłeś ze sobą, tylko odbite i zwielokrotnione.