Powieść drogi
Kilka lat temu Łukasz Orbitowski napisał "Exodus" – powieść drogi – i był to zdecydowanie jeden z jego najmniej udanych, prozatorskich wyczynów. To w ogóle jedno z typowych marzeń zaszczepionych piszącym przez popkulturę – napisać dzieło na miarę Kerouaca, kolejną, wielką wędrówkę zaginionymi autostradami, wśród rednecków, Indian i hippisów.
Monika Muskała, świetna tłumaczka, dzięki której znamy w Polsce chociażby prozę Thomasa Bernharda, stworzyła powieść "Rondo Rodeo". I choć główny wątek obraca się w książce wokół burzliwej relacji damsko-męskiej, Muskała zmieściła w niej można również gonzo-reportaż o współczesnych Stanach Zjednoczonych, dowcipną refleksję na temat współczesnej geopolityki, opowieść o ludziach zdeformowanych przez środowisko literackie… "Rondo Rodeo" demistyfikuje w zasadzie wszystko, co kultura czasów pax Americana lubiła najbardziej, łącznie z niepokojem toksycznego związku. To narracja rozbrajająco konkretna, chwilami można by rzec zblazowana. Na uwagę zasługują sceny seksualne, dziejące się na ogół w obrębie jednego akapitu, na czytelniku jakby celowo nie robiące większego wrażenia. Bo, w zasadzie, w tej książce następuje erozja jakiejkolwiek fascynacji – czy to międzyludzkiej, czy, zwyczajnie, wynikającej ze zwiedzania najpotężniejszego(?) dziś państwa na świecie. Autorka pokazuje pokątnie, jak wiele z ludzkiej emocjonalności zaszczepione zostaje przez kulturę i politykę, i jak łatwo, niemal za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko to może się rozsypać. Albo stać opuszczone, niczym przydrożny kiosk z wybitymi szybami, który w książce pojawia się obok chatki jednego z rednecków.
Muskała paradoksalnie pisze powieść bardzo beatnicką, bo choć wszystkie przydrożne mity ulegają w niej dekonstrukcji, to przecież podobny cel – poszukiwania wolności i swobody, uwolnienia się z toksycznych wpływów – przyświecał także tamtym, legendarnym autorom. Muskała robi to wszystko z rozmachem i rozmysłem, bo jej zblazowany język, emancypujący na swój sposób od ojcowskiej ręki Wujka Sama, staje się dziś o wiele bardziej ożywczy niż coca-cola. Pytanie tylko, dokąd prowadzi ta zaginiona autostrada.