Stańczak-Wiślicz opowiada: – Tuż po wojnie panowała bieda i monotonia żywieniowa, na wsiach ludzie jedli na śniadanie, obiad i kolację np. barszcz z ziemniakami. Jadłospisy w powojennych pismach kobiecych zawierają dania mączne, ziemniaki, kasze, kluski, podstawowe warzywa, jak kapusta i marchew, a mięso serwowane jest w niedzielę, odświętne. W latach 50. XX wieku władze komunistyczne przystępują do realizacji propagandowej obietnicy, że robotnik i chłop będą mogli codziennie jeść kotlet wieprzowy. To była obietnica dobrobytu, obfitości dla wszystkich. Dostępność mięsa miała symbolizować sprawiedliwość społeczną. Aby zapewnić dostawy mięsa władze podjęły szereg działań mających na celu odbudowę pogłowia bydła i trzody chlewnej po zniszczeniach wojennych. O skali zapaści pisze Marcin Zaremba w książce "Wielka Trwoga. Polska 1944 – 1947. Ludowa reakcja na kryzys". Ogłoszona w 1949 roku akcja H polegała na aktywizacji hodowli zwierząt, zwłaszcza trzody chlewnej. Rolnicy otrzymywali dotacje, ale w zamian mieli obowiązek odstawić odpowiednią ilość mięsa dla państwa w ramach tzw. kontraktacji. W rezultacie choć mięso było okresowo reglamentowane, trudno dostępne, to stopniowo upowszechniało się. Kotlet schabowy był daniem luksusowym, ale od święta każdy mógł go zjeść.
Stąd mamy funkcjonujący do dziś stereotyp kuchni polskiej, w której króluje wieprzowina i tłuszcze zwierzęce. Tygodnik "Przyjaciółka" w połowie lat 50. proponował już mięso nie tylko na niedzielę, ale i w tygodniu, poza piątkami, które utrzymały się jako dni jarskie. Wtedy pojawiły się też kanapki z wędliną, niegdyś potrawa nie do pomyślenia w robotniczym czy wiejskim domu. W jednym z pamiętników czytałam, jak młoda dziewczyna mieszkająca na wsi pisze, że wyszła za mąż, a wkrótce po ślubie jej mąż poszedł do wojska, i w tym wojsku "straszliwie się rozbestwił", to znaczy domagał się luksusów i "nie chciał jeść żuru, tylko na śniadanie miały być kanapki z kiełbasą". Żona uważała, że przewróciło mu się w głowie, a on zetknął się po prostu z nowym standardem jedzenia.
Zmiana postępowała, ale obfitość mięsa oznaczała, że dostępne były głównie poślednie gatunki wyrobów mięsnych: kaszanka, wątrobianka, pasztetowa, kiełbasa wiejska. Mięso gatunkowe było osiągalne na czarnym rynku, co opisuje barwnie Jerzy Kochanowski w książce "Tylnymi drzwiami: "czarny rynek" w Polsce 1944-1989". Każda próba podwyżki cen mięsa była wydarzeniem politycznym. Strajki lat 70. i 80. zaczęły się od wzrostów cen mięsa.
Kryzys lat 80. zbiegł się z pierwszymi próbami popularyzacji piramidy zdrowego żywienia – ale było to odbierane jako propaganda polityczna. Ludzie rozumowali w ten sposób, że kiedy brakuje mięsa, oficjalne media mówią, że należy je ograniczać z powodów zdrowotnych, to znaczy tylko, że chcą ludzi uciszyć. Ponieważ realnie mięsa brakowało w kryzysowych latach 80., wróciły do łask potrawy tradycyjne pierogi czy kluski z ziemniaków. Powoli następowała rehabilitacja kuchni chłopskiej. Nawet ludzie w mieście byli przekonywani, żeby wrócić do prostego jedzenia w zgodzie z sezonem. Był to początek trendu na naturalne odżywianie, który trwa do dziś, podsumowuje Stańczak-Wiślicz .
W żywności jak w soczewce skupiają się wszystkie obszary życia społecznego: wspólnotowość, obcość, napięcia, podziały, tabu, a także rebelia.
Produktem rebelianckim był w czasie PRL-u mak, który nie jest istotny jako produkt spożywczy, trudno go jeść łyżkami, ale jest ważny, bo jest rośliną symboliczną, rośliną umarłych, śnienia, zaświatów. Władze komunistyczne przedsięwzięły kampanię antynarkotykową, nie wolno było mieć maku nawet w ogródkach przydomowych. Małgorzata Litwinowicz tłumaczy: – Mak był rośliną o wielu funkcjach i znaczeniach, jego ziarna stanowiły przecież jeden z pokarmów dla dusz przywoływanych w służących do tego obrzędach. Można powiedzieć, że był taką rośliną-wehikułem, łącznikiem między światem rzeczywistym, a światem snu i śmierci. Brzmi bezpiecznie? No nie za bardzo. Formą racjonalizacji tego lęku była prewencja antynarkotykowa, a jednocześnie była to kontynuacja wielusetletniego braku zaufania do ludzi, zwłaszcza mieszkających na wsi i do ich zwyczajowych praktyk. O pole zależności symbolicznej walczy w naszej kulturze państwo i kościół, a mak rozmontowuje ten system, dlatego jest taki niebezpieczny.
Dziś funkcje propagandowe pełnią nie tylko instytucje państwowe, ale także korporacje, którym zależy, żebyśmy nic sami nie wytwarzali, tylko kupowali ciasto w cukierni, pieczywo w piekarni, a mięso w supermarkecie. System do tego właśnie dąży. Do pełnej zależności obywatela od zewnętrznych dostaw.
W słoiku własnoręcznie ukiszonych ogórków, w żywym zakwasie na chleb, w warzywach z ogródka, z parapetu czy od zaprzyjaźnionego rolnika jest niezależność – nie tylko od koncernów spożywczych i biotechnologicznych, ale i od ideologii. Nasza własna ojczyzna z jej mapą, pamięcią i przepisem na życie. Wolność ziarenka maku.