[Marcin Hamkało, nagrałem mu się. Wydawnictwo FA-art, Bytom 2005, s. 48]
Opowieść rozpoczyna się cokolwiek melancholijnie:
"Jestem właśnie w wieku mojego ojca jak go zaczynam pamiętać, / idę przez getto i widzę głównie następców o odroczonym zwątpieniu". Cokolwiek melancholijnie się zatem zaczyna, a nawet złowieszczo:
"Śniło / mi się [...] że mam nagrobek w konwencji 'zaraz wracam', że zamykają / za nami okna, w których zdycha świt". Nie jest bowiem budującą konstatacja, iż osiągnęło się wiek własnego ojca, skoro owo "osiągnięcie" pociąga za sobą, wcześniej jedynie "odroczone", zwątpienie, które nieodzownie noszą w sobie "następcy". Zwątpienie to przy tym jawi się jako zdrada wcześniej żywionych nadziei, dlatego
"przechodniom - bo wiosna - zdradą śmierdzi z ust" (
krótki sen). Taki w każdym razie, zgodny z mechanizmem przeniesienia podmiotu na przedmiot, jawi się obraz rzeczywistości i rządzących nią praw. Zdrada ta, jak czytamy kilka stron dalej, to
"zemsta dziecinnych przykazań / bo nie kochałem siebie samego / dostatecznie" (
wiosna stulecia a potem). Bo prawa są takie: najpierw przeżywamy "wiosnę stulecia a potem" zdradzamy samych siebie razem z tą wiosną i
"idziemy przez getto, widząc głównie następców o odroczonym zwątpieniu". A potem jest śmierć. Przy czym najpierw ta za życia.
Cokolwiek melancholijnie zaczyna się owa o zwątpieniu opowieść i tak też snuje się (w wielorakim znaczeniu tego słowa) dalej. Wiele, może większość, o ile nie wszystkie pozostałe wiersze tomu potraktować można jako przypisy do wiersza pierwszego, najbardziej chyba dosadnie artykułującego istotę rzeczy. Dalej mamy rozmaite wariacje:
"idziemy z Agnieszką przez dworzec aż w przejściu barykada a na niej / 'wyjścia nie ma' i się powoli zaczyna zgadzać bo jutra nikt z nas nie widział" (
requiem [a tam już czyha mordercza szadź]);
"a pointa jest jak kropka nad i / pod, jak zaślepiony pępek z odciętą łącznością / jak przerzutnie która kiedyś wyrwie mnie z rytmu // na zawsze, jak porównanie nie do zażegnania" (
lecą);
"Wszystko co zrobiłem było niepotrzebne: // cichy morderca czai się w piecyku, pustelnik się ubóstwia: / ściemniamy: abstrahujemy: zamiast pójść na tory, stawiamy na gaz" (
wiesz, jak lubię);
"To nie wróży dobrze żadnemu związkowi, to // jest przepowiednia, z której sterczy nóż" (
siostro);
"widzę // różanopalcych morderców z północy którzy tu przyszli / pokłaść pokotem czułość w ramach budowy szybszego / milenium" (
czarna msza);
"moj i twoj znoj / nasz o nic boj" (
uni);
"On / już w tym wieku, że woli posiedzieć / w pokoju z widokiem na być może. / Niechętny" (
ostatnie chwile skurczybyka);
"trupem jest Komach i chodzi jak trup / na oczach ma szklane dwa wieczka do trumny" (
optyczna przewaga Komacha [utracona]) - i tak snuje się ta opowieść o zwątpieniu i rezygnacji przez cały tom aż po ostatnie jego słowa
"Przyjdą po nas dupki, nie anioły śmierci" (
do not cover [grabarzu]).
I niech nas nie zwiedzie krotochwilny ton, nutka komizmu, która pobrzmiewa w tej posępnej zaprawdę pieśni. Śmiech to po prostu sposób mówienia. Najporęczniejszy może dziś sposób na wypowiedzenie tego, co chce się powiedzieć, nie narażając się jednocześnie na śmieszność. Ten, kto się śmieje, ma prawo powiedzieć wszystko. Kto mówi, że się boi, i śmieje się z tego, że to mówi i że się boi, obronił się w ten sposób przed śmiesznością, nie niwecząc jednakże tego, co był właśnie powiedział: że się boi. Kto śmiejąc się, mówi:
"puszczam oko do cyklonu" (
w oku), ten stoi oko w oko z cyklonem, stoi w samym oku. Kto się śmieje ze strachu, ten się do niego przyznaje i jednocześnie śmiechem go zwalcza. Żart i mowa serio jak najbardziej mogą występować bezkolizyjnie obok siebie, a właściwie mogą się nawzajem w sobie zawierać, współżyć w symbiozie. Posłuchajmy:
"siwy jest Zbołszyń / jak jasny gwint i zardzewiały jak gwint - // tubylców od dawna nie kręci, a my / tutaj nie chcemy już zostać. Jeśli tak będzie / jak dziś mówiłaś, jeśli się tutaj wyniośle/ zmienimy w przenośne przenośnie, gdy / stąd zemrzemy, gdy się ten dach tu okaże / szczytem, mych możliwości: pamiętaj, / małemu powiedz, że gdyby nie ten / pech, że gdybym miał więcej szczęścia / niż rozumu, to bym was zabrał stąd. Najdalej" (
pamiętaj). Wiersz ten jest w całości żartem i w całości piękną, acz prostą (piękną w prostocie) i zupełnie poważną metaforą. Śmieszną i smutną jak cały tom.
Rezygnacja i zwątpienie jednakże zdają się sięgać daleko głębiej.
Richard Rorty, odnosząc się do kategorii "tęgiego poety" Harolda Blooma, powiada: "Proces poznawania samego siebie, stawiania czoła własnej przygodności, tropienie swych przyczyn, jest tożsamy z procesem wynajdywania nowego języka - to znaczy wymyślania nowych metafor [...] Paradygmatem takiej narracji jest życie osoby genialnej, która o odpowiednim fragmencie przeszłości może powiedzieć 'Tak chciałam', odnalazła bowiem taki sposób opisania tej przeszłości, jakiego przeszłość nie znała, a tym samym znalazła sobie jaźń, o której jej poprzednicy nie wiedzieli w ogóle, że jest możliwa". Każdy twórca i każdy człowiek usiłujący przezwyciężyć przygodność własnej jaźni winien kroczyć tą drogą, w przeciwnym bowiem razie może okazać się, że "nie odcisnęliśmy własnego piętna na języku, a jedynie spędziliśmy życie na przesuwaniu z miejsca na miejsce wcześniej ukutych fragmentów. Zatem, tak naprawdę w ogóle nie mieliśmy Ja". Tymczasem poeta Marcina Hamkało - bo podmiot liryczny jest tu niewątpliwie poetą - na to wezwanie odpowiada tak:
"Niewiele pamiętam, Piotrze, to jest jak rewers snu / nie ma mnie tam, a mówię, walczę, czasami / podobno przegrywam. I nie mam swojej wersji // bo to jest moje własne doświadczenie / którego nie zdobyłem. Dlatego wierzę w historie które opowiadają // wiarygodni, o jasnych umysłach. Śmieszna ale smutna ta urwana / legenda" (
heroizm [ps i as]). Byłby to jakiś, odczytując tytuł, "heroizm" doprawdy à rebours, bo ps i as to, zdaje się,
Piotr Sommer i
Andrzej Sosnowski, owi "wiarygodni", przed którymi złożona została broń. "Heroizm", któremu obojętność nie tylko się przydarza:
"tak, tym razem to koniec, przed blokiem / dopadają mnie demony obojętności" (
wiosna stulecia a potem), który nie tylko obojętność zapowiada:
"żadnych // znaków nie będzie będzie obojętniej" (
requiem [a tam już czyha mordercza szadź]), ale który na obojętność także stawia:
"I właśnie wtedy orientuję was, że szczęście / to forma obojętności. No popatrz: jestem / gładko uczesany i lecę lecem jak zechcę // a tupet kobietę i dziecko mam już / na stałe i stałem się kim chciałem - specem / od zwykłej miłości. Zaszyfruj to sam" (
przed wierszem).
Otóż to: zaszyfruj to sam. Wiersz nazywa się
przed wierszem, ponieważ w pewnym sensie jest to jedynie coś, z czego dałoby się dopiero zrobić wiersz, co można by, mówiąc Rortym "przystroić we własne metafory". Autor tego nie robi, albowiem stał się tym, kim chciał - nie poetą, lecz "specem od zwykłej miłości". Parafrazując notę z okładki: stał się bardziej "mężem Agnieszki i tatą Miłosza" niż "autorem zbiorów". Taka jest jego odpowiedź na wezwanie do bycia "tęgim poetą". Określenie "spec od zwykłej miłości" można waloryzować na dwa zupełnie przeciwstawne sobie sposoby, szyfrować i "przystrajać we własne metafory" na sposobów nieskończenie więcej. Abstrahując zupełnie od tego, że już w takiej formie, jaką posiada, jest to przecież wiersz w całym słowa tego znaczeniu, tj. już zaszyfrowany i przystrojony jak należy (także wykładnia, jaką proponuję, nie jest oczywiście jedyną z możliwych - w zasadzie w ogóle nie jest wykładnią, lecz opisem słownika poety innym słownikiem).
Freud powiedziałby, że tak pojęta "obojętność", jako postawa wobec życia, jest jedną z form przystosowania się, ani lepszą, ani gorszą od innych, albowiem wzorzec, model "idealnego człowieczeństwa" jako taki nie istnieje. Nie ma takiej władzy, która mogłaby go uprawomocnić.
Dlatego też przeciwieństwem "tęgiego poety" nie musi być jakiś tam "poeta cienki". "Tęgi poeta" nie musi mieć w zasadzie żadnego przeciwieństwa, jako że sam "zawsze będzie bardziej projektem niż osiągnięciem, projektem, na dokończenie którego nie starcza życia" (Rorty).
A na odpowiedź na pytanie, czy heroizmem jest realizowanie owego projektu nie do zrealizowania, czy też rezygnacja z niego, każdy musi zdobyć się sam.
Chyba że uzna tak postawione pytanie za niewłaściwe bądź nieistotne - do czego ani namawiam, ani nie namawiam.
Grzegorz Tomicki © by "Twórczość" 2006 | |