We wrześniu 1974 roku Federalne Biuro Sledcze odebrało list. Zawarte w nim oskarżenia były szokujące – mówiły o istnieniu komunistycznego spisku, dążącego do zawładnięcia sercami i umysłami Amerykanów przy użyciu propagandy, przemycanej za pośrednictwem science fiction. Amerykańscy wydawcy tego gatunku i zrzeszenia jego sympatyków miały być infiltrowane przez komunistycznych agentów. Dyrygować spiskiem wszystkim miał komunistyczny komitet, działający pod kryptonimem... Stanisław Lem.
Demaskatorem podstępnego planu był nie kto inny, jak Philip K. Dick, legenda amerykańskiej literatury science fiction. W jego przekonaniu polski kolega po piórze Stanisław Lem nigdy nie istniał, no chyba że jako figurant, delegowany na odcinek propagandy. Autor "Solaris" miał być "prawdopodobnie komitetem złożonym z wielu osób, a nie jednostką". Zdaniem Dicka dowodził tego fakt, że "Lem posługuje się wieloma stylami, oraz że czasem umie czytać w obcych dla niego językach, a czasem nie". Zasięg spisku miał się rozszerzać.
"Partia komunistyczna kieruje amerykańskim wydawnictwem, które wydaje wiele kontrolowanych przez nią publikacji science fiction" – stwierdzał autor "Ubika". Obok Lema wymienił trzech innych spiskowców: Petera Fittinga, Fredrica Jamesona i Franza Rottensteinera (który był także agentem literackim Lema na Zachodzie). Komitet działający pod kryptonimem "Lem" miał dążyć do uzyskania "monopolu w zakresie wpływu na opinię publiczną poprzez eseje krytyczne i pedagogiczne, stanowiącego zagrożenie dla całej naszej sceny science fiction z właściwą jej wolną wymianą poglądów i myśli". I miał być w swych działaniach skuteczny: dowodem "ewidentna penetracja kluczowych publikacji naszej organizacji zawodowej Stowarzyszenia Amerykańskich Pisarzy Science Fiction (SFWA)".
Philip K. Dick nie miał w owym czasie powodów do nadmiernej frustracji - jego "Człowiek z wysokiego zamku" zdobył nagrodę Hugo, a i reszta obszernego dorobku przysporzyła uznania w kręgach wielbicieli SF. Perspektywa komunistycznej inwazji na science fiction mogła jednak budzić jego obawy – literatura była bowiem jedyną rzeczą, jaka z łatwością przedzierała się przez Żelazną Kurtynę na zachód. Scenariusz, w ramach którego komunistyczna ideologia miesza w głowach podatnej na wpływy młodzieży, wydawał się pisarzowi science fiction złowieszczo prawdopodobny. Czy faktycznie Dick miał jakiekolwiek podstawy, by postrzegać Lema jako ideologiczne zagrożenie?
FBI bez trudu mogła ustalić, że Stanisław Lem nie był nawet członkiem partii komunistycznej. We wczesnych latach siedemdziesiątych Komitet Centralny PZPR i minister spraw wewnętrznych PRL Franciszek Szlachcic zabiegali o poparcie Lema dla gabinetu Edwarda Gierka, ten jednak odmówił. Pod koniec lat siedemdziesiątych zaczął aktywnie występować przeciwko władzy, podpisując listy protestacyjne przeciwko zapisom konstytucji o przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Jego artykuły dla paryskiej "Kultury" zawierały wiele krytycznych ustępów na temat PRL.
Choć mimo najlepszych starań Dicka Lem nie okazał się figurą interesującą dla FBI, z pewnością był taką dla PRL-owskiej bezpieki. W 1978 roku jego korespondencja z zagranicznymi wydawcami i agentami literackimi była poddawana tak częstym ingerencjom cenzury, że skłoniło go to do wysłania listu protestacyjnego do Wydziału Kultury KC. Wprowadzenie stanu wojennego w 1981 roku utwierdziło autora "Solaris" w zamiarze opuszczenia Polski.
W 1982 roku Lem wyjechał na roczne stypendium w Instytucie Studiów Zaawansowanych w Berlinie Zachodnim, nie mógł jednak zabrać ze sobą rodziny. Z powodu krytycznych wypowiedzi na temat systemu komunistycznego groziła mu utrata prawa do powrotu, a dla jego rodziny – możliwości wyjazdu. Ostatecznie, po zakończeniu stanu wojennego w 1983 roku, Lem otrzymał od Związku Pisarzy Austriackich zaproszenie do Wiednia. Tym razem mogli mu towarzyszyć żona Barbara i syn Tomasz. Wyjechali we trójkę – najpierw do RFN, a następnie do Austrii, gdzie pozostali do 1988 roku.
Jeśli tajemnicza frakcja spiskowców infiltrujących science fiction, którą tropił Dick, rzeczywiście istniała, z pewnością nie Lem był jej twórcą. Czemu zatem Dick tak zawzięcie wierzył w jego winę?