"Dzienniki", 1882–1891
Po mowie jest na świecie potęgą największą – milczenie.
Walka z miłością to walka niemal z życiem, bo miłość jest życia rdzeniem.
"Siłaczka", 1891
Od chwili zagnieżdżenia się w organizmie bąblowca: "najzupełniej jest mi wszystko jedno" – zaczyna się właściwie proces umierania.
"Syzyfowe prace", 1898
Nie wszyscy możemy być filozofami, bo któż by świnie pasał?
Kochajmy się jak bracia, a liczmy się jak Żydzi...
Gdybyś kiedy we śnie poczuła, że oczy moje już nie patrzą na ciebie z miłością, wiedz, żem żyć przestał...
Trza było skazać na śmierć tę miłość, od której serce pęka, jakby zbielałem w ogniu żelazem wypalić wszystko aż do ostatniego wspomnienia.
Nauka jest jak niezmierne morze… Im więcej jej pijesz, tym bardziej jesteś spragniony. Kiedyś poznasz, jaka to jest rozkosz… Ucz się, co tylko jest sił w tobie, żeby jej zakosztować!
"Ludzie bezdomni", 1900
Złe niewątpliwie jest tylko jedno: krzywda bliźniego. Człowiek jest to rzecz święta, której krzywdzić nikomu nie wolno. […] Granica krzywdy leży w sumieniu, leży w sercu ludzkim.
Szczęście jednostki musi być podporządkowane dobru ogółu.
Nieraz myślę sobie, że coraz dalej jestem sercem od ludzi. Dokądś odchodzę, do jakichś sennych widziadeł, do jakichś bohaterskich, czystych cieniów. One to stanowią prawdziwe towarzystwo.
Ja z wierzchu jedynie jestem pomalowany na kolor stalowego bagnetu. W środku wszystko jest kruche jak stearyna.
Otrzymałem wszystko, co potrzeba... Muszę to oddać, com wziął. Ten dług przeklęty... Nie mogę mieć ani ojca, ani matki, ani żony, ani jednej rzeczy, którą bym przycisnął do serca z miłością, dopóki z oblicza ziemi nie znikną te podłe zmory. Muszę wyrzec się szczęścia. Muszę być sam jeden. Żeby obok mnie nikt nie był, nikt mię nie trzymał.
Co krok można spotkać osoby zadowolone (z siebie), ale nigdzie nie widać wesołych.
Człowiek stworzony jest do szczęścia! Cierpienie trzeba zwalczać i niszczyć jak tyfus i ospę.
Dyzio dostrzegł pałasz, sięgnął śmiałą ręką po tę broń. Wówczas oficer usunął go od siebie.
– Dyziu, zachowaj się jak należy... – rzekła matka. – Bo pan oficer wyjmie pałasz i utnie ci głowę.
Dawniej myślałam, że złą jest nienawiść. Gniewać się, mieć urazę – to inna rzecz, ale nienawiść. Przecie to jest pragnienie krzywdy.
– Macie chore nerwy.
– O, tak. Ale ja mam także inną jeszcze chorobę. Ja mam zanadto wyedukowaną świadomość. To jest ścierwo obolałe!
Poezja to szczery głos duszy ludzkiej, wybuch pewnej formy namiętności.
Czemu ze mnie, sosny złamanej, chcecie budować jeszcze okręt? Czy nie dosyć, że już raz mnie roztrzaskał wicher na lądzie?
Wtedy uczuła na swych wargach niby rozżarzone węgle. Szczęście jak ciepła krew wpłynęło do jej serca falą powolną. Słyszała jakieś pytania, słowa ciche, święte, spod serca. W ustach swych wyrazów znaleźć nie mogła. Mówiła pocałunkami o głębokim szczęściu swym, o dobrowolnej ofierze, którą witała...
Zdaje mi się, że gdybym mogła usłyszeć trochę dobrej muzyki, może bym była tak samo nieszczęśliwa, ale mniej bezradna.
Potęga zbawienia nie leżała w cierpieniu, lecz w nauce.
Kto zmaga się ze światem, zginąć musi w czasie, aby żyć w wieczności.
Człowiek, który utożsamił się prawdą, musi czuć radość, rozkosz, wtedy nawet, gdy został pobity.
Mnie imponują ludzie odważni. A to znaczy być wyśmiewanym, być zadręczonym tym wiecznym śmiechem, jak chory indyk przez stado, to ja wiem najlepiej.
Tak, bez wątpienia: wieś stworzył Pan Bóg, a miasto diabeł.
"Popioły", 1904
Ogary poszły w las.
[…] kilkanaście ognisk buchało pod jego środkowym sklepieniem i w bocznych kaplicach, filarami oddzielonych od głównego wnętrza. Na ołtarzach płonęły zapalone świece. Mnóstwo ich również jarzyło się w rozmaitych kątach pod chórem i na chórze, na ambonie i w kruchtach. Ze dwa tysiące żołnierzy biwakowało tam z wrzaskiem i śpiewem. Jedni chrapali już, leżąc pokotem na kościelnych dywanach, pod chórem, między filarami, dokoła ołtarzów, a nawet na ołtarzach. Inni piekli na ogniu połcie mięsa, prosięta, indyki, koguty, inni zarzynali drób i odzierali go z pierza. […] Wciąż […] łamano konfesjonały, rąbano rzeźbione stalle i ławki, katafalki, schody, drabiny i lichtarze, sprzęty kruchciane, starodawne naczynia z drewna, bardziej już przez swą starość symbole wieczności niż przedmioty rzeczywiste.
Mów, młodzieńcze, mów śmiało. Zwrócę na jeden szczegół twą uwagę: to jest, proszę cię, wojna, nie manewry na Placu Marsowym, pod okiem narzeczonej w błękitnej przepasce. Jesteś, pochlebiam sobie, pierwszy raz przy zdobyciu miasta… […] Mogę cię na podstawie długoletniej praktyki zapewnić, że gwałcenie masowe przyspiesza kapitulację daleko bardziej skutecznie niż bombardowanie działobitniami. […] Przy tym, cóż chcesz? Tym, którzy idą na niewątpliwe mary, na podłą śmierć żołnierską w rynsztoku, na gnojowisku, w piwnicach i wspólnych dołach, coś się, u pioruna, za to należy od tych, którzy żyją!
Nie mogę wytrzymać tej służby. Nie mogę! Zarżnęło mię to, zadusiło. Ja nie po to do wojska poszedł, żeby hiszpańskich chłopów żywcem palić, wsie całe z babami i dziećmi do nogi wytracać, miasta uśmierzać ogniem i mieczem. Szczerze ci mówię, że duszą jestem po ich stronie.
"Dzieje grzechu", 1908
Człowiek mądry nie uważa śmierci za rzeczywistość godną myślenia. Przedmiotem myślenia filozoficznego może być tylko życie.
[…] chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
Istnieje tylko przyszłość. Czekam, czekam, czekam... Dnie, godziny, minuty...
Chłopy polskie – to tchórze nad tchórzami.
Kiedy mogę przyczynić się, żeby w człowieku dobro się objawiło, no to przyczyniam się. Mam chyba, do diaska, po temu prawo! Nie sprzeciwiam się dobru. Dobru – słyszysz? Bo to nieprawda, żebyśmy absolutnie nie wiedzieli, co jest dobro. My wiemy, że jest dobro. Wiemy, że stoi ono wyżej niż piękno.
Nie ma na ziemi nic "pięknego", nic "szlachetnego". Wstrętną i cuchnącą od brudu jest ludzkość. Nie ma żadnych wzniosłych "dążeń", nie ma nawet pustki, bo jest na miejscu pustki zło bezgraniczne i chaos.
Jest w człowieku, w więzieniu serca zamknięty anioł i zamknięty szatan. Cóż jest złe? Mało wiemy, co jest złe. Nieco więcej wiemy, co jest dobro.
"Róża", 1909
Zagozda: Nie chciałbym widzieć dyktatury sołdatów z białymi orłami na kaszkietach.
Bożyszcze: Moc tyranii leży nie w dłoni bezsilnego władcy, lecz w niemocy jego niewolników.
"Sułkowski", 1910
Sułkowski: Wasze bagnety a moja szpada napiszą uniwersał, jak człowiek ma czcić człowieka.
Sułkowski: Sztuką naszą wojenną wybijemy w skale drogę i wrota do naszej wolnej ziemi. Krew nasza pociecze w obce skały, piaski i gliny od wielkiej nędzy i od najtwardszej z prac. Będziemy się walić w cudze rowy i słać po obcych drogach, ale dojdziemy!
Sułkowski: Kto chce kiedyś pokonać wroga, musi się dziś uczyć sztuki być wolnym w duchu.
Sułkowski: Kto chce zdobyć swoje swobodne życie, ten je zdobędzie. Ale za swoje swobodne życie trzeba umieć bez żałości podłego życia umierać. […] Śmierć za swobodne życie stokroć jest lepsza niż podłe życie w niewoli. Taka śmierć to już jest życie swobodne.
Sułkowski: Trzeba rozrywać rany polskie, żeby się nie zabliźniły błoną podłości.
"Uroda życia", 1912
Szczęście nie znosi za sobą pościgu. Napastowane – odwraca się i zaczyna prześladować napastnika.
"Wierna rzeka", 1912
Przyzwyczajenie staje się drugą naturą.
Przybył obcy człowiek, a stał się wszechwładną siłą, która w duszy rządzi i świat sobą napełnia.
– Kochałaś tamtego?
– Nie.
– Więc dlaczego dałaś mu się całować?
– Bo mi się dosyć podobał.
Każda rzecz przestanie być sobą – stanie się obrazem, albo wspomnieniem. […] dla ojczyzny jest najpierwszy obowiązek Polaka, a dopiero na drugim miejscu stoi familia.
"Na probostwie w Wyszkowie", 1920
Trafiliśmy właśnie na sam środek relacji kanonika o pobycie w jego domu w ciągu ubiegłego tygodnia "rządu polskiego" z ramienia Rosyjskiej Republiki Rad, złożonego z rodaków naszych – dr. Juliana Marchlewskiego, Feliksa Dzierżyńskiego i Feliksa Kohna. […] Któż to byli ci trzej goście, którzy w tych izbach mienili się rządem polskim? Czy ich lud polski wybrał, czy ich ktokolwiek na tej ziemi mianował? […] Naznaczeni zostali przez kogoś z wyższa, w obcym kraju, w swym zespole, w swej partii. Jako takich można by ich nazwać tylko komisarzami w znaczeniu, jakiego ten wyraz nabrał w opinii ludowej polskiej podczas długoletniej działalności komisarzy "po krestjańskim diełam", za poprzedniej inwazji carów moskiewskich na ziemię polską. I tamci stawali przecie w obronie ludu polskiego wobec ucisku szlachty. Tamci także opierali pomoc swoją dla chłopów polskich na nieprzeliczonej ilości bagnetów. Jedna tylko różnica: tamci komisarze nie byli z naszego rodu.
Ci rodacy dla poparcia swej władzy przyprowadzili na nasze pola, na nasze nędzne miasteczka, na dwory i chałupy posiedzicieli, na miasta przywalone brudem i zdruzgotane tyloletnią wojną – obcą armię, masę, złożoną z ludzi ciemnych, zgłodniałych, żądnych obłowienia się i sołdackiej rozpusty. W pierwszym dniu wolności, kiedyśmy po tak strasznie długiej niewoli ledwie głowy podnieśli, całą Moskwę na nas zwalili.
Trzeba to wyznać otwarcie i bez osłony, że lenistwo ducha Polski, cudem z martwych wskrzeszonej, ściągnęło na tego ducha batog bolszewicki. Polska żyła w lenistwie ducha, oplątana przez wszelakie gałgaństwo, paskarstwo, łapownictwo, dorobkiewiczostwo kosztem ogółu, przez jałowy biurokratyzm, dążenie do kariery i nieodpowiedzialnej władzy. Wszystka wzniosłość, poczęta w duchu za dni niewoli, zamarła w tym pierwszym dniu wolności.
Kto na ziemię ojczystą, chociażby grzeszną i złą, wroga odwiecznego naprowadził, zdeptał ją, splądrował, spalił, złupił rękoma cudzoziemskiego żołdactwa, ten się wyzuł z ojczyzny. Nie może ona być dla niego już nigdy domem, ni miejscem spoczynku. Na ziemi polskiej nie ma dla tych ludzi już ani tyle miejsca, ile zajmą stopy człowieka, ani tyle, ile zajmie mogiła.
"Biała rękawiczka", 1921
Wszystko w tej Warszawie takie maleńkie: laseczka, kapelusik, chlebuś, wódeczka, ciasteczko […], świństewko.
"Wiatr od morza", 1922
Nie umiera nigdy zbrodnia, kiedykolwiek była dokonana.
Nie będzie już przenigdy Prusak niemczył Kaszuby!
"Snobizm i postęp", 1923
Polska nie dlatego powstała, żeby w niej stara nędza, jak za czasu najeźdźców, nadaremnie krwawe łzy lała. Polska nie dlatego powstała, żeby dygnitarz cywilny lub wojskowy, pędząc w automobilu, obryzgiwał dziadów i żebraków, wtulonych w każde załamanie muru stolicy państwa. Polska nie dlatego powstała, żeby w jej granicach miała swe rozpostarcie burżuazyjna fabryka paskarstw, szwindlów i oszustw. Polska odrodziła się z krwi i pracy męczenników po to, żeby na miejscu, gdzie stała ciemnica niewoli, rozpostarło się najjaśniejsze pracowisko postępu.
Prawdę swą należy mówić głośno, nie schlebiając ani – żal się Boże! – gwelfom i gibelinom polskim, ani rzeczom, ani wypadkom, ani stosunkom, ani ideom.
Prawo wyładowania się snobizmu intelektualnego jest tak samo nieprzezwyciężone dla pewnych jednostek, jak dla innych konieczność ulegania modzie w odzieży i sposobach towarzyskiego zachowania się wśród ludzi. […] Ludzie rozumni i rozsądni lękać się będą podniesienia głosu z protestem, aby nie ulec posądzeniu o przestarzałość, niemodność, konserwatyzm […] i w taki sposób ta najnędzniejsza z form naśladownictwa stanie się przez czas pewien panią na targowisku mody.
Słowo, umieszczone we właściwym miejscu, w obrębie zdania, zbudowanego należycie, cokolwiek by wyrażało, było ostoją rozumu. Wyrwane ze zdania, jak to czyni Marinetti i jego naśladowcy, jest jak roślina wyrwana z ziemi.
"Uciekła mi przepióreczka", 1924
Przełęcki: A cóż powiecie na to, jeśli nauczyciel ludowy oświadcza: Od czasu, gdyście tu przyszli z waszymi kursami, z waszymi ideami, z waszym nauczaniem, z całym waszym wyższym światem, nie ma dla mnie innego wyjścia, tylko w łeb sobie palnąć albo uciekać do Ameryki.
Przełęcki: Dlaczegoż to, pani, ja jeden miałbym być godnym tego zamczyska z grona tylu innych, najbardziej godnych??
Księżniczka: Powiedziałam: kaprys.
Przełęcki: Skoro to był tylko kaprys, odpowiadam kapryśnie: zrzekam się zamku. Kaprys za kaprys.
Księżniczka: W takim razie posuwam mój kaprys jeszcze dalej: cofam darowiznę w ogóle.
Przełęcki: Widocznie nie dobro sprawy było podnietą do tej darowizny, lecz coś zgoła innego.
Przełęcki: Wszystko zrobiłem, com przyobiecał. Przed niczym się nie cofnąłem. Złotą sławę swoją podeptałem nogami, bo takie są moje obyczaje. […] Pójdę teraz stąd i oko wasze już mię nie zobaczy. Pójdę w swoją stronę. Ale wasan pamiętaj! Masz tu teraz za siebie i za mnie robić, com ja zaczął. Tak robić, jakem zaczął, wszystko, com zaczął. Za dwu masz robić!
"Przedwiośnie", 1925
My tutaj byliśmy i jesteśmy na tym punkcie ułomni. Jesteśmy urodzeni z defektem polskości.
Polsce trzeba na gwałt wielkiej idei! Niech to będzie reforma rolna, stworzenie nowych przemysłów, jakikolwiek czyn wielki, którym ludzie mogliby oddychać jak powietrzem. Tu jest zaduch. Byt tego wielkiego państwa, tej złotej ojczyzny, tego świętego słowa, za które umierali męczennicy, byt Polski – za ideę! Waszą ideą jest stare hasło niedołęgów, którzy Polskę przełajdaczyli: "jakoś to będzie"!
Każdy ma swoje miejsce ulubione w dzieciństwie. To jest ojczyzna duszy.
– […] będą tacy jak ty, których należy oświecić i wziąć w rękę.
– Mnie nikt nie będzie brał w rękę, bo ja nie jestem parasol ani łyżka.
Przeżywała jedną z najsroższych tortur, torturę czynu narzuconą niedołężnej bierności.
Jeszcze nie widział w swoim życiu takiego zjawiska, jak ten entuzjazm Polaków.
Bolszewicy mieli ogromną armię, świetną konnicę. Zalali tą armią cały prawie polski kraj. Na sztandarach bolszewickich było wypisane hasło wyzwolenia proletariatu z burżuazyjnej opresji, rewolucja socjalna. Któż i cóż mogło się oprzeć tej armii i jej moralnej sile? Powinna była w Polsce znaleźć zwolenników, powinna była zniszczyć szczupłą polską siłę zbrojną, gdyż za plecami wojsk polskich powinna była stanąć druga potęga: zrewolucjonizowane masy proletariatu miast i wsi. Ta druga siła powinna była podać rękę rosyjskiej armii czerwonej. Tymczasem bolszewicka armia czerwona została przepędzona na cztery wiatry, uciekła z Polski jak banda napastników. To był istotny, był niewątpliwy cud nad Wisłą.
Wróg śmiertelny ludzi ubogich szedł przed nimi wszystkimi drogami na wschód – niszczyciel i rabuś. Gdzie były żelazne mosty, wisiały poprzetrącane gnaty – gdzie były mosty drewniane, sterczały osmalone pale. Gdzie były wsie, stały porozwalane pustki. Gdzie cokolwiek pięknego, wzniosłego przeszłość zostawiła potomnym na tej ziemi ubogiej, widniała kupa gruzów.
Odpuścić winę. Niech tam ten polski krzyż stanie nad popełnionymi zbrodniami. Tam jest ziemia ruska i lud ruski. Mamy tu, Polacy, ziemię polską i lud polski. Mamy wolność. O tym, żeby się tam z powrotem pchać, nawet nie należy marzyć, nie tylko myśleć.
W Moskwie – mówił – cuchnie zbrodnią. Tam wszystko poczęte jest ze zbrodni, a skończy się na wielkich i świetnych karierach nowych panów Rosji, którzy zamieszkają w pałacach cesarskich […], odzieją się w miękkie szaty i stworzą nową, czynowniczą i komisarską arystokrację, nową nawet plutokrację, lubującą się w zbytku i zepsuciu starej.
Skoro to, coś powiedział, nie jest niegrzecznością, więc eo ipso jest grzeczną uwagą. Uczymy się, mój mały, do starości. Ja na przykład dowiaduję się oto w tej chwili, jak wygląda grzeczność młodych rewolucjonistów.
Nadaremnie znakomici komisarze będą odwaniać zapach morderstwa perfumami postępu.
Rewolucją istotną i jedyną jest wynalazek. Rewolucją fałszywą jest wydzieranie przemocą rzeczy przez innych zrobionych.
Gdzież są twoje szklane domy? – rozmyślał brnąc dalej. – Gdzież są twoje szklane domy?
Jeżeli tutejsza klasa robotnicza przeżarta jest nędzą i chorobami, jeżeli ta klasa jest w stanie zwyrodnienia czy na drodze do zwyrodnienia, jeżeli ta klasa jest pozbawiona kultury, to jakimże sposobem i prawem ta właśnie klasa może rwać się do roli odrodzicielki tutejszego społeczeństwa?
Drażnili go wszyscy swym przywiązaniem do przeszłości, do owego smutnego "wczoraj" – i radosną świadomością, naiwną uciechą z pięknego "dzisiaj". […] Cóż go mogło obchodzić stwierdzenie, że ta oto dziura w łachmanie jest nieuniknionym następstwem, najnaturalniejszym skutkiem takich a takich przyczyn – że ten oto wrzód, rana, strup przyschnięty to jest dzieło i wina naszych zaborców, za które oni odpowiadają.
Ach, panie posterunkowy, ach, panie posterunkowy, czemu masz smutną twarz.
Najprzód nie bardzo dobrze wiemy, co jest złe, a co na pewno dobre. Potem – jedyne, co z zabijania wynika, to zbrodnia zabójstwa. Zabijanie jest zgoła niepotrzebne. Szkoda na to czasu i zdrowia duszy ludzkiej. Wystarczy najzupełniej budowanie życia nowego. Budować od nowa, od samego początku, od gliny ziemnej i głęboko płynącej, ziemnej, czystej wody.
Inne
Wiara czyni cuda lecz tylko walka daje efekty.
Piękno życia jest tylko w pracy.
Życie jest trudną lekcją, której nie można się nauczyć. Trzeba ją przeżyć.
W "Przedwiośniu" najdobitniej, potępiałem rzezie i kaźnie bolszewickie. Nikogo nie wzywałem na drogę komunizmu, lecz za pomocą tego utworu literackiego usiłowałem, o ile to jest możliwe, zabiec drogę komunizmowi, ostrzec, przerazić, odstraszyć.
["W odpowiedzi Arcybaszewowi i innym", w: "Elegie i inne pisma literackie i społeczne", wyd. Jakuba Mortkowicza, Warszawa–Kraków, 1928]