[Ignacy Karpowicz, Niehalo. Seria "linie krajowe". Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006, ss.212 + nlb.]
Od jakiegoś czasu zastanawiam się, na ile literatura rozliczająca z tak zwaną otaczającą nas rzeczywistością mówi coś nowego, a jeśli nie rozpatrywać tego w kategoriach nowości, to na ile mówi cokolwiek o świecie, w którym żyjemy.
Kilka lat temu w prasie codziennej pojawił się postulat, by spróbować w końcu rzetelnie opisać i rozliczyć polskie realia. Wynikało z tej sugestii, że ani czasy PRL, ani przełom, ani pierwsze lata kapitalizmu nie zostały dostatecznie zdiagnozowane i wciąż pisarze nie powiedzieli, jak było, jak jest i, ewentualnie, jak ma być. Stosunek do poprzedniej epoki współczesna polska literatura załatwiła po części ostalgią rzuconą z niemieckiego na nasz grunt. Kwestia przełomu została zaledwie liźnięta, podobnie przaśny kapitalizm. Co do ostatnich lat, mam niejasne przeświadczenie, że nikt się jeszcze nie wgryzł w ten wielopoziomowy tort.
Ignacy Karpowicz w Niehalo też się rozlicza. Wyzłośliwia się, ale robi to z wdziękiem. Dostaje się inteligencji, wyznawcom księdza Rydzyka, Młodzieży Wszechpolskiej i reliktom poprzedniego ustroju politycznego, kurczowo uczepionym swoich stołków. Dostaje się symbolom polskości i świętej instytucji rodziny. Dostaje się także uczuciom wzniosłym, intymnemu kontaktowi płciowemu i poczuciu obowiązku. Dostaje się historii i Historii. Słowem, dostaje się wszystkiemu, co może wzbudzać frustrację:
"Gdy słyszę Kościuszko, Mickiewicz, Szopen, to zbiera mi się na pawia. Co prawda biało-czerwonego. Ale to tylko fizjologiczny zbieg okoliczności. Albo na wywinięcie orła, koniecznie w koronie".
Bohatera Karpowicza (magistranta Maćka, początkującego dziennikarza lokalnej gazety) konstytuuje frustracja:
"Po stronie mam pozwalam sobie wpisać: 24 lata, pracę magisterską (w toku), kobietę Agnieszkę (rozkład związku także w toku), dresów 3 pary, adidasy fluorescencyjne i fila czarna skóra, dni podobne jeden do drugiego. Ponadto stanowisko pracy, co jak o nim myślę, to zaczynam myśleć, a nawet nabierać - mimo że jestem osobą raczej niepewną - pewności, że wolę o nim nie myśleć".
A poza frustracją niezgoda na to, co go otacza. I jeśli "naszych ojców" podobna niezgoda doprowadziła w konsekwencji do obalenia komunizmu, "ich synów" co najwyżej może doprowadzić do wrzodów żołądka. Sprzeciw dzisiejszej młodzieży, wedle Karpowicza, ma bowiem charakter wsobny, tłumiony.
"Zresztą korektorka jest ślepa jak kret. Niby nie dziwota, babka po pięćdziesiątce. Nie łapie różnicy między ubrać się, przebrać się, że nie ma co wspominać o takiej drobnicy jak przecinki, kropki, dwukropki, wielokropki, średniki, literówki. Bo ja mam czasem takie mroczki przed oczami - mówi. A ja - chciałbym powiedzieć - mam przed oczami wyciąg ze swojego konta. Też mi się od tego robią mroczki".
I właśnie tryb warunkowy przy jakimkolwiek przejawie buntu unieważnia samą jego ideę. Bo jak się buntować, kiedy nie ma jasno określonego wroga. Do buntu potrzebna jest albo ogromna determinacja, albo fanatyczna wiara w swoje racje. Bohater Karpowicza nie ma ani jednego, ani drugiego. Nic nie ma. Ma za to bujną wyobraźnię, więc jego bunt to projekcja, ów tryb warunkowy. A jeśli już czynnie przejawia swoje niezadowolenie, robi to w sposób bezpieczny:
"Rozpierdalam tabliczkę z uchwałami, paragrafami. Na pewno nie pójdzie na moje konto. Wszyscy wiedzą, że jestem porządnym chłopcem, czystym i cichym. Kyrie elejson".
W 2003 roku magazyn literacki "Ha!art" wydał czerwoną książeczkę Frustracja. Młodzi o Nowym Wspaniałym Świecie, w której młodzi, dwudziestokilkuletni pisarze, socjolodzy i dramaturdzy próbowali dojść, czy obecne czasy są frustrujące. Wydawca zaś chciał w ten sposób zadać pytanie, czy młode pokolenie mówi tym samym głosem. Nie wiem, czy postać z Niehalo Karpowicza jest bohaterem modelowym i czy w jakimś sensie jest reprezentantem wszystkich niezadowolonych, rozczarowanych i apatycznych absolwentów wyższych uczelni. Być może. Być może dzisiejsze czasy prowokują - poprzez komunikację pozasomatyczną (coraz mniej się mówi wprost, coraz więcej via net) - do zachowań wsobnych. Co w konsekwencji może prowadzić do konstatacji, że nikt inny nie jest potrzebny do szczęścia. A jeśli już jest, to na miarę egoistycznych oczekiwań czy może żądań. U Karpowicza na pierwszy plan wysuwa się żądanie świętego spokoju. I tego, żeby było w porządku, bo - jak na razie - jest raczej niehalo.
Ogólne "niehalo" wzbudza głuchą złość narratora. Ale nie jest to frustracja na miarę tej, jaka przejawiła się kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych, co w swoim paradokumencie Zabawy z bronią zilustrował Michael Moore. Wynikiem tamtej była strzelanina w szkole, kilkanaście osób zabitych, kilkadziesiąt rannych i samobójstwo chłopców, którzy rozpętali piekło. W opisach polskiej złości, jakie przedstawia czytelnikowi Karpowicz, brak desperacji, nienawiści i determinacji. Jest za to niemoc, lenistwo i tchórzostwo. I eskapizm, z którym mamy do czynienia zarówno w realistycznej pierwszej części powieści, jak i w drugiej, transowej i psychodelicznej. Domniemane, jedynie dyskretnie zasugerowane samobójstwo bohatera Karpowicza w zaciszu łazienki, w wannie, w pustym mieszkaniu, jest ostatecznym zwycięstwem opcji ucieczkowej, uchyleniem się od konfrontacji ze światem w starciu jeden na jeden. Albo raczej, jeśli weźmiemy pod uwagę antymartyrologiczny wydźwięk Niehalo, milion na jednego.
Język, jakim Karpowicz charakteryzuje swojego bohatera - swawolny, elastyczny, lawirujący pomiędzy stylami - także jest przejawem eskapizmu postaci. Ten język głównie przecież przedrzeźnia i bawi się konwencjami. Na przykład konwencją reklamy:
"Na słonecznych stokach Italii rośnie najlepszy tytoń świata, który przygotowujemy specjalnie dla Ciebie. Sekret jego niezwykłego smaku i aromatu leży w ziemi od około sześćdziesięciu lat. To właśnie leżący tam bohaterowie nadają Twoim ukochanym papierosom tak podniecający, męski i zdecydowany posmak ze swoistą nutką goryczy i zastanowienia. Papierosy Monte Cassino. I TY MOŻESZ BYĆ BOHATEREM. Żywym".
Albo naśladuje żargon ulicy:
"Zajebiście wyglądasz jak menel choć raz jak człowiek spierdoliłeś z roboty słabo? Fazka kurwa mać. Tutaj zaraz rozróba zwyciężymy uciekaj popierdoleńcu. A jak stoisz z kasą?".
Mam wrażenie, że
Ignacy Karpowicz w lekkiej formule Niehalo mówi więcej o współczesnej Polsce, niż gdyby wziął się za temat poważnie i w wysokim rejestrze. Nie mam tu na myśli oświeceniowych postulatów "uczyć bawiąc", ale kwestię dystansu, który pozwala uważniej się przyjrzeć. Wracając do pytania, czy literatura rozliczająca się mówi coś nowego, muszę przyznać, że książka Karpowicza, owszem, mówi, choć głównie między wersami. Nie wciąga mnie konfrontacja bohatera z tradycją historyczną ani to, że "Karpowicz mocno rozkręcił potencjometr z napisem 'wyobraźnia' ", jak na czwartej stronie okładki napisał Paweł Dunin-Wąsowicz. Ani też konsekwencje tej wyobraźni wyzwolonej na gruncie powieści - czyli wędrówki Maćka po Białymstoku z pomnikami księdza Popiełuszki i marszałka Piłsudskiego oraz wojna wszechpolaków i katopolo z euroentuzjastami, która kończy się zagładą miasta i apokalipsą. Wciąga mnie głucha złość, frustracja, strach przed działaniem i jakieś rozmamłanie bohatera, które uniemożliwia normalne funkcjonowanie i podejmowanie decyzji. I wciąga złośliwość, z jaką autor sportretował młodego studenta polonistyki, potwierdzając obiegowe opinie, że chłopcy idący na humanistyczne kierunki to nieudacznicy i darmozjady. I to, że dał mu się wykrwawić w wannie - z jednej strony uśmiercając nieudacznika, z drugiej - inteligenta.
Adam Pluszka © by "Twórczość" 2006 | |