Jak głosi jedna z legend, na początku był Walek Dzedzej (Lesław Danicki). Co prawda brzmiał jak warszawska odpowiedź na Boba Dylana, ale jego efemeryczny zespół miał w nazwie "punk band". A teksty zwiastowały już punkową kontestację, zarówno oficjalnej rzeczywistości, jak i głównego nurtu opozycji. W piosence "Nie jestem tym czym ty" śpiewał:
Nie jestem mały,
nie jestem mądry,
nie jestem głupi,
nie jestem w ZMS-ie,
nie jestem w KOR-ze,
nie jestem w partii,
nie jestem, k*rwa, niczym.
Dzedzej występował też ze Złotym Cielcem i Światowym Zębem, równie efemerycznymi zespołami, założonymi przez innego protopunkowca Andrzeja Zuzaka (performera, wcześniej znanego z awangardowej Grupy w Składzie). Grywał w przejściach podziemnych, skłotował z posthipisowską ekipą budynek przeznaczony do rozbiórki. Zagrał ze swoim punk projektem dwa koncerty w Hybrydach i wyjechał do Berlina Zachodniego wiosną 1978 roku, zanim punk w Polsce na dobre się zaczął.
Punk po omacku
Na początku były też wycinki z prasy. Lech Janerka pierwszą piosenkę przyszłego Klausa Mitffocha, "Muł pancerny", napisał w wojsku po przeczytaniu artykułu o Sex Pistols. Nie słyszał tego zespołu, ale próbował sobie wyobrazić jak taka agresywna i hałaśliwa muzyka mogłaby brzmieć. Robert Brylewski o punk rocku przeczytał w "Życiu Warszawy":
Ten ruch zaczynał się w Polsce trochę po omacku. Pamiętam, że wpadł mi w ręce artykuł w "Życiu Warszawy". Wypisywali wtedy jakieś koszmarne bzdury na temat punk rocka na Zachodzie. Znalazło się tam jednak kilka prawdziwych informacji, które mnie zaciekawiły. Pisali, że utwory punkowe są bardzo krótkie, rytmiczne, a teksty agresywne. To mi się spodobało. Bardzo chciałem grać, a jednocześnie raziły mnie zespoły typu Yes złożone z kolesi w powłóczystych szatach z cekinami, stojący w strumieniach świateł i śpiewający o purpurowych kaloryferach na karmazynowych niebach. Chciałem więc bardzo poznać tę nową muzykę, która jest wprost, bez egzaltowanych metafor. Byłem w drugiej klasie liceum i w końcu trafiłem na jakieś płyty. Któregoś dnia razem z kolegą z klasy ubraliśmy się tak, żeby nie było wątpliwości, że jesteśmy punkami. Włożyliśmy stare marynarki, do których poprzypinaliśmy mnóstwo agrafek i żyletek. Wymalowaliśmy sobie oczy na czarno aż do brwi i bezczelnie stanęliśmy pod Rotundą, żeby złapać kontakt z innymi. Po chwili obok nas zaczął się kręcić koleś w skórkowej kurtce zapiętej pod szyję jak cinkciarze. "To na pewno ubek" – pomyślałem. Nagle on podchodzi do nas, rozpina tę frajerską kurteczkę, a pod spodem ma krawat - "śledź" cały w agrafkach. "Panowie, ja też" – mówi. - "Spotykamy się w Bolku". Tak się to zaczęło. Nie było jeszcze punkowego mundurka typu "ramoneska i irokez", tylko totalna dowolność.
"Kryptonim Żyletka"
Były też płyty przywiezione przez krewnych z Anglii czy kupione w porcie od marynarzy, albo piosenki usłyszane w Radiu Luksemburg i Wolnej Europie. Pewnego razu grupa nastolatków z Ustrzyk Dolnych (przyszły zespół KSU) nasłuchiwała zagranicznych radiostacji, czekając na swoje ulubione Black Sabbath albo Led Zeppelin. Zamiast tego poleciało The Stranglers. "Dostali szajby, nie odchodzili od odbiornika czekając, że znowu coś puszczą" – wspominał Eugeniusz "Siczka" Olejarczyk.
Napisali więc list do Radia Wolna Europa. Korespondencję zabrała do Kanady ciotka jednego z młodzieńców i stamtąd wysłała do redakcji w Monachium."Napisaliśmy, że w Polsce Ludowej rozgłośnie radiowe nie chcą nadawać punkrockowej muzyki [...]. Poprosiliśmy też by szanowna redakcja zechciała nadać coś specjalnie dla słuchaczy z Bieszczad. Podpisaliśmy się wymyślonymi naprędce pseudonimami, na wszelki wypadek od a do zet kobiecymi, choć do dziś nie wiem, po co był ten naiwny kamuflaż. Któż bowiem, jeśli nie my mógł napisać do RWE w sprawie nadawania punkowej muzy?" – mówił ówczesny lider KSU, Bohdan "Bohun" Augustyn.
Byli już rozpoznawalni w okolicy. Brytyjskich punków zobaczyli w czasopiśmie, które z podróży służbowej przywiózł ojciec jednego z nich. "Ale jazda, pomyśleliśmy, i wkrótce wyglądaliśmy podobnie". Zafascynował ich też styl (nie ideologia) włoskich bojówek z filmu "San Babila, godzina 20", opowiadającego o starciach neofaszystów z komunistami w Mediolanie. Z tego połączenia wziął się agresywny image zespołu – skóry, łańcuchy, czapki pocztowe i kolejarskie. Dla porównania, w Warszawie preferowana była wtedy różnorodność i ekstrawagancja: "My kupowaliśmy przedwojenne błyszczące garnitury, chodziliśmy w pomarańczowych kombinezonach służb miejskich, farbowaliśmy włosy na różne kolory" – mówił w wywiadzie z Mikołajem Lizutem Tomasz Lipiński.
Niedługo później na antenie pojawiła się audycja dedykowana słuchaczom z Bieszczad – calutka godzina punka. Przyniosło to radość młodzieży i postawiło na nogi Służbę Bezpieczeństwa w krośnieńskiem. Funkcjonariuszom nie dawała spokoju też inna sprawa – w mieście, obok napisów PUNK, pojawiły się graffiti z tajemniczym skrótem WRB, któremu często towarzyszył rysunek ukraińskiego tryzuba. Hasłem tym ustrzyccy załoganci manifestowali swój lokalny patriotyzm – oznaczało Wolną Republikę Bieszczadzką. Służby podejrzewały, że chodzi tu jednak o działalność antypaństwową i antyradziecką. Nie wiadomo też było, o co chodzi z tym KSU. Niby nazwa wzięta od lokalnych rejestracji samochodowych, ale niektórzy rozszyfrowywali ją jako Komitet Samostijnej Ukrainy. Rozpoczęto dochodzenie pod kryptonimem "Żyletka".
"Tiltować rzeczywistość"
Dla warszawskiej załogi równie przełomowym momentem był koncert brytyjskiej grupy Raincoats, 1 kwietnia 1978 roku w Remoncie. Odbył się w ramach pierwszej w Europie Środkowo-Wschodniej międzynarodowej manifestacji sztuki performance "I am – International Artists Meeting", organizowanej przez Henryka Gajewskiego. O wydarzeniu opowiadał Robert Brylewski w książce "Kryzys w Babilonie":
Przyjechała tam związana ze światem punkrockowym artystka, która zasłynęła z wystawiania swoich tamponów. Leżały w gablotach z opisami: styczeń, luty. Wśród bohemy zrobił się szum i przy okazji dowiedzieliśmy się, że będzie koncert. Raincoats robili ogromne wrażenie. [...] Jeszcze wtedy nie mieliśmy kapeli, ale to już było pewne, że musi powstać. Występ Raincoats tylko nas w tym utwierdził.
Rok później w Domu Kultury w Aninie debiutuje zespół Brylewskiego, The Boors. Na plakacie zapowiadano też występ zespołu The Liars z Manchesteru. Na miejscu okazało się, że to lokalsi (w składzie m.in. Kazik Staszewski) z coverami brytyjskich zespołów. Mimo to ponoć część publiczności się nabrała.
The Boors zrobiło wrażenie piosenką "I’m not a communist", w 1979 roku taka deklaracja ze sceny to było coś. Niebawem, w grupie nastąpiły przetasowania, do składu doszedł student polonistyki Maciej Góralski, który miał dostęp do świeżutkich, angielskich płyt. Oprócz jamajskich i postpunkowych inspiracji, wniósł do zespołu intrygujące teksty. Teksty po polsku, więc i nazwę zmieniają na polskojęzyczną – Kryzys. W czasach schyłkowego Gierka to słowo coraz częściej gościło w prasie. Śpiewali o problemach i kondycji młodzieży tu i teraz, co umykało zawodowym tekściarzom gwiazd Estrady. Naiwnie, ale mimo to, utwory nie były pozbawione pierwiastka literackiego. "Obok tekstów o szkole, dziewczynach i nudzie, pojawiały się nawiązania do Oscara Wilde’a, Franza Kafki, Williama Goldinga i Biblii" – pisał o Kryzysie Rafał Księżyk.
"Najbardziej liczyła się muzyka, mniej ideologia. Zresztą ideologia niezupełnie była określona, sprawiała ważenie kpiny i prowokacji. Ten pierwszy punk rock był tak różnorodny, że ludzie mówili czasami zupełnie sprzeczne rzeczy. I to właśnie było fajne. Stworzyła się demokratyczna agora" – mówił Robert Brylewski. W tym samym roku powstaje też Fornit. Jego lider, Paweł "Kelner" Rozwadowski, znany później z Deutera i Izraela, wtedy uczeń wilanowskiego liceum mówił o swoich pierwszych doświadczeniach muzycznych: "Trzy akordy i jazda. Pełna eksplozja, pełna ekspresja. Wyładowanie totalne".
Mocną pozycję w Warszawie miał też Tilt. Byli kilka lat starsi od licealistów z Kryzysu i Fornitu i związani z artystycznym światkiem (menadżerem zespołu był Piotr Rypson, dziś wicedyrektor Muzeum Narodowego). Mieli dadaistyczne teksty po angielsku, pisane przez Jacka "Lutra" Lenartowicza (wcześniej w Deadlock), wyróżniali się oprawą plastyczną koncertów, wizualizacjami. Jeden z pierwszych koncertów zagrali w Teatrze Studio Józefa Szajny, gdzie zdegustowany czy też przerażony gospodarz odłączył im prąd. Genezę nazwy tak tłumaczył Lipiński w wywiadzie dla Gazety Wyborczej:
Wtedy były bardzo modne flipery – automaty do gry. Młodzież z nudów spędzała przy nich całe godziny. Gdy się takim fliperem za mocno szarpnęło, to pojawiał się napis "tilt" i wszystko przestawało działać. Traciłeś wszystkie punkty. Chcieliśmy tak działać na społeczeństwo – "tiltować" je.
Pierwszy koncert grupy relacjonował w zinie "Punk" Henryk Gajewski:
Po pierwszym [...] koncercie grupy Tilt [...] rozmawiałem z moim kolegą moim muzykiem. "No jak? Dają chłopcy energię?!" – zapytałem, a on: "no tak, ale najpierw muszą nauczyć się dobrze grać". Niestety nie rozumie on, że trudniej jest grać źle. Żeby dobrze grać wystarczy opanować technikę, gamy, palcówki – reguły są ustalone. Żeby źle grać, nie można stosować żadnych reguł. Trzeba je tworzyć w każdej sekundzie gry. Trzeba powiedzieć publiczności, jak to zrobił Luter [perkusista i tekściarz Tiltu - P.Z.]: "zjeżdzaj do domu słuchać płyt". Muzycy z Tilt [...] źle grają, ale za to jak dobrze!
Punkową propagandę szerzyły trzecioobiegowe ziny. Pisemka integrowały środowiska i pełniły różne funkcje. Były informatory, gdzie pojawiały się nowinki ze sceny i załoganckie plotki. "Post" Henryka Gajewskiego łączył muzyczną alternatywę ze światem sztuki. Punkowcy są tam porównywani do dadaistów i futurystów, a obok relacji z koncertów są teksty o Andym Warholu, video arcie i mail arcie. "Papier Białych Wulkanów" Lutra stawiał na poezję, słowne eksperymenty, kolaże. Warto wspomnieć jeszcze o "Szmacie", tworzonym przez ekipę z Deadlocka "Zjadaczu Radia", "Turyście", potem "Azotoxie" Dezertera.
Nowe idzie od morza
Kolejnym ważnym ośrodkiem było Trójmiasto. Palmę pierwszeństwa należy oddać gdańskiemu Deadlockowi. Kazik Staszewski wspominał w wywiadzie: "Deadlock był zjawiskiem koncertowym na pewno niepowtarzalnym. To kapela, która potrafiła zrobić misterium niemalże z koncertu w klubie. Mimo, że ledwie umieli dźwięk wydobyć z instrumentów". Zaczynali od klasycznego punka, z czasem coraz silniejsze były wpływy reggae. Scena trójmiejska mocno integrowała i przenikała się z warszawską – część muzyków Deadlocka trafiła później do Kryzysu i Tiltu i na odwrót.
Inne pionierskie kapele z Trójmiasta to m.in. Gary Hell, PKS (rozszyfrowywany jako Punkrockowy Klub Sportowy), Speedboats, Ściek. We Władysławowie działały Nocne Szczury, pierwszy punkowy zespół, który zaprezentował się przed kilkutysięczną widownią jarocińskiego festiwalu. "W eliminacjach wysyłało się kasety. Przyjęto nas. Myślę, że na takiej samej zasadzie jak się odkrywa nową bakterię. Jako dziwadło, ciekawostkę." - mówił lider grupy Zbigniew Konkol.
8 sierpnia 1980 w amfiteatrze w Kołobrzegu, tym samym, który gości Festiwal Piosenki Żołnierskiej, odbywa się pierwszy nowofalowy festiwal organizowany przez Andrzeja "Amoka" Turczynowicza z grupy Kanał. Nagrania z koncertu ukazały się na kasecie "First Polish New Wave". Było to pierwsze wydawnictwo punkowego samizdatu. Na jednej stronie są nagrania Tiltu, studyjne i z Kołobrzegu, na drugiej głównie KSU i po jednym utworze Kryzysu, Fornitu, Kanału i Poerocks z Wrocławia. Notabene, od początku lat 80-tych nadodrzańskie miasto dołącza do krajowej czołówki – powstają Zwłoki, Sheck ‘80 i Sedes, nowofalowy Klaus Mitffoch i reggae’owe, ale z punkowym sznytem Miki Mousoleum. Więcej o wrocławskiej scenie czytaj tu.
KSU okazało się sensacją imprezy. Mirek Szatkowski z Deadlocka twierdził:
Wyprzedzili wszystkich. (...) To był powiew bieszczadzkiej siły i grozy. (...) Pewien element rywalizacji był. Byliśmy pewni, że finałowy mecz rozegra się między nami a Tiltem, ewentualnie Kryzysem (...) A tu właśnie zakasowało wszystkich KSU. (...) Wyglądali niesamowicie, jak kolesie z Londynu.
Wykonywali wtedy głównie covery z polskimi tekstami. "Submission" Sex Pistols to "Ustrzyki", "California uber alles" Dead Kennedys zmienili na "Miasto nocą". Pod "Rock'n'Roll Swindle" Sex Pistols śpiewali piosenkę o Czesławie Niemenie (choć nie na tym koncercie). Do "Roadrunnera" Modern Lovers chyba nie zdążyli dopisać słów, bo na nagraniu śpiewają przez całą piosenkę: "roadrunner, roadrunner, raz, dwa, trzy, cztery". Pojawiła się propozycja wydania splitu z Tiltem na Zachodzie, ale lider grupy, Bohun, po wakacjach szedł na studia, więc chłopcy wrócili w Bieszczady. Debiutancki album wydadzą dopiero w 1988 roku, gdy z oryginalnego składu zostanie już tylko jedna osoba. Znów Mirek Szatkowski:
Nie jest łatwe zrezygnować z kariery, ze szkoły, z możliwości zostania technikiem samochodowym; czy pójścia na studia - dla rockandrolla. Nie było tak, jak na Zachodzie [...] U nas to było zawsze wielką niewiadomą, pójściem w przepaść.
Dla wielu wydarzeniem był też koncert Gary’ego Hella, grającego ponoć w stylu The Stooges, niestety nie ostały się praktycznie żadne nagrania tego projektu. Jak słusznie stwierdził Jacek "Ponton" Jankowski z grupy Kormorany, "nie było kiedyś imperatywu dokumentacji".
"Najlepsze perfumy rewolucji"
Długogrające płyty zostawił po sobie Kryzys i Deadlock, ale ukazały się w niezbyt szczęśliwych dla zespołu okolicznościach. W Warszawie pojawił się francuski artysta związany ze sceną punkową Marc Boulet: nagrał próbę Kryzysu i wydał ją bez zgody zespołu, a Deadlock namówił na nagrania w momencie, kiedy zespół już praktycznie nie istniał, bo połowa składu była już na emigracji. Obydwa winyle wyszły z banderolą "Solidarite avec le Rock Polonais"; w końcu nie było tygodnia, żeby zagranicą nie pisano wtedy o sytuacji w Polsce i "Solidarności". Nagrania promowano jako egzotyczne kuriozum zza Żelaznej Kurtyny: wyszedł singiel "Best perfumes of the revolution", na którym po jednej stronie jest Kryzys z Deadlockiem, a na drugiej chiński (choć prawdopodobie wymyślony przez Bouleta) zespół Dragons wykonujący "Anarchy in U.K." Sex Pistols w aranżacji na tradycyjne instrumentarium. Magia zagranicy jednak podziałała i o obydwu zespołach zrobiło się w Polsce głośno, Kryzysowi poświęcono nawet materiał telewizyjny.
Zespół Roberta Brylewskiego zaistniał w szerszym obiegu. Większość punkowych składów grasowało poza oficjalnym rynkiem, więc z braku towarzystwa na dużych imprezach grali z takimi kapelami, jak Kombi, Turbo czy z Izabelą Trojanowską. Na nagraniu z kasety "78–81" (koncert "Rock Opole") Brylewski uświadamia publiczność: "jesteśmy międzygwiezdnymi niszczycielami rocka. Niszczymy go. Rock jest martwy. Rock umarł. Nie gramy rocka". Tilt z kolei odrzucał wszelkie propozycje tras koncertowych, które wiązałyby zespół z polskim show-businessem.
Jedną z przystani dla nowofalowców stał się Toruń. Za sprawą animatora lokalnej sceny Waldemara Rudzieckiego kołobrzeski festiwal na drugą edycję przeniósł się właśnie do miasta piernika i Kopernika. Zagrał łódzki Brak, częstochowska Opozycja (wkrótce wyrośnie z niej T.Love Alternative), Nocne Szczury, Oddech Szczura, Atak Serca, Afront. Lokalną reprezentację stanowiły Republika, będąca wtedy w przeddzień komercyjnego sukcesu, i Rejestracja znana z podziemnych przebojów: orwellowskiej "Kontroli" czy "Wariata":
Idzie wariat ulicą wytykany palcami
Śmieją się ludzie nie wiadomo z czego
Dziwne ma spodnie, dziwne ma włosy
Śmieszy to ogromnie szare roboty (...)
Punkowa zaraza rozszerza się na resztę Polski, proces szczególnie przyśpieszy w stanie wojennym. Z jednej strony nowe kapele stają się bardziej zaangażowane politycznie. W warszawskim Zespole Szkół Elektronicznych im. Polskiej Partii Robotniczej zawiązuje się zespół SS-20, zmuszony potem do zmiany nazwy na Dezerter. Nazwa wzięła się od radzieckich rakiet dalekiego zasięgu z głowicą jądrową, wymierzonych w zachodnie stolice (oczywiście było to utrzymywane w tajemnicy).
Z drugiej, wielu muzyków pierwszej fali emigruje na Zachód, zespoły rozpadają się. Na gruzach Tiltu i Kryzysu powstaje Brygada Kryzys, której legendarny debiut z 1982 roku będzie pierwszą oficjalnie wydaną płytą punkową w Polsce. W tym samym roku na jarocińskim pojawia się solidna nowofalowa reprezentacja: rewelacyjna Kontrola W (Zduńska Wola), przeszczepiające ska na polski grunt Corpus X (Szczecin), WC, czyli Wyidealizowana Ciemność (Miastko), toruńskie pop-punkowe Bikini i wspomniane SS-20.
W środku stanu wojennego odbywa się też pierwsze punkowe tournée, Rock Galicja ‘82. Była to trasa młodej warszawskiej trójki: Deutera, Dezertera i TZN Xenny przez miasta Podkarpacia: Rzeszów, Krosno, Jasło, Sanok. Środek stanu wojennego, a tu tysiąc ludzi w należącej do wojska Hali Waltera, wśród nich żołnierzy z pobliskiej jednostki – "Kelner" z Deutera rozdaje im antymilitarne ulotki. Do tego wizualizacje autorstwa Roberta Brylewskiego. Mówi Kelner:
Pomysły Roberta były proste, ale genialne, do tego szybki, szalony montaż. Np. filmował z ekranu telewizora wizytę Jaruzelskiego u rolników i jednocześnie, w odpowiednim miejscu przykładał do ekranu żyletkę. W rezultacie, na taśmie, można było zobaczyć Jaruzelskiego biegającego po polu z żyletką.
Robert Brylewski w wywiadzie-rzece z Rafałem Księżykiem mówił:
Trochę jestem zaniepokojony, kiedy próbuje się pokazać nas jako uciśnionych, cenzurowanych. To dalekie od tamtych realiów. Działaliśmy w okresie kiedy w partii, w siłach specjalnych był już taki burdel, że przestawali sobie radzić. […] Wpieniają mnie po prostu opowieści o rzekomej martyrologii muzyków w tamtych czasach. Nawet w stanie wojennym, mimo całej tej traumy, mieliśmy świetną zabawę, przygody.