Najnowsza powieść Michała Witkowskiego nie jest zaskoczeniem dla czytelników jego prozy. Zwłaszcza jeśli chodzi o czasoprzestrzeń, w jakiej została umieszczona. Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej rozgrywa się bowiem w Polsce ("Polska to mój ukochany temat" - mówi wrocławski prozaik) u schyłku komunizmu i w początkach kapitalizmu. Również i tym razem autor Fototapety bohaterem swojej książki uczynił człowieka ze społecznego marginesu, ponieważ - jak twierdzi - "każdy półświatek i każde wykluczenie stwarza ciekawych literacko ludzi".
Drobny jaworzniański mafioso Hubert Z., cinkciarz i paser, właściciel lombardu na uzyskanym za długi komputerze zaczyna pisać historię swojego życia. Pisze na skutek kontaktu z kulturą wysoką i przekonania, że jest intelektualistą. "To dobre dla takich intelektualistów jak ja!" - mówi o sobie Hubert. W czasach komuny mężczyzna sprzedawał wódkę, ruble i dolary. Już wtedy prowadził lombard przy ulicy Jagiellońskiej, choć próbował też szczęścia na innym polu. Kupił przyczepę do malucha, wersja "Sahara", i założył lokal gastronomiczny klasy trzeciej, gdzie sprzedawał zapiekanki, frytki i hot-dogi. Marzył też o cukierni i kwiaciarni, ale nie było go stać na rozkręcenie interesu. Przez pewien czas zajmował się nawet sprzedażą zniczy i pogrzebowych wiązanek. Znajomi nazywali go Barbara Radziwiłłówna, bo gdy się upił, wkładał na głowę naszyjnik z pereł, który kiedyś zastawiła u niego pewna staruszka.
Wpływy z interesów Hubert zamieniał na sztabki złota i zamykał w stalowej kasetce z podwójnym zamkiem. Nocami je "wyciągał, oglądał, ewentualnie pieścił, całował, wąchał et cetera". Sprawiało mu to prawdziwie zmysłową rozkosz. Był najbogatszym człowiekiem w całym Jaworznie, "nie licząc miejscowego badylarza, który nakradł w komitecie i założył ze dwadzieścia szklarni". Bohater Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej to prawdziwe dziecko swoich czasów. Szef, bo tak zwracali się do niego dwaj jego ochroniarze, chodził w butach Relax, pił kawę w duraleksie, nosił zegarek elektroniczny z kalkulatorem, miał "wypoczynek" w kolorze kawa z mlekiem i jako pierwszy w mieście antenę satelitarną na dachu.
Hubert Z. to postać dość pokręcona i niejednoznaczna, pół Żyd, pół arystokrata, stukilowy mężczyzna bez "śmiałości do kobiet", zakochany w swoim gorylu, Ukraińcu Saszy. "Za komuny" czuł się jak ryba w wodzie, ale nie potrafił się odnaleźć w rzeczywistości telefonów komórkowych, pagerów i gospodarki rynkowej. "Wyuzdany, dziwny, śmieszny", czyli dokładnie taki, jakim chciał go widzieć Witkowski.
Hubert Z. vel Barbara Radziwiłłówna to również postać mało realna. Realizm nie jest jednak drogą pisarską, jaką wybrał dla siebie Witkowski. Jest nią za to - jak wyjaśnia - "wyuzdany surrealizm, podlany realizmem magicznym w wersji znad Wisły". Bohater Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej skończył zaledwie podstawówkę, a zna takie pojęcia, jak choćby Sturm und Drang, nie jest mu obca historia kochanki króla Zygmunta Augusta, a do tego pisanie jest dla niego sposobem na życie. Jego babka nocami na strychu opracowywała środek na łysienie. "A tak naprawdę to był jej lek na Zagłębie, na węgiel. A ja mam pisanie. To jest mój lek na łysienie" - wyznaje Hubert. Witkowski nie ukrywa, że stworzył swojego bohatera w konkretnym celu. Nazywa go "ironiczną maszynką do gadania" i "niszczarką do dyskursów", traktuje jako narzędzie do odkłamania nowomowy liberalnego kapitalizmu.
W Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna-Szczakowej widać, jak wrocławski prozaik uwielbia bawić się symbolami świata spod znaku rządów Gomułki i Gierka. Relaksy albo przyczepa z zapiekankami są "śmieszne i syfiaste", przez co, jego zdaniem, świetnie nadają się do literatury. Nieistotne elementy, które już wtopiły się w kapitalistyczną rzeczywistość, pisarz wydziera "z zachłannością z krwiobiegu życia codziennego" i tworzy z nich absurdalny świat, wystawia je niczym eksponaty w prywatnym muzeum PRL-u.
Bohater najnowszej powieści autora Lubiewa wkłada na głowę naszyjnik z pereł, ponieważ chciałby należeć do starej arystokracji. Witkowski pokazuje w Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna-Szczakowej również "nową arystokrację, która wywodzi się z mętów społecznych i cinkciarzy". Dla środowiska nowobogackich oznakami luksusu są złote zęby i dres Adidasa. Potomkowie brzuchatych Sarmatów zrzucili kontusze i żupany, aby przywdziać białe podkoszulki na ramiączkach i złote łańcuchy na szyję. Choć żaden z przedstawionych w powieści kapitalistów nie doszedł do fortuny uczciwą drogą, to ambicją Witkowskiego nie jest ocena polskiego kapitalizmu. Pisarz nie wartościuje, a jedynie pokazuje, że dzisiejsza elita finansowa dorobiła się majątku na szmatach. Opisuje autentyczną historię hydraulika po zawodówce, Zdzisława Siemiątkowskiego, zwanego Szejkiem Amalem, syna wariatki i analfabetki, który zbił miliony na złomie i ścierkach do podłogi.
Witkowski mówi o sobie, że wyrasta z tradycji romantyzmu. Daleka jest mu oświeceniowa maksyma delectare docendo, bliskie natomiast romantyczne hasło sztuka dla sztuki. Nie można powiedzieć, jakie jest przesłanie Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej, ponieważ najnowsza powieść autora Lubiewa jest go pozbawiona. "Mniej intelektu - więcej emocji. To jest literatura, która nie ma żadnego 'oświeceniowego' przekazu na temat świata, a chce działać na emocje, uwodzić swoim rytmem, językiem, poruszać, śmieszyć, brzydzić, na pewno nie pouczać" - zaznacza autor. Na pytanie, co chciał osiągnąć, pisząc Lubiewo, Witkowski odpowiada: "Nic, dobrze się czyta". Tym razem jednak wrocławski prozaik postawił sobie bardziej ambitny cel. O Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna-Szczakowej mówi: "To moja książka o polskich mitach, mentalności, dyskursach, wzorcach".
Witkowski niczym rentgen prześwietlił głowy Polaków czasów transformacji ustrojowej i raczkującego kapitalizmu i pokazał ich zawartość czytelnikom swojej najnowszej powieści. Widok to śmieszny, a zarazem przerażający, przypominający kiosk, w którym na półce obok Miłosza czy Kanta leżą filmy pornograficzne i prasa brukowa. Choć może bliżej mu jednak do wysypiska śmieci. Śmietnisko przypomina również Polska przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Polacy otaczali się wówczas tandetą spod znaku syfonów, przyczep i plastikowych enerdowskich wanienek do kąpania niemowląt. Maniakiem zbierania jest Hubert Z. Do swojego lombardu przyjmuje wszystko, nawet "przypalone czajniki, na wpół zużyte korektory, w ogóle resztki kosmetyków". Również Szejk Amal ogarnięty jest "pasją gromadzenia", choć w innej skali niż Barbara Radziwiłłówna. On gromadzi marki, dolary, sztabki złota, nieruchomości, lasy, pola i domki nad Bałtykiem.
Autor Fototapety w swojej nowej książce kpi z polskich tradycji, zwłaszcza romantycznej i pozytywistycznej. Szydzi z religijności Polaków, modlących się w kościele nie o własne zdrowie, ale o chorobę sąsiada, któremu lepiej się w życiu wiedzie. Hubert jest osobą głęboko wierzącą, najważniejsze jest dla niego, żeby "mieć Boga w sercu". Z drugiej jednak strony donosi na kumpli świętej Panience, wróży z kart i wierzy w zabobony.
Ale nie tylko polska tradycja i religijność są przedmiotem kpiny w Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna-Szczakowej. Witkowski zdaje się tu wyszydzać wszystko, co wpadnie mu w ręce, jakby szyderstwo było dla niego jedynym sposobem na zachowanie normalności w świecie pełnym absurdu, gdzie alarmy grają w rytm Bogurodzicy. Wrocławski prozaik zagląda ludziom w "ciemne i wilgotne szczeliny ciała" i pod warstwami perfum odkrywa "pleśń, lekki, białawy lub zielonkawy meszek", które bez żenady obnaża w swoich powieściach i opowiadaniach. Drwi nie tylko z mentalności polskich kapitalistów, lecz także z samego systemu zmieniającego galerie sztuki w galerie zakupów, a Tadeusza Kantora w kantor wymiany walut.
O czym jednak tak naprawdę jest najnowsza powieść Michała Witkowskiego? "Ta książka jest naprawdę o języku" - mówi o Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna-Szczakowej jej autor. Należy dodać: o języku Polaków czasów transformacji ustrojowej. Witkowski przed przystąpieniem do pisania rozmawiał z mafiosami, górnikami, z człowiekiem, którego córkę zamordował "wampir z Zagłębia". Jak widać, stworzenie powieściowego języka kosztowało pisarza wiele pracy. Warto było, bo powstał język barwny i nietypowy, stanowiący zlepek różnych odmian gwar z każdej części kraju nad Wisłą i z każdego okresu jego rozwoju. Bohaterowie powieści Witkowskiego mówią po staropolsku i "po slunsku". Cytują fragmenty popularnych piosenek (Golec uOrkiestra, Mieczysław Fogg), pieśni narodowych i religijnych. W mowie Barbary Radziwiłłówny pojawia się dużo kolokwializmów, ale widoczne są w niej też wpływy między innymi poezji Mickiewicza i Herberta oraz filozofii Kanta. Hubert Z. nie jest człowiekiem, który mógłby czytać do poduszki polskich poetów ani tym bardziej dzieła nowożytnego filozofa. Nie mógłby również napisać powieści o własnym życiu, o śląskim środowisku przestępczym, o szaleństwach czasów przełomu kapitalistycznego w Polsce, a zarazem o mentalności swoich rodaków, o ich kompleksach, wadach i ukrytych pragnieniach. Mógł to zrobić Witkowski, wiedząc, że takiej właśnie zabawnej, przekornej i barwnej powieści, napisanej językiem oryginalnym i wyrazistym, brakowało na półkach polskich księgarń.
Anna Dobiegała
© by "Twórczość" 2007