[Krzysztof Michalski Płomień wieczności. Eseje o myślach Fryderyka Nietzschego. Wydawnictwo Znak, Kraków 2007, ss. 300.]
1.
Moja niewielka narracja zaczyna się od pobitego konia.
Wśród dwudziestowiecznych ikon - takich jak wózek dziecięcy zjeżdżający po odeskich schodach, unosząca się nad wywietrznikiem metra sukienka Marylin Monroe, nieogolona Gioconda albo pawie Pollocka zrzucane na płótno - jest miejsce i na obraz Nietzschego, który na ulicy Mediolanu całuje skatowanego konia. Wiedział o tym sam
Gustaw Herling-Grudziński i poświęcił temu obrazowi całe opowiadanie. Ten widok nas nawiedza i nieoczekiwanie wyłania się z nieświadomości - jak choćby w Psalmie polnym Tadeusza Nowaka:
Jedynie głupek któremu się marzy
odpust i w mircie Magdalena święta
tuli jak dawniej łeb do końskiej twarzy
szepcząc o biedo moja niepojęta
Zwykło się tę chwilę (przytulania się do końskiego łba) bagatelizować i widzieć w niej początek szaleństwa autora Zaratustry; ale i odwrotnie: zwykło się tę chwilę dowartościowywać, to znaczy wpisywać w opozycję szaleństwa i rozumu. Jedno nie ulega wątpliwości: smagany batem mediolański koń jest rewersem wilka z Gubio, którego św. Franciszek, jak wiadomo, nawrócił na wegetarianizm. Ten koń - niczym koszmar namalowany przez Füssliego - pokazuje nam zęby.
W tym kontekście pytanie Krzysztofa Michalskiego:
"czy Nietzsche był myślicielem chrześcijańskim?" trzeba uznać za zasadne. Bo przecież, co najmniej raz, zachował się jak jurodiwyj. Wezwanie: "żyj niebezpiecznie!" wziął do siebie.
2.
Ale po kolei. Najpierw - co znaczy wezwanie: "żyj niebezpiecznie"?
Leszek Kołakowski w dyskusji o książce Krzysztofa Michalskiego ("Europa" nr 166 z 9 czerwca 2007 roku, wypowiedź nieautoryzowana) powiedział tak:
"Nie lubię także tego patosu i rodzaju wezwań, z którymi się [Nietzsche] do nas zwraca - choćby tego sławnego powiedzenia Zaratustry, że trzeba przezwyciężyć człowieka. Nie mam pojęcia, co znaczy właściwie 'przezwyciężyć człowieka', ale jest w tym pewien patos, który mi się nie podoba. Podobnie nie lubię tego wezwania 'Żyj niebezpiecznie!'. Albo życie jest w ogóle niebezpieczne i są dobre racje, by w to wierzyć, ale wtedy nie można się zwracać do ludzi z nakazem 'Żyj niebezpiecznie!', bo to by było tak, jakby powiedzieć 'Oddychaj!'. A jeżeli to znaczy coś innego, to pewnie chodzi o to, by uprawiać jakiś zawód albo jakiś sposób życia niebezpieczny. No i są takie sposoby życia, są takie zawody - bycie gangsterem albo terrorystą, ale także lekarzem albo pielęgniarką, która jedzie do kraju, gdzie jest wojna domowa i gdzie się ludzie wyrzynają. To, co nie jest niebezpieczne, to bycie wykładowcą greki w Bazylei w drugiej połowie XIX wieku, a to właśnie robił Nietzsche. Nie lubię patosu tych wezwań, które nie wiadomo, co właściwie znaczą i które mają jakiś mglisty związek z tą otchłanią wieczności, w którą Nietzsche ze zgrozą spogląda."
Krzysztof Michalski (wcielony weń Nietzsche? W tej pierwszoosobowej narracji, tak chętnie uciekającej się do imion własnych, trudno odróżnić mowę autorską od pozornie zależnej... Jest w tym pewna racja, o której dalej) uważa, że życie jest w ogóle niebezpieczne i że poruszamy się po krawędzi: wokół niej nie ma barierek, które Francuzi tak pięknie nazywają garde-fous. Wybiera zatem pierwszą opcję. Nie za bardzo słyszy zdroworozsądkowe napomnienia swojego mistrza z Oxfordu. Jest patetyczny.
Spróbuję jak najmniej patetycznie wyjaśnić, o co z tym życiem na krawędzi chodzi. Posłużę się nie do końca poprawną politycznie metaforą. Otóż wszyscy jesteśmy w sytuacji palestyńskiego terrorysty obłożonego laskami dynamitu. W każdym z nas tkwi tykająca bomba zegarowa: i tak wybuchnie, umrzemy. Nawet Lew Tołstoj umarł i nie pomogła mu ucieczka z Jasnej Polany. Co robić w tej sytuacji?
Rozwiązanie pierwsze - można myśleć, że wybuch przeniesie nas do raju, gdzie będą hurysy i zimne piwo. Tak robią fizyczni terroryści i terroryści umysłowi. Tak działa islamizm i ludowe chrześcijaństwo. Bóg naciska przycisk, my poddajemy się Jego woli. To, niekiedy dość uciążliwy, transporting. Ale może to tylko trainspotting, narkotyczny odlot? O religii jako opium dla mas Nietzsche pisał ciekawiej niż Marx. To samo robi, choć nie wprost, Krzysztof Michalski, przyglądając się wygłaszanym przez Sokratesa przed śmiercią banałom (i mimochodem potwierdzając Nietzscheańską tezę o platonizacji chrześcijaństwa).
Rozwiązanie drugie - wybrali je filozofowie s k o ń c z o n o ś c i, trwogi i drżenia. Tę wzniosłą generację założył Immanuel Kant, a na egzystencjalistach się ona nie kończy. Wieczność jest wymogiem czystego rozumu, ale też i jego fantomem. Tykająca w nas bomba i tak wybuchnie, oby nie dziś; tymczasem (tymczasem!) zdajmy się na rozum praktyczny. W tej linii chciałbym widzieć też Gilles'a Deleuze'a, wyznawcę Lukrecjusza, który w swojej olśniewającej książce o Nietzschem "wieczysty wrot" uznał za przeformułowanie kantowskiego imperatywu kategorycznego: zamiast "postępuj tak, jak gdybyś chciał, żeby maksyma twego postępowania stała się powszechnie obowiązującym prawem" (dodam w nawiasie, że ten imperatyw już jest przeformułowaniem słów Jezusa), Nietzsche mówi: "postępuj tak, jak gdybyś chciał, żeby maksyma twego postępowania powracała wiecznie". Nie ukrywam, że jest to jedyne zrozumiałe dla mnie (trochę na ten temat czytałem) wytłumaczenie Nietzscheańskiej idei wiecznego powrotu.
Rozwiązanie trzecie - i po to była mi potrzebna palestyńska metafora. Mam wrażenie, że Krzysztof Michalski je wybiera. Skoro jesteśmy w sytuacji terrorysty, zaakceptujmy ją, a spowijające nas laski dynamitu uznajmy za wkład wieczności. Żyjmy jak bogowie - na moment przed eksplozją, na moment przed orgazmem. Żyjmy jak palestyńscy terroryści. Za chwilę orgiastycznie wybuchnie płomień i dokona się dionizyjskie pokawałkowanie!
Tak, tylko ktoś potem zbiera resztki ciał do czarnych toreb i rodzą się dzieci. A z zamiany "skończoności" na "wieczność" niewiele poza zmianą świadomości wynika, co najwyżej psucie mowy (na takie lingwistyczne uzurpacje jesteśmy coraz bardziej odporni, bo nauczył nas ich Heidegger). Ale białe i tak będzie białe.
3.
Św. Paweł twierdził, że zmartwychwstanie - sedno wiary chrześcijańskiej - jest dla myśli greckiej skandalem. Takim samym s k a n d a l e m dla naszego myślenia jest idea wiecznego powrotu. Na nieszczęście Nietzsche uważał ją za istotę swojej nauki i - niestety - bez niej jej wykładnia zawsze będzie ułomna (coś takiego przydarzyło się Michałowi Pawłowi Markowskiemu w jego fascynującej książce Nietzsche. Filozofia interpretacji). Czy pierwszy skandal można utożsamiać z drugim? Czy wobec obu trzeba zrezygnować z uroszczeń rozumu i zawierzyć?
Kiedyś, kiedy byłem jeszcze płowowłosą bestią (bo teraz pozostały mi tylko płowe resztki włosów), też zastanawiałem się, czy ten syn pastora był religijny. Zafascynowany ideą apokatastasis, nasłuchujący Miłoszowych dzwonów w zimie, próbowałem zrozumieć, o co chodzi, kiedy rzeczy się odnawiają i dostajemy drugie ciało.
A gdyby miasto, tam w dole, zgorzało
I zgorzały miasta wszystkich kontynentów
Nie powiedziałbym, ustami popiołu, że niesprawiedliwie.
Bo żyliśmy pod Sądem, nic nie wiedząc o tym.
Który to Sąd zaczął się w roku tysiąc siedemset pięćdziesiątym siódmym,
Choć nie na pewno, może w którymś innym.
Dopełni się w szóstym millenium albo w najbliższy wtorek.
Nagle umilknie warsztat demiurga. Nie do wyobrażenia cisza.
I forma pojedynczego ziarna wróci w chwale.
Sądzony byłem za rozpacz, bo nie mogłem tego zrozumieć.
Przyszło mi wtedy do głowy, i nawet tę myśl zapisałem, że Nietzscheańska idea wiecznego powrotu jest przeformułowaniem chrześcijańskiej idei apokatastasis. Że Nietzsche mógłby powiedzieć słowami
Miłosza:
Należę jednak do tych, którzy wierzą w apokatastasis.
Słowo to przyobiecuje ruch odwrotny,
Nie ten co zastygł w katastasis,
I pojawia się w Aktach Apostolskich, 3, 21.
Znaczy: przywrócenie. Tak wierzyli święty Grzegorz z Nyssy,
Johannes Scotus Erigena, Ruysbroeck i William Blake.
Każda rzecz ma więc dla mnie podwójne trwanie.
I w czasie i kiedy czasu już nie będzie.
Krzysztof Michalski idzie podobnym tropem. Co prawda lekce sobie waży chrześcijański (zawsze trochę heretycki) sens apokatastazy, ale istotą jego wykładni jest podwójny wymiar czasowy: trwanie w czasie i brak czasu (wieczność). Oba te wymiary zbiegają się w okamgnieniu chwili (wieczność - mówi Zaratustra - jest jak mrugnięcie boskich oczu). Bo w każdej chwili, nawet nie wiedząc o tym, żyjemy pod Sądem.
Dziś nie jestem do tej wykładni przekonany. Ani swojej, ani Krzysztofa Michalskiego, choć nie ukrywam, że darzę jego książkę szczerą sympatią. Przede wszystkim nie jestem przekonany dlatego, że nie potrafię owego podwójnego trwania zrozumieć. Może dlatego sądzony będę za rozpacz i nigdy nie powiem chwili: Verweille doch! Du bist so schön!
4.
Tego się nie da zrozumieć, słusznie powiada Michalski. Może zatem da się to przeżyć?
Istnieje książka zadziwiająco bliska intuicjom Michalskiego. To, tworzone pod koniec II wojny, zapiski Gerges'a Bataille'a zebrane w opasłym tomie Sur Nietzsche (przekład paru istotnych fragmentów opublikowałem w dziesiątym numerze "Literatury na Świecie" z 1985 roku). Zapiski owe, utrzymane w osobistym tonie - to kolejny dowód, że narracja pierwszosobowa przy pisaniu o Nietzschem jest koniecznością - są świadectwem d o ś w i a d c z e n i a w e w n ę t r z n e g o.
Nietzsche jest tu przeżywany: w śmiechu, we łzach, w bezrozumnym zachwycie, w seksie. Szczególnie to ostatnie doświadczenie jest dla Bataille'a istotne (i dla Michalskiego: jeden z esejów nazywa się "Wieczna miłość"). Dopiero potem, gdy mija bezrozumny szczyt egzaltacji, pojawia się refleksja teoretyczna - ta zaś zawsze jest upadkiem, nawet jeśli posługuje się patetycznymi metaforami:
"Do pisania zmusza mnie, mam wrażenie, lęk, bym nie oszalał.
Odczuwam gorączkowy, bolesny niepokój, który trwa we mnie jak nienasycona żądza.
W pewnym sensie napięcie to przypomina szaloną ochotę na śmiech, niewiele różni się od namiętności, jakimi płoną bohaterowie de Sade'a, a przecież bliskie jest męczennikom i świętym...
Nie mam wątpliwości - ów szał świadczy o mojej godności ludzkiej. Ale, trzeba dodać, pozbawia równowagi i dotkliwie odmawia wytchnienia. Płonę, tracę orientację i w końcu zostaję w próżni. [...]
W istocie człowieka jest gwałtowny pęd, domagający się autonomii, wolności bytu. Niewątpliwie wolność pojmuje się na różne sposoby, choć czy kogoś dzisiaj dziwi, że umiera się za nią? Trudności, jakie napotkał Nietzsche - wymykając się Bogu i wymykając się dobru, a jednak płonąc żądzą tych, którzy za Boga bądź dobro dają się zabić - napotkałem i ja. Opisana przezeń zniechęcająca samotność dobija mnie. Ale zerwanie z przymiotami moralnymi pozwala odetchnąć prawdą tak wielką, że raczej wolałbym żyć jako kaleka bądź umrzeć, niż znów popaść w niewolnictwo."
Georges Bataille odkrył w autorze Zaratustry pokrewną duszę: świeckiego mistyka, jurodiwego. Nie próbował jednak dowodzić wbrew faktom, że Nietzsche był myślicielem chrześcijańskim. Książkę o Nietzschem umieścił w cyklu "Summa ateologiczna".
Krzysztofowi Michalskiemu przyświeca zamiar odwrotny. W "Europie" z 16 czerwca br. napisał to wprost:
"[...] czy rzeczywiście po książkach daje się rozpoznać chrześcijanina? [...] Nietzsche pozwala znaleźć kryterium, które pozwala sprawdzić, czy jestem chrześcijaninem, czy nie. Takie kryterium, to, jego zdaniem, spotkanie z innym człowiekiem. Nadmiar znaczenia, z jakim wówczas za każdym razem jesteśmy konfrontowani. To tu dopiero wszystkie nasze instytucje i pojęcia - także pojęcia dobra i zła - wypełniają się treścią. To tu właśnie jest to konstytutywne dla ludzkiej kondycji miejsce 'poza dobrem i złem'."
I to tu tkwi istota przewrotnego zamysłu Michalskiego - nie w zestawianiu płomienia Nietschego i Pascala i w nieostrożnym szafowaniu pojęciem wieczności. Twierdzę, że nie da się odpowiedzialnie zinterpretować myśli autora Antychrześcijanina w kategoriach d i a l o g u i s p o t k a n i a. Twierdzę, że rację miał Georges Bataille i dotychczasowi interpretatorzy tej opisanej przez niego "zniechęcającej samotności". W świetle przywołanego przez samego Michalskiego kryterium Nietzsche nie był chrześcijaninem. A że wielu osobom pomógł uświadomić i pogłębić własne chrześcijaństwo, to zupełnie inna sprawa.
Nietzsche był monadą. Niechby i nomadyczną, ale monadą. Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna metafora: piorun kulisty.
Tadeusz Komendant © by "Twórczość" 2007 | |