Z czego jeszcze składa się projekt?
Zarówno wystawa jak i książka składają się z trzech części. Pierwsza to więzienne zdjęcia ofiar, o których rozmawialiśmy. Druga – moje zdjęcia miejsc pochówków masowych na terenie byłego Związku Sowieckiego, natomiast trzecia to portrety fotograficzne i video-wywiady ze świadkami naocznymi – dziećmi rozstrzelanych.
W ciągu trzech lat fotografowałem na Sachalinie, we Władywostoku, w Chabarowsku, Irkucku, Tomsku, Kemerowie, Kołpaszewie, Jekaterynburgu, Tiumeniu, Czelabińsku, Uljanowsku, Sarańsku, Woroneżu, Moskwie, Petersburgu, Pietrozawodsku, Miedwieżjegorsku, Syktywkarze i Workucie. Wszędzie tam znajdowałem stalinowskie pola śmierci – miejsca grobów masowych i poligonów egzekucyjnych.
Z czasem miejsca te zmieniły swoje oblicza, zarosły lasem, na grobach zbudowano domy mieszkalne, przedsiębiorstwa, drogi, pokryły je wysypiska śmieci, jak w Tomsku, bądź zostały zatopione przez sztuczne jeziora jak w Uljanowsku, w Kołpaszewie rzeka Ob, od dziesięcioleci podmywając brzegi, zatopiła groby straconych. Dziś te miejsca nie mówią nic o tragedii, która miała tam miejsce. Są nieme. Zamieniły się w banalne krajobrazy. Straszna przeszłość istnieje wyłącznie w nieokreślonej przestrzeni pomiędzy znajomością faktów historycznych i przezroczystą obojętnością krajobrazu.
Tę niewidoczną przestrzeń wypełnia cisza innego rodzaju niż akustyczna. Pozostajesz sam z aparatem fotograficznym i nie rozumiesz, co właściwie tu jest do sfotografowania. Miałem różne pomysły, było w nich jednak zbyt dużo mnie samego. Za dużo. W rezultacie odrzuciłem je i postanowiłem pokazać tę „przezroczystą banalność” krajobrazów śmierci i zapomnienia. Chciałem sfotografować tę ciszę, unikając jakichkolwiek tricków czy prób uwypuklenia dramatyzmu miejsca. Dlatego też fotografowałem studyjną kamerą na kolorowych negatywach, pozwala to na stworzenie zdjęć najbliższych realiom. Są one całkowicie banalne, tak jak chciałem.
W moim pojęciu powinny one odzwierciedlać tę bezradność, którą odczuwasz, gdy próbujesz wyobrazić niewyobrażalne. Tak jak nie da się sfotografować ciszy, tak też nie da się oddać minionej tragedii, jesteśmy jednak zobowiązani podejmować te wysiłki, jeśli chcemy zrozumieć i pamiętać.
Fotografowanie miejsc pochówków masowych to jest również przeciwstawianie się zapomnieniu. Pojechałem w te miejsca, sfotografowałem je i rozpowszechniam te obrazy poprzez książkę i wystawę. Znamy fotografie i obrazy miejsc przestępstw nazistowskich, istnieją w zbiorowej pamięci Europy, natomiast nie da się tego powiedzieć o stalinizmie.
А trzecia część?
Trzecia – tо są wywiady z krewnymi rozstrzelanych, sierotami Wielkiego terroru. Ludźmi, do których przyszli w nocy i zabrali ich bliskich. Potem nigdy więcej nie zobaczyli swoich krewnych i przez wiele lat nie mogli się nawet dowiedzieć, co się z nimi stało. Byli informowani wyłącznie o wyroku: "dziesięć lat bez prawa do korespondencji". Jeżeli po dziesięciu latach próbowali dowiedzieć się czegokolwiek na temat bliskich, otrzymywali odpowiedź – zmarł w obozie. Dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych mogli poznać prawdę.
Dziś ci ludzie naznaczeni na całe życie stygmatem "dzieci wrogów narodu" mają po osiemdziesiąt-dziewięćdziesiąt lat. Na ich twarzach wypisane jest doświadczenie złamanego życia, krzywdy, bezsilności i żalu – to też dokument epoki. Jeśli ci świadkowie i jednocześnie ofiary terroru powinni mieć prawo głosu, to teraz jest ostatnia szansa, by ich zobaczyć i usłyszeć, ponieważ już odchodzą. Doszliśmy do granicy oddzielającej "żywą pamięć" od "pamięci historycznej".
Słusznie powiedziała Walentyna Aleksandrowna Tichanowa: "Nie jest prawdą stwierdzenie, że czas leczy rany. Czas niczego nie leczy, jeśli rana jest prawdziwa, a ból autentyczny". Ci ludzie byli pozbawieni podstawowych praw człowieka – prawa do pogrzebu, prawa do pochówku, prawa do opłakiwania bliskich.
W miejscach masowych pochówków, które zostały odnalezione (jeszcze nie wszystkie) głównie w latach 90-tych, obserwujemy spontaniczny proces – ludzie przychodzą i umieszczają na drzewach tabliczki ze zdjęciami, stawiają krzyże. Na przykład w Lewaszewie pod Petersburgiem umieszczono ponad 700 dowodów pamięci.
Przeprowadziłem wywiad z Jurijem Dmitrijewem, kiedy jeździliśmy razem do Krasnego Boru i Sandarmochu – jednych z największych miejsc pochówków Wielkiego terroru. Jura, były członek Memoriału, pracujący w komisji ds. Rehabilitacji ofiar represji politycznych, który poświęcił dwadzieścia lat swojego życia na poszukiwania i upamiętniania miejsc pochówków ofiar Wielkiej czystki, powiedział tak: "Człowiek powinien mieć grób. Tym ludzie różnią się od motyli. Motyle mają krótkie życie i nie mają pamięci. Ludzie mają długie życie i pamięć o nich powinna być zachowana. To pamięć sprawia, że stajemy się ludźmi, a ludzie, którzy mają wspólną pamięć stają się narodem" . Miejsce pochówku jest ważne dla pamięci zbiorowej.
Opowiem ci o Jelizawietie Szatałowej z Woroneża. Jej ojca, Piotra Piestrakowa, rozstrzelano w 37 roku na obrzeżach Woroneża. Tam stał się prawdziwy cud. W trakcie ekshumacji w 2007 roku w jednym z odkopanych dołów znaleziono portfel ze zwietrzałym fragmentem dokumentu. Udało się odczytać imię i nazwisko: Iwan Duchowski.
Pracownicy Memoriału odszukali rozstrzelanych o tym nazwisku, a potem udało się ustalić nazwiska pozostałych 47 ofiar z tej zbiorowej mogiły, między innymi Piotra Piestrakowa. Odnaleźli ich krewnych, wśród których była Jelizawieta Szatałowa. Przyjechała na grób ojca i wzięła udział w powtórnym – godnym - pochówku. Miała 81 lat. W wywiadzie powiedziała: "Jak można nie wiedzieć gdzie są pochowani twoi bliscy? Teraz wiem, gdzie jest moja babcia, moja siostra, gdzie jest mój brat i wreszcie dowiedziałam się, gdzie ojciec. Moja dusza jest spokojna. Oni na mnie czekają"