Na początku były to spontaniczne działania, z własnych środków, wspierane przez przyjaciół, którzy się zrzucali, zbierali ubrania, które przywoziłam samochodem do Rosji. Później założyliśmy fundację w Rosji, a grupa moich norweskich przyjaciół założyła w Norwegii organizację Active Child Aid (http://activechildaid.org). Za pośrednictwem tej fundacji można pomagać głównej bohaterce mojego filmu (z dopiskiem: Dla Julii/For Yula) lub innym dzieciom. Fundacja pomaga też dzieciom z domów dziecka i z ubogich rodzin na Górnym Śląsku.
Aby pokazać światu te dzieciaki i warunki, w jakich żyją, zaczęłam kręcić dokument „Dzieci z Leningradzkiego”. Żeby nauczyć się lepiej filmować, zdałam egzamin na wydział operatorski moskiewskiego WGIK, dostałam się na zajęcia Wadima Jusowa, operatora Andrieja Tarkowskiego. To właśnie dzieci z Dworca Leningradzkiego po raz pierwszy zabrały mnie na swałkę i pokazały, że na największym wysypisku śmieci w Europie żyją setki ludzi. To był rok 2000, Putin właśnie obejmował władzę.
Od razu wiedziałaś, że to temat na dokument?
Tak. Ale głównie wracałam na swałkę nie po to, żeby kręcić film, tylko po to, żeby pomagać mieszkańcom. Oni potrzebowali leków, środków opatrunkowych, trzeba było zabierać ich do szpitali. Próbowałam pomóc na tyle, na ile mogłam.
Wysypisko to zamknięty świat. Jego teren jest strzeżony i ogrodzony murem, za którym czyha na człowieka wiele niebezpieczeństw. Nawet ludzie z okolicznych osiedli nie wiedzą, że za ogrodzeniem żyją i umierają ludzie, że tam toczy się brutalna walka o przetrwanie.
W miejscu, które pokazujesz, prawo ulega zawieszeniu. Kierowcy buldożerów nawet nie próbują omijać bezdomnych. Przejeżdżają po nich, jakby nie byli ludźmi….
To jest państwo w państwie. Na wysypisku nie obowiązują kodeksy. Kiedy ktoś ginie, nikt nie wzywa policji. Zresztą i tak by nie przyjechała. Gdy ktoś zostaje zgwałcony albo przejechany przez ciężarówkę, nikt nie dzwoni na pogotowie, nie podnosi alarmu. Mieszkańcy swałki znikają bez śladu i nikt się o nich nie upomina.
Miałam świadomość, że sama też mogę nie wrócić. Tyle że o mnie upomniałaby się rodzina i ambasada. O bezdomnych nie upomni się nikt. Wśród ludzi zarządzających wysypiskiem panuje zasada, że im mniej mówi się o nim na zewnątrz, tym lepiej. Władze nie chciały, żebym przyjeżdżała na wysypisko z kamerą.
Czułaś się zagrożona?
Zawsze. I to z różnych stron. Na swałce możesz w każdej chwili zginać pod gąsienicami buldożera, zdarzają się gwałty i morderstwa. Moja obecność z kamerą nie podobała się ludziom, którzy prowadzą tam nielegalne interesy, a w grę wchodzą ogromne pieniądze z surowców wtórnych. Poza tym kręcą się sfory psów, a z hałd śmieci wydobywają się trujące gazy. Co jakiś czas teren się zapada, bo to wszystko gnije. Człowiek zostaje przysypany i nikt nawet nie próbuje go szukać.
W filmie jest scena, w której ledwie udaje Ci się uciec przed ciężarówką…
W moich materiałach mam mnóstwo takich obrazków. Za każdym razem miałam na tyle szczęścia, że ktoś w porę mnie ostrzegł. Ale ryzyko było realne.