Na przykład w mazurkach (uczestnicy musieli wykonać pełny cykl Mazurków z jednego z opusów) prawie nikt nie poradził sobie z oddaniem uchwyconego przez Chopina charakterystycznego rytmu i metrum. A właściwie różnych rytmów, bo kompozytor korzystał z wielu tańców tańczonych przez polski lud. Chopinowskie mazurki są zmienne i pełne barw, mgieł i cieni, przesycone przeciwstawnymi emocjami: nostalgią, żalem i czułością, namiętnością. I co, czasami najtrudniejsze do zrozumienia, jest to forma taneczna, ale wcale nie przeznaczona do tańca (przynajmniej nie do tańca towarzyskiego). Wielu muzycznych komentatorów, którzy lubią powoływać się na narodowych charakter muzyki, twierdzi, że tylko Polacy potrafią oddać specyfikę mazurków. Na pewno nie potrafili oddać jej Szymon Nehring (finalista) i Łukasz Krupiński, o wiele lepiej poszło Krzysztofowi Książkowi (wspaniałe wykonanie op.50, szczególnie barwowo). Artur Rubinstein opowiadał o sytuacjach, w których jego wykonania Mozarta były niezrozumiałe we Włoszech, Czajkowski nie był lubiany we Francji, muzyka Brahmsa spotykała się z dziwną antypatią w krajach łacińskich. O Chopinie mówił, że to: ''Najbardziej narodowy z kompozytorów jest jednocześnie najbardziej uniwersalnym (...) Zawsze uderzało mnie to zjawisko gdy grałem Mazurki w Chinach''. Charakter mazurków, ten bliski tekstowi Chopina, całkiem dobrze oddały trzy pianistki: Galina Czistiakowa, Aimi Kobiyashi (finalistka) i Kate Liu (również finalistka), od tekstu . Na pewno w żadnym z wykonań nie było słychać tego, o czym pisał Liszt we ''Fryderyku Chopinie'':
''Czasem są to utwory kapryśne i pogodne, przypominające pląsy i przekomarzania jakiejś zalotnej sylfidy; czasami aksamitne i mieniące się jak skórka salamandry; czasami pełne głębokiej goryczy niczym dusze czyśćcowe na późno czekające na jałmużnę modlitwy niezbędnej do ich wyzwolenia. Innym razem przesycone są tak ponurą i beznadziejną rozpaczą, że przywodzą nam na myśl tragedie Byrona (...) W niektórych pobrzmiewa dźwięk ostróg, przeważnie jednak słychać w nich nieuchwytny szelest jedwabiu i powiewnej gazy fruwającej w tańcu; szmer wachlarzy, pobrzękiwanie złota i diamentów''.
Może to i dobrze, czasy się zmieniają. Bardziej współcześnie zagrał Georgijs Osokins (finalista), oddalając się od tradycji, pozwalając sobie na bardzo duże rozchwianie (to się chyba nazywa jazz). Jego wykonanie przypominało mi trochę nagrania Arta Tatuma, klasycznego pianisty jazzowego, który nie stronił od wykonywania muzyki poważnej. Tatum płynął, czytał partyturę bardzo swobodnie, wszczepiał w elegancką i wytworną muzykę europejskich salonów trochę bluesa i ragtime'u – Osokins nie może sobie na to pozwolić, przynajmniej nie na Konkursie, ale chyba miałby na to ochotę. Był to wyjątkowo ciekawy i przemyślany program, szczególnie zagrane na zakończenie, po Sonacie h-moll op.51 Walce. Utarło się, że po tej Sonacie nie wypada grać już innych utworów (w końcu jej trzecia część jest nokturnem, po niej już tylko milczenie). Osokins przedstawia nam Chopina jazzowego i polifonicznego, to miła odmiana na Konkursie, na którym wielu boi się wychylać.
Niektórzy faworyci sobie z Mazurkami nie poradzili, na przykład Kate Liu (finalistka) i Charles Richard-Hamelin (finalista): ich wykonania były po prostu poprawne, dość bogate w brzmienie, ale abstrahujące od mazurkowego idiomu, równie dobrze mogliby grać walca. Na szczęście na Mazurkach świat się nie kończy, Liu zaczarowała salę swobodnym Polonezem Fantazją, Amerykance chyba bliski jest świat polonezów – w zeszłym etapie błyszczącym punktem jej występu był Wielki Polonez Es-dur. Swój występ zakończyła Sonatą h-moll, którą zagrała przejrzyście i przeintensywnie. Richard-Hamelin pokazał swoje umiejętności w Nokturnie E-dur i Sonacie h-moll, nie chodzi mi tym razem o sprawność jego gry, tylko o coś o wiele głębszego, co trudno nazwać. Kanadyjski pianista ucieka od popisów, sztuczek interpretatorskich i stawia na przekazanie konstrukcji tekstu i ciągłe dziwienie się nim.
W III etapie można było również wybrać Preludia op. 28, zdecydowało się na to tylko czterech pianistów (finalista Seong-Jin Cho, Chi Ho Han, finalista Eric Lu i cierpiący na kontuzje ramienia Luigi Carroccia, który ledwo dał radę dograć je do końca). To decyzja odważna, wydawałoby się, że Preludia to utwory skrajnie niekonkursowe. André Gide w ''Notatkach o Chopinie'' pisał nawet:
''Nie wyobrażam sobie tego wcale, że po preludium Chopina następuje inny utwór tej samej tonacji, niech to będzie nawet tego samego autora, ani tego, że preludia będą grane jedno po drugim. Każde z nich jest preludium do medytacji i nie są to bynajmniej utwory koncertowe. Nigdzie Chopin nie okazał się bardziej intymny. Każde z preludiów, lub prawie każde (a niektóre są ekstremalnie krótkie) tworzy szczególną atmosferę i ustawia scenografię uczuć, a potem niknie jak ptak zniżający lot. Wszystko milknie. Nie wszystkie są równie ważne. Niektóre są urocze, inne straszne. Nie ma wśród nich obojętnych''.
Wiele z nich zabrzmiało obojętnie, pianiści nie mieli pomysłu jak poradzić sobie z tak dużą formą. Wykonania były dość monotonne, nie oddawały różnic poza poszczególnymi kawałkami skomplikowanej układanki. Seong-Jin Cho potrafił wydobyć z nich dużo spokoju, medytacji, o której wspomina Gide; jako jeden z niewielu pianistów na Konkursie wsłuchuje się w ciszę, której bardzo w Filharmonii brakuje (zupełnie nie rozumiem dlaczego publiczność zaczyna bić brawo w tej samej sekundzie, w której pianista/pianistka wcisną ostatni klawisz na klawiaturze, nie pozwalają mu wybrzmieć).
III etap to ten moment, w którym często narasta uczucie sprzeciwu, sprzeciwu wobec decyzji Jury. Ja na przykład nie mogę zrozumieć dlaczego do finału nie weszli Galina Czistiakowa, Krzysztof Książek i Zi Xu, ale może dzięki temu dobrze zapamiętam ich nazwiska. A kto wygra konkursowe zmagania? Nie wiadomo.