Autor tej relacji chciałby zaznaczyć, że jest muzycznym samoukiem i czasami większą przyjemność sprawia mu odgłos blaszanego numerka z szatni, który odbija się od podłogi, niż idealne wyciągnięte oktawy. Mam głębokie przekonanie, że moje słowa nic nie znaczą przy ciężkiej pracy, którą muzycy wkładają w przygotowania do morderczego i niesprawiedliwego (bo każdy konkurs artystyczny jest z natury rzeczy niesprawiedliwy) wyścigu po laur. Poza tym praca w ogóle waży więcej niż słowa. Warto też przytoczyć słowa Ferruccio Busoniego, którego muzyka rozbrzmiewała w trakcie jednego z koncertów inaugurujących konkurs. ''Artysta istnieje tylko dla siebie samego; publika, krytycy, szkoła i nauczyciele to nic innego niż szkodliwe pasożyty''.
7 października: granice słuchania i granice dojrzałości
Granice słuchania: Do słuchania muzyki warto przystępować będąc ekstremalnie skupionym, czyli nie myśląc o niczym innym i tylko wchłaniając w siebie dźwięki. To jak z językiem obcym, w którym trzeba zacząć myśleć, żeby płynnie i sensownie się wypowiadać. Nasza epoka jest przesycona komunikatami, dźwiękami i informacjami, które przyjmujemy niezdając sobie z tego sprawy – uważne słuchanie koncertu przypomina medytację, coś wyjątkowego, święto skupienia. W 1967 odbyła się słynna rozmowa Johna Cage'a i Mortona Feldmana, dwóch kompozytorów, którzy posiedli ogromną wiedzę na temat ciszy. Feldman powiedział do Cage'a, że skupienie utrzymanie pustego stanu umysłu, który pozwala swobodnie chłonąć muzykę wymaga ''niemal fizycznej wytrzymałości''. W tym miejscu chciałbym wyrazić podziw i współczucie dla członków Jury, którzy muszą słuchać wyjątkowo uważnie. Do tego utwory doskonale znane, przez niektórych pewnie na pamięć i wielokrotnie przeanalizowane, dogłębnie przemyślane. Żadnej miany, zaskoczenia. Chyba, że pojawi się pianista, który pokaże coś nowego... Ja słuchałem, ale już niczego nie słyszałem; melodie etiud, które były wykonywane już kilkanaście razy była już torturą i nie było w nich słychać muzyki.
Granice dojrzałości: Regulamin Kokursu mówi: ''Uczestnikiem Konkursu może zostać każdy pianista na poziomie profesjonalnym, urodzony w latach 1985–1999'', to znaczy, że obok siebie występują pianiści 30-letni i 16-letni. To sytuacja dość nietypowa, w końcu jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że publicznie tematy ważne i istotne – muzyka Chopina z pewnością do nich należy – podejmowane są przez osoby dojrzałe, doświadczone, oczytane, najlepiej utytułowane. Osoby małoletnie nie są dopuszczeni do dyskusji publicznej, nie mogą też do końca decydować o swoim życiu. Później jest już lepiej, chociaż zbyt wielu dwudziestolatków w mediach nie uświadczymy, a jeśli się pojawiają, to jako ''głos młodych'', lekko zbuntowany i traktowany z przymrużeniem oka (młodość musi się wyszumieć). W trakcie Konkursu jest trochę inaczej, nietrudno policzyć, że najstarsi uczestnicy są obecni na estradzie przynajmniej tyle samo lat, co wiek najmłodszych uczestników. Czy wypowiedzi, interpretacje Chopinowskie najmłodszych uczestników różnią się od głosów, gry tych najstarszych? Wydaję mi się, że nie. Niektórzy młodsi pianiści nie opanowali jeszcze do perfekcji meandrów techniki pianistycznej, ale mają czasami równie dużo do powiedzenia-zagrania. Może społeczeństwo powinno wziąć przykład z Konkursu, pozwolić młodszym wypowiadać się na tematy istotne i brać ich opinie na poważnie: jeśli 16-letnia pianistka gra równie dojrzale, co dwa razy starsza koleżanka po fachu, a obydwie grają kompozycje, które powstawały w cierpieniu, chorobie, tęsknocie, namiętnościach i tak dalej, to czemu nie pozwolimy ludziom młodym wypowiadać się w innym języku niż muzyczny?
6 października: granice dojrzałości
Jak radzili sobie nasi? Piotr Ryszard Pawlak (ur. 1998, grał na fortepianie marki Steinway) miał nad utworami Chopina dużą kontrolę, wykonywał je bardzo przejrzyście, pozwalając wybrzmieć każdej warstwie utworu – brzmiało to prawie polifonicznie, może wręcz za bardzo (rzadko słyszy się nokturn grany ''bachowsko''). Pawlak zaprezentował muzykę bez emfazy, wewnętrzną i skupioną na formie; brakowało w niej tylko bogactwa brzmienia i głębi dźwięku, ale w zamian za to dostaliśmy głębię intelektualną. Lepsze brzmienie udało się osiągnąć Zuzannie Pietrzak (ur. 1997, Yamaha), szczególnie Scherzo E-dur op. 54 było wypełnione równomiernie harmonią i melodią.
Najciekawszym reprezentantem pianistyki zrównoważonej był Kanadyjczyk Charles Richard-Hamelin (ur. 1989, Yamaha); wszystko było u niego wyważone: tempo, artykulacja, siła dźwięku. Prowadził ostrożną i niespieszną narrację, jakby grał na koncercie kameralnym dla garstki osób, ma to swój niezaprzeczalny urok. Do tego wybrał rzadko wykonywaną, ale urokliwą Balladę As-dur, miłe odświeżenie dla uszu. Z kolei Brytyjczyk Kausikan Rajeshkumar (ur. 1990, również Yamaha) pokazał Chopina z zupełnie innej strony: pełnej wibracji i jasnych dźwięków, Rajeshkumar wyciągał ze swojego fortepianu wyjątkowo ładną barwę, co na Konkursie nie było takie częste. Warto pochwalić też jego repertuar, obok granego nie tak często Nokturnu H-dur była Barkarola Fis-dur, również rzadko wybierana.
5 października: młodość czasami chodzi w parze z nudą, ale nie musi (znowu popołudnie)
Dzisiaj krótko i tylko o tych, którzy swoją grą przyciągali uwagę. Szymon Nehring (ur. 1995, grał na fortepianie Steinway) zaintrygował już pierwszymi dźwiękami Etiudy cis-moll, uczuciowo i bez nerwów (przynajmniej tych, które można było usłyszeć) prowadził falującą melodię. Napisałem, że zaintrygował dźwiękami i zacząłem pisać, że prowadził kantylenę, a przecież to nie tym przykuł moje uszy – chodziło po prostu o wyróżniające się brzmienie dźwięków, skupione i dość zdecydowane, ale bez żadnego rumoru, który towarzyszy konkursom. Później było trochę gorzej, Fantazja f-moll nie porywała (uczestnicy Konkursu rzadko wybierają ten utwór, ale w ciągu pierwszych dwóch dni mogliśmy już wysłuchać świetnych wykonań), w Etiudach a-moll udawał trochę Pogorelicia. Nie szkodzi, niech się rozwija. Nehringa jeszcze nie można oprawić w ramki i powiesić na ścianie, dlatego jest ciekawy.
Anastazja Niesterowa (ur. 1994, Steinway) odnosiła sukcesy na Konkursie Chopinowskim w Pekinie, ale grała i na konkursach jazzowych, to ten drugi pierwiastek mnie przyciągnął. Przynajmniej w tych samych etiudach, które położył przed chwilą Nehring. Rosjanka była bardzo swobodna i udało jej się na chwilę zachwiać muzycznym czasem: króciutkie utwory mogłyby trwać o wiele dłużej, jak to w jazzie. I tutaj był problem, bo Niesterowa niestety nie potrafiła ich zakończyć, urywały się bez żadnego gestu. Reszta zjawiskowa nie była.
Piotr Nowak (ur. 1993, Yamaha) grał tak, jak Chopin przykazał, bez hałasu, ale zabrakło oddechu, jasność frazy została zakłócona. Mam wrażenie, że Nowak jest świetnym planistą i logikiem, czasami potrafi się skupić na niebywałych szczegółach (otwierający jego wystep Nokturn Des-dur op. 27 nr 2 był naprawdę ciekawy i dźwięczny).
Arisa Onoda (ur. 1996, Kawai) zaczęła od popisywania etiudami, potem przeszła do nokturnu – i to wszystko było dość nieciekawe, chociaż nie było też złe – żeby w końcu dojść do Ballady g-moll op. 23, która brzmiała dziwacznie i pewnie nie spotka się z uznaniem jury (sama Onoda też może być niezadowolona). Zupełnie nie skupiając się na pierwszych taktach, który często u Chopina są kluczowe, przeszła do prowadzenia melodii, która była pokracznie rytmiczna, wręcz robotyczna. Nie chcę nawet liczyć, ile razy w ciągu ostatnich trzech dni słuchałem tego utworu, ale chyba żadne wykonanie mnie nie zahipnotyzowało. Tutaj pod koniec świetnie było słychać jak rozstraja się fortepian, piszczące Kawai.
Jako ostatni wystąpił Georgijs Osokins (ur. 1995, Yamaha), było słychać trochę mroku i mizantropii, w sam raz na ścieżkę dźwiękową do filmu o nastoletnich wampirach ze Stanów Zjednoczonych (pochodzenia mieszanego, np. polsko-japońskiego, żeby nawiązać do Konkursu).
4 października: powiew Dalekiego Wschodu, a może raczej dźwięków wyprodukowanych przez Steinwaya (sesja popołudniowa)
Mój dzień z Chopinem rozpoczął się przyjemnie, bo od występu Qi Konga (ur. 1993, grał na fortepianie marki Steinway), pianisty sprawnego technicznie, wydobywającego palcami niezwykle przyjemny ton i nienadużywającego pedału. Ale pamiętajmy, że to nie jest najważniejsze – liczy się zrozumienie tekstu. Może etiudy były za bardzo forte (szczególnie a-moll op. 25 nr 11, tak mi się wydaje), ale Ballada f-moll op. 52 mu wyszła: zostawił miejsce na wiele zawieszeń, żeby w końcu się poderwać i zaszaleć w finale. Równie dobrze poszło Kate Liu (ur. 1994, wybrała Yamahę), jej gra była stonowana i pozbawiona emfazy i wyjątkowo wolna (oniryczna). Bardzo dużo szacunku do dźwięku, brzmienia poszczególnych akordów.
A co słychać u Polaków? Obserwowanie występów Łukasza Krupińskiego (ur. 1992, Steinway) i Krzysztofa Książka (ur.1992, Steinway) było ekscytujące, ale niestety nie dlatego, że przedstawiciele młodej polskiej pianistyki grali dobrze. Zeżarła ich trema, ich gra była wielką walką z błędami, próbą nadgonienia utraconej przejrzystości technicznymi popisami, które nie zawsze są pomocne. Nokturn c-moll op. 48 nr 1 pod palcami Krupińskiego brzmiał jak proces konstrukcji wielkiego bloku, który zaraz się rozpadnie – ze stworzonej struktury pianista zaczął przechodzić do konkretów, tracąc ogląd sytuacji. Bardzo ludzkie i dramatyczne wykonanie, u Książka było nieco bardziej teatralnie, przestrzeń utworu starał się zapełnić gestami i tempem. W finale Scherza h-moll op. 20 doprowadził do wybuchu skrajności. Zastanawiam się czemu przeważająca większość Polaków gra tak głośno?
Scherzem h-moll rozpoczęła swój występ Tian Lu (ur. 1985, jedyna pianistka, która wybrała fortepian Fazioli). Jej gra była utrzymana w podobnej konwencji, co wczorajsze zmagania Polaków – ''jaka piękna katastrofa!'' – waliło się wszystko: za melodią poszła artykulacja, konstrukcja stała się nieczytelna i zostało tylko piękne brzmienie Fazioli, który doskonale uwypukla wszystkie błędy i nie pozwala maskować pomyłek. W etiudach nie było tak źle, ale w przeboju drugiego dnia I etapu Konkrusu, czyli Balladzie f-moll op. 52 stopień rozpadu był onieśmielający. Myślę, że gdyby był to Międzynarodowy Konkurs Dekonstrukcji Chopinowskich to jury mogłoby być zadowolone; ja byłem wniebowzięty, wreszcie usłyszałem coś innego.
Niczym nie wyróżniała się gra Marka Kozáka (ur. 1993, Steinway), opanowana i dość lekka, ale sprowadzająca Chopina do muzyki tła. Podobnie było z Rachel Naomi Kudo (ur. 1987, też Steinway), weteranki konkursów chopinowskich na całym świecie (dwukrotnie zdobyła II nagrodę na konkursie w Miami, w Warszawie była finalistką XV edycji Konkursu). Przez lata pracy osiągnęła godną pozazdroszczenia formę wykonawczą, ale nie ma nic do zaoferowania w dziedzinie interpretacji: jej gra jest bardzo zwiewna i prosta, wręcz bajkowa, a raczej kreskówkowa.
Miałem kłopot z grą Erica Lu (ur. 1997, grał na fortepianie Yamahy), zwycięzcy wspominanego już National Chopin Piano Competition w Miami. Bardzo podobał mi się Nokturn Des-dur op. 27 nr 2, zagrany balladowo i przejrzyście, mogliśmy usłyszeć wszystkie plany kompozycji. Reszta utworów była już trochę zachowawcza, szczególnie w kwestii tempa, i strasznie zdobiona, wysublimowana do bólu.
PS. Połowa występujących 4 października pianistów i pianistek pochodziła z Azji, z Dalekiego Wschodu (czworo Koreańczyków, dwie Japonki i dwoje Chińczyków). Zdawałoby się, że występy muzyków z kontynentu innego niż Europa stały się już normą na Konkursie Chopinowskim. Trudno mi zrozumieć dlaczego tak często, w kontekście Konkursu, słysze o odmiennym pochodzeniu jakiejś grupy ludzi. Nie mówiąc już o tym, że można się też natknąć na głosy podkreślające azjatyckość reprezentantów Stanów Zjednoczonych (Katie Liu i Eric Lu). Przecież większość pianistów, którzy uczestniczy w Konkursie cały czas jeździ po świecie, uczą się od profesorów na europejskich i amerykańskich uniwersytetach. W latach 30. zdziwienie, zainteresowanie było dość zrozumiałe: kontakty pomiędzy Azją i Europą były utrudnione, wiedzę o innych kulturach łatwiej było zdobyć z sensacyjnych broszurek o egzotyce i oriencie niż ze źródeł naukowych. Ale dzisiaj? To prowadzi do wypowiedzi, które być może chcą coś przekazać, ale tylko utrwalają dziwne stereotypy, na przykład: ''azjatyckie rysy, a dusza prawdziwie europejska - chopinowska'' albo (o grze Marka Kozáka) ''czuć, że Słowianin'' [cytaty z dyskusji pod postami z facebookowej strony Konkurs Chopinowski 2015 TVP, których ilość pokazuje, że dla wielu ludzi Konkurs jest naprawdę istotny].
3 października: przedbiegi, kondycja zawodników wysoka, ale bez szaleństw
Zaszczytny i krępujący, ale przede wszystkim stresujący przywilej rozpoczęcia konkursu otrzymał Tymoteusz Bies (ur. 1995, grał na fortepianie firmy Yamaha). Słuchając Nokturnu H-dur op. 62 nr 1 czułem w powietrzu zdenerwowanie, ale to nic dziwnego – ja bym pewnie nie odważył się ukłonić przed takimi jurorami (gdybym był pianistą). Dość szaleńcze tempo wynikało pewnie z chęci pokazania swoich umiejętności, ale zdenerwowanie też dało się we znaki. Zupełnie zdezorientowało mnie błyskawiczne zakończenie utworu, choć Bies grał bardzo dokładnie. Równie szybka była Etiuda F-dur op. 10 nr 8, nie było tu żadnej przestrzeni na odrobinę ciszy, brakowało mi oddechu. Trochę lepiej było w Etiudzie As-dur op. 10 nr 10, gdzie pianiście udało się wyciągnąć wiele pięknych fraz, mimo strasznego pośpiechu można było usłyszeć więcej. Miłym zaskoczeniem była Ballada F-dur op. 38, nadal grana prędko, ale tym razem uczuciowo, jednocześnie nie popadając w zbytnią egzaltację, co przy wykonywaniu tego nokturnu bywa dość częste – mogliśmy troszeczkę odetchnąć.
Rafał Błaszczyk (ur. 1991, wybrał Steinwaya) zaczął od tego samego nokturnu, ale grał wolniej, bardzo elegancko i śpiewnie; ten nokturn był dość ''salonowy''. Śpiewny to chyba dość dobry epitet, żeby opisać etiudy zagrane przez Błaszczyka, porywistą Etiudę C-Dur op. 10 nr 1 i spokojniejszą, marmurkową Etiudę As-dur op. 10 nr 10. Najmilszą niespodziankę znowu otrzymaliśmy na koniec, Scherzo cis-moll op. 39 zostało zagrane w sposób, w który czasami wyobrażam sobie muzykę Chopina (tylko w mojej wyobraźni wszystko jest bardziej powolne). Pianiście udało się uchwycić wzniesienia i upadki melodii, irracjonalne rozbłyski muzycznych emocji.
Polski peleton zamknął Łukasz Piotr Byrdy (ur. 1994, na scenę wróciła Yamaha), swoje zamknięcie otworzył ciekawym repertuarem – na pierwszy ogień poszły dwie etiudy, które swoim charakterem całkowicie różniły się od tych, które były grane przez jego poprzedników. Etiuda h-moll op. 25 nr 10 była zagrana wyjątkowo zdecydowanie, wręcz brutalnie, twardo, zabijając trochę melodię; Etiuda F-dur op. 10 nr 8 brzmiała już delikatniej, ale Byrdy nie pieścił się z klawiszami – to miłe, bo zazwyczaj pianiści ''rozmywają'' muzykę Chopina i grają ją delikatnie. Niestety Nokturn c-moll op. 48 nr 1 nie zwracał na siebie uwagi, trochę lepiej było ze Scherzem cis-moll op. 39, wykonane bez emocji, bardzo strukturalnie.
Przed przerwą wystąpiła jeszcze Michelle Candotti (ur. 1996, na scenie została Yamaha), która zaproponowała zupełnie inny wymiar gry: skromny, mniej dynamiczny i bardziej liryczny zarazem. Ballada F-dur op. 38 wyróżniała się opanowaniem i skupieniem, którego trochę brakowało polskim pianistom. Z rozmarzonej ballady przeszliśmy do granego już dzisiaj Nokturnu c-moll op. 48 nr 1, który może nie był zagrany popisowo, ale brak pośpiechu uwypuklił jego dramaturgię, w końcu mogliśmy usłyszeć jakąś opowieść. Trochę gorzej było z etiudami, chociaż w zagranej wcześniej monumentalnie przez Byrdego Etiudzie F-dur op. 10 nr 8 frazowanie było dość wyszukane, to w Etiudzie h-moll op. 25 nr 10 wszystko się posypało, wyraźnie mogliśmy usłyszeć zmęczenie i kilka błędów. Zaraz potem mieliśmy usłyszeć kolejnego Włocha, Luigiego Carroccię (ur. 1991, ponownie Yamaha). Na początek poszła Barkarola Fis-dur op. 60, nietypowy wybór, ale wykonanie nie powalało, chociaż było bardzo poprawne i zgrabne – do bólu. Ciekawiej było z Nokturnem H-dur op. 62 nr 1, melodyjnym, raczej stałym i namiętnym, to chyba dobre słowo. Grana już dwa razy wcześniej, w dwóch różnych i bardzo ciekawych interpretacjach Etiuda h-moll op. 25 nr 10 nie zaciekawiła, a w Etiudzie a-moll op. 25 nr 11 było dużo chaosu i nieporządku.
Po Carroccim sceną zawładnęły dwie moskiewskie siostry, najpierw starsza - Galina Czistiakowa (ur. 1987, po raz pierwszy ktoś grał na fortepianie Kawai). Dobrze nam dzisiaj znany Nokturn H-dur op. 62 nr 1 był o wiele bardziej rozważny i przemyślany, chociaż, jak na mój gust, było tam zbyt dużo ornamentyki. Wykonanie Etiudy F-dur op. 10 nr 8, którą słyszeliśmy już kilka razy i jeszcze tego dnia posłuchamy, było chyba najciekawsze – zagrane chwiejnie, zmiennie i pewnie siebie, przyćmiło kolejną Etiudę gis-moll op. 25 nr 6, ale to nie szkodzi, bo zaraz potem Czistiakowa zagrała Scherzo E-dur op. 54, które było jednym z najjaśniejszych momentów pierwszego dnia Konkursowych przesłuchań. Słychać tam było mnóstwo kontrastów i niaunsów, szczegółów barwowych, zmian w dynamice. Galina jest już wytrawną pianistką, występowała już w ponad trzydziestu konkursach i doskonale wie, co chce zagrać. Gra jej młodszej siostry, Iriny Czistiakowej (ur. 1990, również Kawai) też jest już ukształtowana, na Konkursie to trochę męczące – najpierw słuchać pianistów i pianistek poszukujących, potem ukształtowanych – tak jakby z pełnego emocji koncertu przenosić się do studia nagrań, gdzie wszystko jest dokładnie wyliczone. Najmocniejszym punktem jej programu były etiudy, szczególnie As-dur op. 10 nr 10, młodsza z sióstr Czistiakowych była bardziej skupiona na harmonii tych utworów, przymykając oko na zamaszyste gesty.
Seong Jin-Cho (ur. 1994, grający na Steinwayu) jest pianistą niezwykle sprawnym technicznie, ale brakuje mu trochę odwagi artystycznej (albo zbyt dobrze zna poprzednie wykonania muzyki Chopina). Koreańczyk rozpoczął od Nokturnu c-moll op. 48 nr 1 zagranego statycznie, wyłaniającego się gdzieś spoza czasu i powoli znajdującego swoje miejsce w przestrzeni filharmonii. Jego etiudy mnie nie zachwyciły, ale potem wybrzmiała Fantazja f-moll op. 49, bardzo dobrze wykonana – z całym bogactwem Steinweyowskiego brzmienia, momentami brawurowo, ale kameralnie i bardzo osobiście.