Nowa powieść
Hanny Krall. Ten sam temat, co zawsze, ta sama doskonałość formy. A jednak Król kier znów na wylocie jest inny niż poprzednie książki tej autorki. Dyskrecja i skrótowość dotyczą tylko formy. Zza formy treść krzyczy dramatem. Uderza w czytelnika nie słowem, które jest powściągliwe, lecz tym, co odczytuje się bezpośrednio ze zdarzeń poza słowami. Nowością jest fabuła niesłychanie bogata w wydarzenia. Mało kto przeżył tyle, co narratorka, wykazał w czasie wojny tyle siły i odwagi. I tak często ocierał się o śmierć.
Książka oparta jest na dokumencie. Ale bohaterka opowieści, polska Żydówka, nazywa się Izolda. Jej imię przywołuje legendę. Jak wyglądałaby stara europejska legenda przeniesiona w czasy zagłady?
Każdego dnia trwa polowanie na ludzi. Fabułą jest walka Izoldy o przeżycie własne i Tristana. Motorem jej działań jest miłość.
Czy to odwołanie do legendy jest tylko poetycką przenośnią, czy też uprawnia do spojrzenia na książkę w szerszym kontekście? Do pytań, jak działają ludzie, gdy rzeczywistość zdejmuje z nich gorset dotychczasowych norm, gdy życie staje się nagie i okrutne, a hamulce złożone z wymagań własnego państwa, prawa i opinii społecznej prawie nie działają?
Czym jest bagaż kulturowy, rozumiany w tym przypadku jako źródło postaw? Czy - gdy nie jest egzekwowany przez czynniki zewnętrzne - opada z nas jak listek figowy, czy też pozostaje jako uwewnętrznione poczucie przyzwoitości?
Wraz z Izoldą zstępujemy do piekła. Szczęśliwie wyszła z getta, przekupiwszy wachę. Zmieniła nazwisko przy pomocy księdza. Jest szczęśliwa. Udało jej się wynająć stróżówkę dla matki. Wiezie rikszą trochę pościeli. Policjant zatrzymuje rikszę. Wiezie ją do hotelu. Mówi: Żydóweczka, co? Rozbieraj się. Ona nie myśli o gwałcie. Myśli o tym, co on zrobi później. Wyda ją? Zażąda pieniędzy? Policjant wstaje. Ubiera się. Mówi: możesz iść. Widzisz, jakie masz szczęście? Na przyzwoitego człowieka trafiłaś. To samo zdarza się Izoldzie jeszcze raz, gdy przychodzi po wyprowadzoną z getta dziewczynę. W bramie dziewczynę napastuje jakiś typ. Ta szarpie się, krzyczy. Mężczyzna zostawia dziewczynę i zajmuje się Izoldą. Ona nie krzyczy. Wie, że to może sprowadzić niebezpieczeństwo.
Gwałt nie jest taki straszny. Trzeba to przeżyć i iść dalej. Co jest naprawdę ważne? Przetrwanie. Ratowanie bliskich.
Izolda zdobywa się na wielką pomysłowość i odwagę, gdy chodzi o ratowanie tych, których kocha. To jest wartość, która pozostaje niewzruszona, gdy niemal wszystkie inne stają się względne. Są słabsze, wynikają tylko z wzorów kultury.
Teraz musi wyprowadzić z getta męża. Izolda dociera do ludzi, którzy handlują z Żydami, chodząc do getta kanałami. Zabierają ją ze sobą (całkiem bezinteresownie!). W drodze powrotnej, przed zejściem z mężem do kanału, Izolda klęka i wyjmuje medalik z Matką Boską, który dostała od przyjaciółki. Modli się żarliwie do nie swojego Boga, "żeby nic złego nas w tej drodze nie spotkało".
Czy tak właśnie kiedyś rodziły się wierzenia? W chwilach straszliwego lęku i przemożnej chęci, żeby ktoś silniejszy nam pomógł? Blisko nadziei i bardzo daleko od wszelkich argumentów? Któż z nas nie zna takich momentów.
Ta Żydówka z oczami tak czarnymi, że rozpoznaje ją policjant na ulicy i banszuc w pociągu, nie ukrywa się, lecz jeździ na wieś po słoninę i z grypsami. Za każdym razem naraża życie. Gna ją wewnętrzny mus - ratować męża. Poznali się i pokochali na początku wojny. Wkrótce po wyjściu z getta on wpadł i trafił do obozu. Ona robi wszystko, by wyciągnąć go stamtąd. Jedzie nawet do Wiednia. Wpada. W więzieniu mówi współwięźniarce: "Cały świat może spalić się, zginąć, byleby żył on jeden". Kocha go. On jest dla niej całym światem.
Czym jest miłość? Motorem jej życia. Pożarem wyobraźni. Nakazem wewnętrznym, który każe wchodzić w najbardziej niebezpieczne sytuacje. Jedyną siłą mocniejszą niż instynkt życia. Czymś, co pozostaje z ludzkiego świata, gdy inne jego twory - mity, pojęcia, złudzenia - zostają sprowadzone do parteru.
Miłość - największa i najpiękniejsza legenda, jaką potrafiliśmy stworzyć my, ludzie. Co jest silniejsze? Przemożne uczucie, które pcha nas do czynów naprawdę szalonych, czy ludzka wyobraźnia, która potrzebowała takiego mitu? Stworzyła go, podniosła pod niebiosa, nakryła nim nagi instynkt, a teraz dziwi się, gdy rzeczywistość nie zawsze powtarza wypieszczony wzór?
Tristan i Izolda przeżyli wojnę. Córki im się urodziły i wyrosły. A potem on zostawił jej w kuchni karteczkę, że odchodzi.
Niektóre sceny są tak przejmujące, że zapadają w pamięć na zawsze. Izolda jako Maria Pawlicka trafia na Pawiak. Ma szansę uratować się, bo siedzi jako Polka w polskiej celi. Niedaleko jest cela żydowska. Polki i Żydówki spotykają się na spacerniaku. Wiadomo, że Żydówki idą już na rozstrzelanie. Widzi wśród nich matkę męża. Zaczyna się bać. Matka pozna ją. Zdradzi spojrzeniem. Może się odezwie. Wyda się wtedy, że Izolda jest Żydówką. Zaczyna się modlić. Niech ona na mnie nie patrzy. Niech już mnie minie. Matka jej męża idzie na śmierć, a ona modli się, żeby przeszła szybciej.
Oto naga prawda o uczuciach w czasie strasznym.
Bliscy to tylko jedna, dwie, kilka osób, których śmierć wstrząsnęłaby nami do głębi. Do śmierci innych ludzi w okrutnym czasie przyzwyczajamy się. Tak mówią znajomi Izoldy o swoich sąsiadach. Nie ma już tego. Nie ma tamtego. A ich córki też? Też. Mąż Izoldy mówi spokojnie o śmierci jej ojca. Zgłosił się sam jako fachowiec znający języki. Odpowiedział na apel Niemców. I trafił na Umschlagplatz. Izolda nie rozumie spokoju w jego głosie. Ale później tak samo będzie mówić o jego matce.
O tym, że śmierć innych ludzi - nie tych kilkorga najbliższych - jest czymś strasznym, wiemy z kultury, nie z trzewi. Respektujemy ten nakaz naszej kultury. Ale wstrząsa nami naprawdę to, co z trzewi, nie to, co z kultury.
Izolda spotyka różnych ludzi. Obojętnych, życzliwych, groźnych. Także oszusta, który obiecując wyciągnąć jej męża z obozu, zabiera jej wszystko, co ryzykując życie, zarobiła.
Przyzwoitość jest sprawą indywidualnego wyboru.
W zasadzie jednak społeczeństwo żyjące poza państwem i prawem samorzutnie organizuje się w wielki rynek wymiany dóbr i korzyści. To jest główna oś międzyludzkich relacji. Zamienię futro na chleb i cebulę. Przeprowadzę za granicę za 20 dolarów. Nawet w obozie Izolda planuje ucieczkę. Rezygnuje z codziennych porcji chleba. Po tygodniu dostaje cały bochenek. Wymienia go na 10 marek i część złotej szczęki. Za te zęby kupi potem od współwięźniarki potrzebny jej adres.
Poza tym rynkiem pozostają jednak więzy lojalności i przyjaźni zadzierzgnięte jeszcze w normalnym świecie. Na szczęście - są. Izolda musi się ratować, ale także zarobić na życie, na paczki dla męża, na opłacenie kryjówki matki. - Sąsiadka dostała gryps z obozu od męża - mówi znajomy. - Kto przyniósł gryps? - pyta Izolda. - Niejaki Franciszek. - Za darmo? - Znajomy dziwi się: - Kto dziś za darmo grypsy nosi? - Izolda odnajduje Franciszka, ona też chce tak zarabiać. - Grypsy wozisz? Za pieniądze? - dziwi się przyjaciółka. Izolda rozumie jej szlachetne oburzenie, ale nie ma najmniejszych wyrzutów sumienia. Musi wysłać paczkę, zapłacić za stróżówkę. Nie tylko grypsy wozi za pieniądze. Kupuje słoik cyjanku. Nie pyta odbiorcy, na co i komu jest potrzebny.
Szlachetność jest luksusem. Podziwiamy ją, ale trzeba się jej wyrzec, gdy wybór jest między szlachetnością a ratowaniem bliskich.
W Warszawie wiadomo, że prawo nie istnieje. Ale wiedeńscy Żydzi wierzą, że żyją w świecie cywilizowanym. Nawet do Oświęcimia Niemcy wiozą ich normalnymi pociągami. Na rampie przed selekcją muszą oddać złoto i biżuterię. - A kiedy dostaniemy pokwitowanie? - pyta jeden z nich. Drugi mówi, że jechali długo i chcą pić. Niemiec każe staremu więźniowi przynieść wiadro wody, zanurzyć w nim głowę spragnionego i trzymać tak długo, aż delikwent przestanie się ruszać.
Setki lat cywilizacji wyrobiły w nas poczucie, że mamy pewne prawa. Że czegoś wobec ludzi nie wolno. Czujemy się bezpieczni. Złudne, niebezpieczne przyzwyczajenie. Wystarczyło kilka lat...
Kończy się wojna. Wkrótce wrócimy do naszych mitów, póz i kostiumów psychicznych. I bardzo dobrze.
Ruta Pragier © by "Twórczość" 2007 | |