Z tych samych powodów WTF wyszło z języka pisanego do mówionego. Wcześniej podobną ścieżką podążył jeden z najpopularniejszych wynalazków słownikowych ery internetu, czyli LOL. Początkowo tłumaczony jako "laughing out loud" (głośny śmiech) oznaczający w sieci treści nadające się do wyśmiania, został szybko przejęty przez polszczyznę i z większą łatwością niż spółgłoskowy WTF wykorzystany w różnych formach przymiotnikowych ("lolowy" – śmieszny, zabawny) i czasownikowych ("lolować, wylolować" – obśmiać, wyśmiać, "lolać" – pękać ze śmiechu). Samo LOL stało się jednak tak popularne i zaczęło być nadużywane w tylu różnych kontekstach, wykorzystywane jako nerwowy przerywnik, że – jak zauważa w swojej książce James McWhorter – przestało cokolwiek znaczyć. Językoznawca pisze:
Laughing out loud jest teraz dla LOL tylko częścią historii, a każdy, kto słowem LOL spróbuje zasygnalizować, że się śmieje, zostanie źle zrozumiany. [...] Żeby dziś wyrazić to samo, co znaczyło stare LOL, należałoby użyć LMAO (laughing my ass off).
Język sztucznie gazowany
Skąd ta zmienność w języku? Nietrudno zauważyć, że od pierwszych przykładów wykorzystania LOL w sieci, jeszcze w istniejącym od lat 80. Usenecie – w tym samym środowisku, gdzie powstały zręby internetowego słownika, ze spamem i flejmami – minęło już ponad 30 lat. To długość najostrożniej liczonego pokolenia. A sam stawiałem tezę o pokoleniowości i "krótkim trwaniu" nowych młodzieżowych słowników tworzonych niejako wbrew dorosłym.
McWhorter pisze z kolei o "wygasaniu sygnału". Tak jak zużywa się stary dowcip i trzeba go wymienić, tak jak modna niegdyś garderoba wymaga odświeżenia, tak i zestaw słów musi się doczekać liftingu. Zwykle dotyczy to słabnących impulsów związanych z emocjami. Ktokolwiek narzeka na to, że internautom czy użytkownikom serwisów społecznościowych potrzeba teraz trzech wykrzykników na to, co kiedyś wyrażali za pomocą jednego, "nie zauważa, że trzy wykrzykniki znaczą dziś po prostu dokładnie to co jeden wykrzyknik kiedyś".
Te emocje to oczywiście klucz do zrozumienia kariery emotikonów, w swojej pełniejszej graficznie formie emoji, gdy już z trzech kresek zamieniły się we wszechobecny alfabet obrazkowy. I one się zużywają, w związku z tym i ich się nadużywa. Zamiast jednej uśmiechniętej buźki opisującej pogodny nastrój mówiącego, buźki z przymrużonym okiem sygnalizującej żart lub ironię albo roześmianej sygnalizującej śmiech mamy wiele buziek i inne rodzajów emoji w najróżniejszych miejscach pisanej wypowiedzi. W ilościach hurtowych.
Z emoji jest tu jak z gazem w butelkach. Załóżmy, że rozmowa twarzą w twarz jest jak naturalna woda gazowana – woda to wartość informacyjna, a ów gaz to emocje przekazywane metodą niewerbalną (wyraz twarzy, intonacja). W tej przenośni przez kanał pisanego języka w sieci, która pozbawia rozmówców ich mimiki i gestów, udałoby nam się przesłać tylko samą wodę. Można ją za to sztucznie nasycić gazem poprzez dołączenie emotikonów w odpowiednich miejscach. I to działa – podobnie jak dominująca na rynku woda sztucznie nasycona CO2, a często jeszcze sztucznie zmineralizowana.
Są próby, by językiem emoji opowiadać świat – tłumaczyć na obrazki Biblię albo prosić ludzi – jak Hillary Clinton w swojej kampanii – by opisali swoje problemy za pomocą trzech emoji lub krócej. Ma to swoje atrakcyjne strony – jest uniwersalne, zrozumiałe pod każdą szerokością geograficzną (i czasem wchodzi do języka mówionego – roześmiany emotikon xD funkcjonuje w polszczyźnie jako "iksde"). Ale nie zawsze potrzebne, bo język zaczyna się żywić czymś innym: memami. Stworzonymi jako pojęcie – kulturowa analogia powielających się genów – przez Richarda Dawkinsa, ale po latach opisywane jako coś innego.
Tekstowe memy? Potrzebujemy!
Mem, nawet przez naukowców coraz częściej definiowany po prostu jako rozprzestrzeniający się wirusowo obrazek z tekstem, jest narzędziem świata mediów, które pozwala łatwo komentować bieżące sprawy z odwołaniem do obrazka. Wizualną przenośnią, którą – co istotne – możemy sobie z łatwością przesłać w elektronicznej konwersacji (podobnie jak wysyłamy komuś na telefon zrobione na ulicy zdjęcie z naszym komentarzem), ale nie możemy jej wykorzystać w zwykłej rozmowie.