Czy naprawdę pan nie dostrzega, że w Polsce zdobył pan szczyt? Nagroda Nike, Grand Press, kariera telewizyjna i popularność. Stworzył pan też instytucje, w których studenci idą w pańskie ślady, czyli Instytut Reportażu oraz wydawnictwo Dowody na Istnienie. Mało?
Ja to wszystko wiem i czerpię z tego swoje poczucie wartości. Miałem też i różne świetne propozycje, m.in. żebym pisał felietony do "New York Timesa" oraz żebym pisał do brytyjskiego magazynu "Spectator". Od Milana Kundery dostałem przepiękną recenzję "Gottlandu". Jednocześnie wiem, że moje pisanie nie jest wybitne, na światowym poziomie. Natomiast wiem, że jestem jednym z niewielu autorów non-fiction w Polsce, a może jedynym oprócz Filipa Springera, który wciąż poszukuje nowych form wyrazu. Staram się pisać swoje teksty na bardzo różny sposób. Widać to już w "Gottlandzie", gdzie w tekście "Łowca tragedii" uznałem swojego bohatera za postać kubistyczną i w związku z tym szukałem określenia, które sprawiłoby, że ten reportaż będzie również na swój literacki sposób kubistyczny. W końcu znalazłem słowny ekwiwalent krawędzi w sztuce kubistycznej, gdy usłyszałem stwierdzenie "tylko że". I zrozumiałem, że to jest ta moja krawędź, za pomocą której mogę opisać bohatera, który coś zrobił, tylko że potem zrobił coś innego, tylko że potem zmienił zdanie itd. Jak miałem temat tragiczny, czyli molestowanie, ale jednocześnie przerobiony na wszelakie sposoby przez prasę i literaturę, to wpadłem na pomysł, żeby nie używać wszystkich zdań, tylko żeby tam były luki, właśnie to "nie ma".
W "Projekcie: Prawda" wkleił pan cudzą powieść, "Portret z pamięci" Stanisława Stanucha z 1959 r., w swoją książkę roku.
Zainspirował mnie pewien stary, kilkupiętrowy budynek w Nowym Jorku, w stylu art déco, na który nasadzono wieżowiec. Wszedłem do środka i zobaczyłem, że oba budynki są ze sobą połączone i wszystko tam dobrze funkcjonuje. Wtedy pojawiła się myśl, że kiedyś muszę stworzyć książkę, w której jakiś stary element będzie sprzężony z moją częścią. Te moje pomysły formalne to jest właśnie coś w rodzaju talentu. Mam ich mnóstwo, czasem nawet bez tematów, co bywa niebezpieczne, bo pojawia się wtedy pokusa, żeby selekcjonować treść pod gotową formę. Tylko czy to będzie jeszcze uczciwe pisanie?
Kiedy tradycyjny reportaż zaczął pana nudzić?
Jak zorientowałem się, że mam większe możliwości. Zostawiłem więc osiem lat temu pracę redaktora w "Gazecie Wyborczej", szkoda mi było czasu na poprawianie cudzych tekstów.