Warszawianka wracająca do stolicy w 1945 roku ma na sobie prostą, połataną garsonkę, grube wełniane pończochy ze śladami domowego cerowania, w ręku walizkę z całym dobytkiem, a na głowie turban. Krytyk sztuki Szymon Bojko podkreślał, że turban świetnie chronił fryzury od wszechobecnego kurzu. Warszawa była wtedy miastem gruzów – dwadzieścia milionów metrów sześciennych. Była także miastem smrodu. Nie było mydła, szaletów, kanalizacji. Magdalena Grzebałkowska w zbiorze reportaży "1945" przytoczyła wspomnienie Janiny Broniewskiej:
Tylko perspektywy ruin. Nie ma nic. Nie ma nic. Tu jest śmierć.
Każdy, kto wraca do Warszawy i zgłosi się do urzędu, dostaje jednorazową zapomogę: 500 zł. W styczniu 1945 roku pończochy ze sztucznego jedwabiu kosztują 800 zł. Wydaje się, że moda nigdy nie powróci. W zrujnowanej wojną Polsce tak błaha tematyka nie powinna przecież znaleźć sobie miejsca. W numerze "Przekroju" z 14 lipca 1945 roku czytamy:
Na miłość boską, niewiasty, zajmijcie się czym innym! Nikt Wam przecież nie broni ładnie wyglądać. Ale naprawdę nie można zbyt wiele czasu na to marnować, kiedy jest tyle ważnych rzeczy do zrobienia.
Świat dochodzi do równowagi
Jednak już dwa miesiące później w magazynie pojawia się rubryka "Moda", która zagości tam na stałe. Pierwszy tekst to zaproszenie mody do powrotu i dowcipny manifest.
Kobieta powinna być ładna. Nie powinna poświęcać temu połowy życia, ale mniej więcej 1 10-tą. Tyle, ile normalni mężczyźni poświęcają bridge'owi. Wtedy świat dojdzie do równowagi i wszyscy będą zadowoleni.
I świat rzeczywiście dochodził do równowagi – także dzięki potrzebie mody i dbania o siebie. Stolica ożywała. Kwitł dziki handel bazarowy. Między zrujnowanymi domami, na podwórkach i przy nieistniejących skrzyżowaniach pojawiają się naprędce sklecone z blachy budki z napisem "Pedicure, Manicure". Powracają też przedwojenne zakłady modniarskie i rzemieślnicze – szewcy, cerownie pończoch, krawcy i krawcowe. W gazetach pojawiają się ogłoszenia informujące o tym, że dany zakład przetrwał, ale się przeniósł, czy zmienił nazwę. "Wieczna ondulacja. Gwarantowana, dawniej wolska 19, teraz Sewerynów 4."
Centrum handlowym miasta staje się skrzyżowanie Alei Jerozolimskich z Marszałkowską. Na rogu ulic Marszałkowskiej i Koszykowej otwiera w tym czasie swój prywatny butik "Feniks" Jadwiga Grabowska, później jedna z ważniejszych postaci w kręgu projektantów z czasów PRL-u. Tłumaczy:
Nazwałam ten zakład Feniks, jako że odrodził się w tej biednej, spopielałej, wypalonej Warszawie.
Za kilka lat większość butików, zakładów związanych z modą zostanie zlikwidowana, lub upaństwowiona. "Feniksowi" uda się jednak rozpocząć historię mody haute couture, która przetrwa PRL.
Znany fotograf Andrzej Wiernicki wspominał kilka lat temu, że wysłano go, aby obfotografował butik dla "Expressu Wieczornego" w ramach pierwszego modowego zlecenia. Nie miał wtedy pojęcia o takich zdjęciach, zastępował chorego kolegę. Usłyszał jednak w redakcji, że to pierwszy po wojnie salon mody, prawdziwej mody - 'nie dla komunistów'. Był zaciekawiony.
Bez Jadwigi Grabowskiej nie byłoby nie tylko Mody Polskiej, ale polskiej mody po wojnie w ogóle.
Po wojnie moda zaczęła jednak powracać nie tylko poprzez butiki, ale też pokazy mody, zwane wtedy rewiami. Organizowano je już wiosną 1947 roku. Kiedy Christian Dior zadziwiał paryską elitę nową kobiecą sylwetką o linii "A" nazwaną New Lookiem i zużywał po kilkanaście metrów najdroższych materiałów, żeby uszyć spódnicę, w Polsce wciąż trwała moda kryzysowa, oszczędnościowa, hartowana w wojennej codzienności.
Trzeba sobie radzić
Powszechnie nazywano ją "przeróbkową", czyli - jak byśmy dziś powiedzieli – bazującą na recyclingu. Jak pisano w prasie, to właśnie "pomysłowe przeróbki" wzbudzały największe zachwyty elegantek. Dziennikarka popularnego tygodnika "Moda i Życie Praktyczne" relacjonowała pokaz mody:
Przeróbki były tak piękne w harmonijnych zestawieniach barw, łączeń, naszyć, spięć, sznurowań, że zachodzi podejrzenie, iż modnisie gotowe sprawiać nowe suknie takie, by wyglądały na przeróbki.
Często rewiom mody towarzyszyły wydarzenia charytatywne – na przykład zbiórka pieniędzy na osierocone dzieci.
Czas wojny i czas powojennej odbudowy to czas niedoboru, resztek, zastępników i erzacu. Kiedy ubrania są na wykończeniu po latach codziennego noszenia w warunkach wojennej codzienności, a nie ma widoków na nowe, trzeba – jak powtarzano - "jakoś sobie radzić". Żeby być modnym, często należało szukać inspiracji poza własną szafą. Przedsiębiorcze gospodynie domowe szyły z firanek, zasłon, obrusów, kocy, kap, a buty ozdabiały filcowymi kwiatkami. Każda kobieta szyła. W "Nowym Kurierze Warszawskim" czytamy:
W każdym domu znajdą się jakieś stare, o wytartych rękawach swetry, zniszczone pulowery, szaliki itp. Leżą sobie gdzieś zapomniane i zjadane przez mole. Tymczasem przy odrobienie dobrych chęci i nakładu pracy możemy je odświeżyć, zmodernizować i znowu uczynić zdatnymi do użytku.
Także męska szafa stawała się źródłem inspiracji. Mężczyźni – w armii, odesłani na prace przymusowe, ukrywający się, walczący w partyzantce – zostawili za sobą szafy pełne ubrań. Kobiety walczące na froncie domowym, za kulisami wojny, mogły dzięki tym zasobom uszyć nowe płaszcze, nowe sukienki. Pod koniec okupacji nastała moda na czarne kostiumy zwane angielskimi – przerabiane były z męskich wizytowych garniturów. Magazyny radziły:
Wisi np. w szafie jakiś pradawny frak pana domu, który sobie sprawił na wesele 30 lat temu. Zdawałoby się, że tak nieużyteczna rzecz, już na nic się nie przyda, a tymczasem nie jest tak. Z fraka, kamizelki i spodni można przerobić bardzo ładny i szykowny kostium damski. Jeśli któraś z Pań nie znajdzie w domu niemodnego fraka, niech się nie martwi, tylko przerobi ubranie, którego mąż już nie nosi.
Moda potrafiła nie tylko się obronić przed wojną, ale również twórczo korzystać z wojennych materiałów. Największego szyku zadawały elegantki w bluzkach czy sukienkach ze spadochronu. Był to cienki, ściśle tkany jedwab, a potem także nylon. Już pod koniec wojny rząd brytyjski zaczął udostępniać nadwyżki na suknie ślubne, a po wojnie spadochrony z demobilu docierały do Polski.
Skromne odzieżowe zasoby Polek i Polaków ratowały przesyłki pomocy charytatywnej ONZ oraz UNRRA (Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy). Nie były to jednak zwykle upragnione sukienki o paryskiej linii, ale odzież wojskowa, najczęściej w kolorze khaki. Kurtki z pagonami, płaszcze z podpinką zwane dziś parkami, zielone wojskowe swetry, wełniane krawaty. Ten styl – "militarny" stał się kostiumem modnego mężczyzny. Nie da się opowiedzieć o rekonstruowaniu kulturowej męskości po wojnie omijając wizerunek Zbigniewa Cybulskiego, który kurtkę z UNRRY prezentuje w filmie "Popiół i Diament: czy bez anegdot Marka Hłaski, który opowiadał, jak to dzięki swojej EM-ce ( kurtka wojskowa M-65) stał się najprzystojniejszym facetem w okolicy.
Dziewczęta musiały nauczyć się twórczo korzystać z tych militarnych dóbr odzieżowych. Popularne stało się noszenie przerabianych wojskowych toreb, wojskowy krój kostiumów, a nawet przerabianie wojskowych płaszczy. Na szczęście w paczkach znajdowało się też czasem miejsce dla sukienki – tej wymarzonej, z szerokim dołem na halce, okrągłej w biodrach, wąskiej w talii, obcisłej w ramionach. Najczęściej jednak modne kobiety końca lat 40. musiały zadowalać się kombinowaniem: uszyć suknię z podarowanego w paczce szlafroka czy podomki? Często też powojennej elegancji szukały w swoich przedwojennych garderobach, jeśli udało im się je zachować.
Mecenasowa doradza brylanty, a Lucynka rozsądek
Stąd wiele ubrań wieczorowych przypomina krojem suknie z lat 30. Także "Przekrój" nie ma jasności, jak powinna ubierać się nowa Polka. Początkowo w roli doradczyni występuje postać ochrzczona mianem mecenasowej Rylskiej, która stara się przywrócić do łask dawne maniery i zwyczaje, żartobliwie zauważając, że „prezent gwiazdkowy musi płynąć z serca, nawet jeśli jest to skromny pierścionek z brylantem”. Na wykwint jest jednak miejsce jedynie w formie żartu.
Na co dzień, choć karmią swoje oczy przedrukami z zagranicznych żurnali, kobiety wybierają użyteczne stroje, takie jakby na przeczekanie. Jest to jednak czekanie z nadzieją – na potęgę szyje się wówczas sukienki "w łączkę", z taniego jedwabiu wiskozowego. To materiał dostępny dla wszystkich, szare ulice rozkwitają więc damską garderobą, która może ma modnego kształtu od projektanta, ale za to jest dowodem odradzającego się wiosennego optymizmu.
Rychło okazuje się jednak, że do Polski przybywa zupełnie inna moda niż ta wyczekiwana. Pod koniec lat 40-stych komunizm zaanektował ją jako jeden z obszarów estetyki i życia codziennego, w jakim wyrażać się ma socrealistyczny duch. Odtąd trzeba się było ubierać się skromnie, aseksualnie. Sylwetka kobieca miała być zmaskulinizowana, bluzki zapięte pod szyją, biodra poszerzone, a głowa spłaszczona przez beret czy kaszkiet.
Przekrojowa Mecenasowa Rylska została uciszona. Na jej miejsce w 1949 roku pojawiły się rezolutne "Lucynka i Paulinka", które starały się pomysły i trendy modowe przekładać na język "zdrowego rozsądku". Paulinka chciałaby – jak trzpiotka, tylko kupować i zachwycać się modą, ale praktyczna Lucynka nieustannie przypomina jej, że ważna jest funkcjonalność i oszczędność. "Moda burżuazyjna" zmusza nas do nieustającej konsumpcji, ale obywatelka polska wie, że najważniejsze są kwestie praktyczne, nawet jeśli estetyka spod znaku "przodownicy pracy" ją mierzi.
Olgierd Budrewicz w „Bedekerze warszawskim” drwi z modowych pomysłów Jadwigi Grabowskiej. Twierdzi, że jej wersja elegancji jest dla nikogo.
W witrynach i gablotach wystawionych jest parę egzemplarzy sukien i płaszczy po kilka tysięcy złotych. Od czasu do czasu jakaś normalna kobieta ryzykuje wejście do salonu – prawie zawsze wychodzi złamana i zgorzkniała. Mocny kręgosłup mają tylko żony dyplomatów i fotoreporterka 'Life’u', pani Lisa Larsen.
Rozpoczyna się plan trzyletniej odbudowy gospodarczej kraju (1947–1949), którego hasła "podniesienia stopy życiowej pracujących warstw ludności", czy "uspołecznienia" w praktyce oznaczały po prostu upaństwowienie i objęcie centralną kontrolą wszelkich przejawów własności prywatnej. Dotknęło to głównie duże przedsiębiorstwa; przetrwali jeszcze prywatni rzemieślnicy, w tym krawcy. To oni zaopatrywali młodzież w modne kreacje. Do pracowni krawieckiej zaglądano najczęściej z zakupionymi w handlu państwowym tkaninami. Starano się na wszelkie możliwe sposoby zatuszować to, co było ewidentne – czyli biedę. Wizerunek olśniewającej socjalistyczną urodą przodowniczki pracy czy jej przystojnego ukochanego był tylko iluzją powstałą na potrzeby filmów, takich jak "Przygoda na Mariensztacie". Na co dzień zwykli ludzie wciąż nosili przerabiane ubrania, donaszali to, co było w domu, a "produkt krajowy", którym mogli je uzupełniać, był najczęściej słabej jakości i smutnego koloru.