Śpiewają we dwoje: Marsija i Tomasz Ziętek, ona zawsze na przedzie, on lekko wycofany. Mimo przewagi pastelowej elektroniki ważne są tu instrumenty akustyczne: perkusja, bas, no i trąbka Ziętka.
Otwierający album doskonały tytułowy numer pokazuje, jak istotny może być żywy perkusista dla zespołu określonego jako miękki, chillowy, elektroniczny. Cały migotliwy hit "Shelter" opiera się na świetnej partii człowieka podpisanego jako U1. Gdy się zaczyna nieśmiałym wokalem Marsii, gdy padają pierwsze plamki gitary czy syntezatora. Gdy robi się coraz głośniej i dochodzą nowe głosy w harmonii - uwagę wciąż skupia rytm perkusji.
Sposób Loco Star na muzykę można spróbować ująć tak: dbałość o brzmienie, staranne przetwarzanie dźwięków po to, żeby nie było nudno, a wszystko w ramach formy piosenkowej, zamkniętej. Bez rozmemłania, improwizowania - nawet siedmiominutowa "Orla" nie jest odjazdem w nieznane bez mapy, lecz przyspieszonym kursem budowy muzycznych piramid. Wciąga przejrzystość wykładu, lekkość narracji - to brzmi jak Björk z jej czasów piosenkowych.
Bardzo podoba mi się zderzenie tej miłej, czułej, "seksownej" muzyki z tekstami ośmielającymi do życia i działania. "Come on, won't you lose your head", przeciwieństwo „living antisocial (...) watching, no touching” w "TV Head". "If you know what's going to happen/then you know it will be just fine (...) don't wait, don't hesitate" w niegłupio napisanym "Orla". W połączeniu z muzyką te słowa są jak delikatny budzik. Loco Star nie chce rządzić słuchaczem. Z ich piosenek emanuje szczęście, ale nie przekonanie o tym, że mają patent na szczęście.
To jedna z najbardziej czarownych płyt roku. Poziom trzyma też piękna okładka zaprojektowana przez Marsiję i Ziętka z udziałem Jacka Frąsia (dawniej muzyka Cool Kids Of Death). W prostym kartonowym pudełku wycięto tytuł albumu, w środku jest pudełko właściwe, a w nim oprócz płyty dziesięć polaroidów z tekstami piosenek na rewersie. Ładne rzeczy!
Autor: Jacek Świąder
- Loco Star "Shelter", wyd. Kayax