Poprzednicy
Trudno wyobrazić sobie Hermanna Hessego, czy Tomasza Manna dzisiaj, jak reagują na bieżące wypadki szybko napisaną, najdosłowniej aktualną, gorącą niczym polityczny komentarz powieścią średniej objętości. Trudno, ponieważ żaden z tych dwóch niemieckich noblistów XX stulecia nie napisał takiej książki. Nie oznacza to rzecz jasna, że jako pisarze wybitni, humaniści, czy wreszcie Niemcy - patrzyli obojętnym wzrokiem na to, co działo się w Europie, między innymi za sprawą wielu milionów ich rodaków. Obaj nienawidzili przemocy, z tą samą grozą patrzyli na upadek kultury, nie mieli żadnych złudzeń co do barbarzyńskiej, niszczycielskiej furii totalitaryzmów. W nieukończonym wierszu z 1933 roku Hesse pisze znamienne wyznanie, że lepiej "zostać zabitym przez faszystów niż samemu być faszystą", oraz że lepiej "zostać zabitym przez komunistów niż samemu być komunistą"! Tomasz Mann wygłasza na emigracji cykl słynnych przemówień radiowych pod wspólnym tytułem "Deutsche Hörer", w których wzywa swój naród do obalenia nazistowskiej dyktatury. W obu wypadkach - nieopublikowanego wiersza, czy wygłoszonych za Atlantykiem radiowych przemówień, wspólne jest pisarzom poczucie bezradności. Marksistowski krytyk nazwałby je mieszczańskim i eskapistycznym, na dowód przez dziesięciolecia lansowanej tezy, że tylko komunizm był w stanie skutecznie zapobiec najpierw niemieckiej, a potem światowej katastrofie. Wiersz Hessego jest pod tym względem niezwykle przenikliwy i nie pozostawia złudzeń, które przez co najmniej pięć powojennych dekad utwierdzała na Zachodzie zwłaszcza francuska lewica. Według tej typologii, byłoby znacznie lepiej, gdyby Tomasz Mann i Hermann Hesse nie byli pisarzami wyrosłymi z "modernistycznego estetyzmu", czy też "mieszczańskich wartości" i gdyby, nawet jako emigranci, zaangażowali się bezpośrednio w klasowo zdeklarowany opór. Na szczęście dla literatury nic takiego się nie zdarzyło. Arcydzieła Hessego i Manna, będące próbą odpowiedzi na czas pogardy, pisane są z ogólnoludzkiego punktu widzenia. Fakt, że powstały właściwie już po, lub w trakcie katastrofy (Gra szklanych paciorków w roku 1943, Doktor Faustus zaś w 1947) niczego tu nie zmienia i nie jest w stanie wpłynąć w żaden sposób na ich ocenę. Wielka przypowieść Hessego jest głęboko metaforyczną medytacją na temat, czy i w jaki sposób ocalić można najwyższe wartości europejskiej kultury - nie tylko w czasach politycznych dyktatur, lecz także powszechnej, demokratycznie aplikowanej tandety. Tomasz Mann pisze natomiast dzieło, w którym jego osobisty rozrachunek z faszyzmem jest opowieścią o uwiedzeniu niemieckiej duszy. Obie powieści, tak różne od siebie, łączy ta sama, wspólna cecha. Żadna z nich mianowicie nie wkracza bezpośrednio w obszar polityki, czy socjologicznie ujmowanej siatki społecznych zależności. Każda natomiast na swój sposób jest pisarską odpowiedzią na XX-wieczne znikczemnienie Niemiec, Europy, świata.
Widziane od środka
Kiedy Hesse kończy w Szwajcarii ostatnie akapity Gry szklanych paciorków, a Tomasz Mann wygłasza swoje apele w amerykańskiej rozgłośni, przemyśliwając być może już w tym czasie istotne założenia Doktora Faustusa, kilkunastoletni Günter Grass przeżywa w prowincjonalnym Gdańsku swoją niemiecką młodość. Ma już na swoim koncie doświadczenie Hitlerjugend, obserwuje drobnomieszczańską mimikrę, słucha w szkole barwnych opowieści frontowych bohaterów. Już za chwilę upomni się o niego tysiącletnia rzesza: pomocnicza służba w artyleryjskiej baterii, exodus ze zniszczonego Gdańska, obóz amerykański, wreszcie trudne powojenne lata w poszukiwaniu pracy i własnego miejsca, dopełnią ten rozdział jego życia. Rozdział, który okaże się najważniejszy i rozstrzygający w dalszej, także pisarskiej biografii. Nie tylko ze względu na utracony, tylekroć potem opisywany i odwiedzany Gdańsk, lecz przede wszystkim decydujący o jego własnej, niepowtarzalnej, grassowskiej właśnie wizji historii, faszyzmu, niemieckości, humanizmu. Cała gdańska trylogia - by poprzestać tylko na niej - poczynając od Kota i myszy, przez Blaszany bębenek, a na Psich latach kończąc, jest tego rodzaju opowieścią, historią, w której nieustannie, na dziesiątki sposobów, pisarz stara się odpowiedzieć na pytanie: jak do tego doszło, jak to się stało, że maszerowaliśmy bez sprzeciwu, udając, że nie czujemy swądu rosnącej góry kości i popiołów z pobliskiego Stutthofu? W tym właśnie punkcie, gdzie styka się własne, biograficzne doświadczenie z determinizmem historii, Grass podejmuje istotną polemikę z mannowską interpretacją niemieckiej katastrofy. O ile bowiem zasadniczą figurą Doktora Faustusa jest opowieść o uwiedzeniu, zaczarowaniu złem, o tyle diagnoza Grassa wynika z zupełnie innych źródeł, doświadczeń i przemyśleń. Grass, podobnie jak Hannah Arendt - co wielokrotnie podkreślała w swoich gdańskich colloquiach Maria Janion - mówi o banalności zła. Drobnomieszczański świat małych sklepikarzy, urzędników, czy pracowników stoczni, opisany z tak czułą bezwzględnością dla niedzielnego zapachu koperkowego sosu i węgorza, ów świat popołudniowych partyjek skata, oszczędnościowych książeczek i rozmów nie przekraczających horyzontem miejscowej gazety, ten świat społecznej większości nie był i nie mógł być zdaniem Grassa, przedmiotem demonicznej operacji duchowej. Sprawy - powiada pisarz - miały się znacznie prościej i na innym przebiegały poziomie. Żadnej wzniosłości. Spora natomiast dawka przyziemnej krzątaniny. Tam, gdzie zaczyna się niepokój o utrzymanie menu niedzielnych obiadów na dotychczasowo błogim poziomie, rodzi się też podatność na niechęć wobec innych. Bo jeśli nie wystarcza - a zawsze czegoś i komuś nie wystarczy - trzeba po pierwsze znać przyczynę, po drugie znaleźć odpowiednie środki. By oczywiście wystarczało. Pierwsze ustępstwa są nieznaczne, środki niewinne, a wyjaśnienia oczywiste. Za nimi idą dalsze, a kończy się to napisami - "Polakom i psom wstęp wzbroniony", lub "Przybądź drogi maju, uwolnij nas od Żydów". W całym tym mechanizmie, tak precyzyjnie opisanym, Grass nie jest bynajmniej niewolnikiem jakiejś jednej, socjologiczno-ekonomicznej doktryny. Mówi jedynie tyle, że wielkie idee nie szukają wcale wielkich ludzi. Przeciwnie - zwracają się do ludzi zwykłych, pospolitych i oplatają ich umysły zaczynając od równie zwykłych i pospolitych spraw. Podobnie jak komunizm, faszyzm do perfekcji opracował tego rodzaju technikę przyciągania mas. Teatralność masówek, podobnie jak terror masy, są środkiem pomocniczym w zdobyciu, a potem utrzymaniu władzy. Narrator Wróżb kumaka, wspominając, jak Reschke organizował zbieranie ziemniaczanej stonki, zrzucanej z alianckich samolotów na niemieckie pola, niestety nie wyjaśnia, czy to te same samoloty zrzucały kilka lat później ten sam gatunek stonki na te same, tyle że już nie niemieckie pola wokół Gdańska. Ale ma do tego prawo. Ostatecznie przez całe życie musiał się uporać z własną, niemiecką, narodowosocjalistyczną przeszłością. Komunistyczna przeszłość Polski należy przecież do Polaków, o czym dowodnie świadczy incydent pomiędzy panią Dettlaff a Piątkowską, na posiedzeniu Cmentarnego Towarzystwa Pojednania.
Aktualność w przyszłości
Wzniosła dykcja Rilkego, podobnie jak metaforyczne rozwiązania Manna, czy Hessego, jakkolwiek piękne, dzisiaj już nie są nośne. Ta opinia Grassa, którą nie tylko wyrażał, ale i praktykował w swojej własnej sztuce, towarzyszyła mu przez lata. Ezoteryczny, czy w każdym razie elitarny punkt widzenia zamienił na patrzenie od dołu. Słynne spojrzenie Oskara spod trybuny, podczas nazistowskiego wiecu, ujawnia nie tylko prawdę historii - daje także nowe możliwości narracyjne. Dla wielu badaczy i czytelników, Grass sięgający do plebejskiej, łotrzykowskiej tradycji powieści europejskiej, odnowił ją i przewietrzył w stopniu niezrównanym. Groteska, humor i ubezpieczony liryzmem naturalizm, dały w istocie efekt - nieoczekiwanej przez grabarzy współczesnej powieści - popularności i poczytności pisarza. Ale też otworzyły przed samym Grassem jedną jeszcze, niebagatelną możliwość. Jego epika nie wymaga - w sposób konieczny - długiego dystansu wobec opisywanych spraw. Pikarejskość bowiem, to nie tylko wspomniane już humor i groteska. To także możliwość, a może nawet konieczność mówienia o tym, co dzieje się tu i teraz, niemal w trakcie wydarzenia, za rogiem sąsiedniej ulicy. Z takiego założenia wyrastają Wróżby kumaka. Opowieść pisana niemal na gorąco w trakcie epokowych, europejskich zmian, w których Polska i Niemcy, każde na swój sposób, miały swoje pięć minut. Zdumiewająca jest wszakże w tej książce nie tyle jej aktualność, co nieskrywany, w każdym szczególe demonstracyjnie obnoszony profetyzm. Grass jako prorok, kumkający nieustannie o przyszłości, wystawił się tutaj na znacznie większe ryzyko niż wówczas, kiedy uprawiał - nawet prowokacyjne - rozrachunki z przeszłością. Tym bardziej, że przepowiadał przyszłość tę najbliższą, powiedzmy pierwszej pięciolatki po okrągłym stole w Polsce, oraz upadku berlińskiego muru i zjednoczeniu Niemiec. Każdy więc może dzisiaj, po dziesięciu już latach, wystawić pisarzowi rachunek i powiedzieć jak Erna Brakup - No panie Gunter szanowny względem tego Nobla to się czeszymy wszystkie w tym naszym Danciku, ale co się tyczy tego co pan nawypisywał o ropuchach i cmyntarzach i wirszaft Polaczków, no to całkiem się nie becaluje z tym jak jest. Czy jednak tego rodzaju lektura, nastawiona wyłącznie na ocenę trafności prognoz, jest najlepszym sposobem słuchania wróżb żuławskiej, względnie kaszubskiej ropuchy? Nie jestem tego pewien, choć, z drugiej strony, zawsze chciałoby się odnotować, że stocznia Klawittera - Schihaua - Lenina, która już ginęła i całkiem zginęła, na koniec nie zginęła i zamiast riksz bengalskich znów produkuje coraz więcej statków, podobnie może odnotować miałoby się ochotę, że polski złoty choć zawsze słabszy od niemieckiej marki, zgubił na koniec ową słowiańsko-niefrasobliwą liczbę zer, oraz, że do tej pory, na dawnym terenie Zjednoczonych Cmentarzy strzyże się regularnie trawę, co nie przeszkadza wcale całującym się na ławkach studentom, matkom z dziećmi, ani kloszardom ciągnącym wino owocowe z gwinta. Owszem, tę listę możnaby wydłużać, lecz w trakcie tego procederu natychmiast przychodzi też refleksja inna: ostatecznie są Wróżby kumaka wystarczająco groteskowe i przewrotne, by nasze testy uznać za małoduszną, urzędniczą procedurę. A jeśli tak, to o czym w końcu jest ta książka?
Wydaje się, że o lękach samego Grassa. Lękach nie o zjednoczoną Europę, ale o zjednoczone Niemcy. Pisarz i tym razem staje w pozycji bezlitosnego krytyka swojego narodu. Pojednanie, o którym tyle się mówi w powieści, to pojednanie polsko-niemieckie, poddane jest przecież nie uczuciom i refleksji, ale bezlitosnej ekspansji ekonomicznej. Słaba gospodarczo Polska i silne zjednoczoną marką Niemcy będą trwać w bezwzględnym uścisku kapitału. Fakt, że nie mają go Polacy, od razu wyznacza im miejsce w tym tandemie. Podrzędne, nie ma co ukrywać, mimo obłudnych deklaracji polityków. To, czego Niemcy nie osiągnęli czołgiem i przemocą - powiada Grass - teraz, po latach, dosięgną ekonomią. Groteskowy powrót umarlaków, potem domy spokojnej starości, wreszcie pola golfowe i osiedla niemieckiego luksusu niedostępne tubylcom - to obraz nie tyle konkretny w szczegółach, co ogólna wizja. Zdaniem Grassa bowiem, Niemcy mają to do siebie, że nawet kiedy zaspokoją już apetyt, chcą, muszą konsumować dalej. Jest w tym myśleniu pewien rodzaj fatalizmu i jeśli założyć, że swoimi lękami dzieli się Grass przede wszystkim z Polską, Wróżby kumaka winny wejść raczej nie do kanonu szkolnych lektur, lecz do programów partii politycznych. Co jednak należałoby zrobić? Zmienić retorykę pojednania? Chyba tylko wzmacniać złotówkę, na co, niestety, nie ma prostych ani szybkich recept. Prawdziwe pojednanie - sugeruje na marginesie cmentarnej afery Grass - możliwe jest chyba tylko w przypadku indywidualnych ludzi, Reschkego i Piątkowskiej, w ich dojrzałej, nieco melancholijnej, ale przecież prawdziwej miłości. Z tym zastrzeżeniem, że czasu mają już niewiele, a jeśli w końcu złączy ich śmierć, spoczywać im lepiej będzie w obcej, włoskiej ziemi, poza terenem pojednania. Gorzki jest skrzek kumaka, bo stara się przekonać, że wszystko co dobre, przychodzi za późno, jest słabe i bezbronne. Ale czy kiedykolwiek było inaczej?
Z materiałów prasowych filmu Wróżby kumaka w reżyserii Roberta Glińskiego maj 2005 | |