Poszedłeś z grupą artystów mocno w kierunku nowych technik narracji związanych z technologią i możliwościami jakie ona daje. Mówisz o imersyjności, doświadczeniu wspólnotowym, plenerach… Ten ruch wynika także z twojego zmęczenia instytucjonalnym teatrem? Chciałeś uciec z ciemnej sali?
Rzeczywiście teraz zdecydowanie pochłonął mnie nasz kolektyw, Dream Adoption Society, czyli Marta Nawrot, Jagoda Wójtowicz, Maciej Gniady, Wojtek Markowski, Zbyszek Bzymek, Robert Mleczko, Jan Strumiłło, Jan Duszyński, Paweł Smagała, Edwin Bendyk… Tak naprawdę nasz kolektyw jest dużo większy. Jego idea będzie się jeszcze rozwijała. Praca w teatrze instytucjonalnym pozostaje dla mnie ciekawą przygodą i bardzo chętnie się jej podejmuję, chociaż praca w Dream Adoption Society angażuje mnie obecnie w stu albo nawet w tysiącu procentach. Staramy się budować demokratyczną strukturę w opozycji do instytucjonalnej hierarchii. Chcemy działać horyzontalnie - także na poziomie współpracy z widownią, którą zapraszamy do kręgu naszych doświadczeń. Relacja i komunikacja z naszą publicznością jest dla nas najważniejsza.
Twój kolektyw tworzą także artyści VR, programerzy, twórcy wideo i wizualni. Czy na przestrzeni lat zmieniło się Twoje podejście do dramaturgii i narracyjności teatru?
W VRze literatura funkcjonuje nieco inaczej, w obrębie kolektywu wymieniamy się tekstami-inspiracjami, a opieramy się na pomysłach narracyjnych, które proponuję koleżankom i kolegom. Sfera wizualna w Dream Adoption Society tworzona jest przez Martę i Jagodę. Jestem pod nieustannym wrażeniem, jak wspaniałymi artystkami są dziewczyny. Tworzą rodzaj nieprzerwanie wibrującej wizualnej przestrzeni, która rezonuje w obrębie dyskursu sztuk cyfrowych. Przez ostatni rok silnie zwróciłem się ku sztukom cyfrowym i jest to też dla mnie powrót do tego, co przeżywałem jako nastolatek. Proces składania PC-tów w latach 90. jest dosyć zbliżony do procesu tworzenia na polu VRu. Samo programowanie stało się dla mnie fascynujące, także jako forma sztuki.