Czuliśmy, że musimy pojechać na Krym i porozmawiać z tymi, którzy zostali. Ci, których poznaliśmy w ośrodku, dali nam kontakty do swoich rodzin. Wyjazd stał się możliwy dzięki dwóm osobom - Mustafie Dżemilewowi, przywódcy Tatarów krymskich, który pomagał nam przedostawać się na Krym ze sprzętem filmowym, a także dzięki mojemu producentowi, Mirkowi Dembińskiemu, który wszedł w ten projekt, nie mając gwarancji, że dostanie jakiekolwiek dofinansowanie. Dzięki nim, już w maju 2014 roku, mogłam pojechać na Krym.
Do lata 2015 roku przyjeżdżałam tam czterokrotnie. Widziałam, jak rozpacz i bunt wobec nowego politycznego porządku zmieniają się w stupor, bezsilność i depresję.
Trudno było wjechać z kamerą na Półwysep?
Kiedy przekraczaliśmy pierwszy raz granicę, mówiliśmy, że jedziemy się wspinać. Sprzęt filmowy mieliśmy poukrywany w śpiworach i ubraniach. Na wierzchu leżały liny, uprzęże, więc celnicy traktowali nas jak wspinaczy. Na Krymie jest wiele tras wspinaczkowych, mówiliśmy, że tam jedziemy.
Potem sytuacja na Krymie się zaostrzała i trudniej było wjechać. Strategia przekraczania granicy ze sprzętem filmowym stawała się dużo bardziej skomplikowana. Czasem sprzęt był wysyłany wcześniej i przekazywany nam w ukryciu. Nie za bardzo mogę o tym mówić, ale można by napisać scenariusz filmu akcji, w którym byłyby i pościgi z duszą na ramieniu.
Po co ta konspiracja?
Na Krymie nie możesz kręcić filmu, który nie jest zgodny z punktem widzenia nowej władzy. Jeśli władze zatrzymają ekipę filmową pracującą na półwyspie, trzeba się liczyć z przesłuchaniami. To właśnie na Krymie w maju 2014 roku zatrzymano Olega Sencowa, ukraińskiego filmowca, który po oskarżeniu o terroryzm został skazany na 20 lat łagru.
Staraliśmy się utrzymać pracę nad filmem w tajemnicy w trosce o bezpieczeństwo własne i naszych bohaterów. Dyski z nagranymi materiałami ukrywaliśmy w plecakach wśród ubrań. Po kolejnych wyjazdach zdjęciowych materiały przekraczały granice dużo później i trafiały do Polski po kilku tygodniach. Wielu ludzi nam pomagało.
W napisach końcowych filmu nie podajesz nazwisk bohaterów, a jedynie ich inicjały. Dlaczego?
Ze względu na bezpieczeństwo tych osób. Występując przed kamerą i tak wystawiają się na celownik służb.
Dlaczego w takim razie zdecydowali się na udział w filmie? Co nimi kierowało?
Godność i potrzeba dialogu. Oni mają potrzebę opowiedzenia o swoim dramacie i zmianach, które nastąpiły na Krymie. Nie dlatego, że ich opowieść mogłaby coś zmienić, czy wywołać polityczną reakcję Zachodu. Jeśli stają przed kamerą, to wynika to z potrzeby wypowiedzenia siebie. To jest akt walki o własną godność, a także chęć komunikacji ze światem.
Tatarom krymskim towarzyszy poczucie, że są zamknięci za żelaznymi wrotami, które odcięły ich od reszty świata. Nasz przyjazd był dowodem na to, że ktoś o nich myśli i pamięta. "Kiedy ten wiatr ustanie" powstało na fali obopólnej serdeczności i chęci zrobienia czegoś dobrego w imię wolności.
Jak wygląda dziś sytuacja Tatarów na Krymie?
Już kilka tygodni po po aneksji z 2014 roku miały miejsce tradycyjne uroczystości, upamiętniające deportację Tatarów z 1944 roku. Odbywają się co roku od 71 lat. Tamtego roku miały jednak szczególny charakter – nad zgromadzonymi ludźmi latały wojskowe helikoptery, a żołnierze szczuli ich psami.
W referendum zorganizowanym po aneksji Krymu Tatarzy opowiedzieli się po stronie Ukrainy, przez to stali się celem propagandowych ataków i politycznych represji. Rosyjskie służby przeszukują ich domy, ludzie są zwalniani z pracy. W mieszkaniach Tatarów wybijane są okna. Zamknięto tatarską telewizję i tatarskie gazety, ze szkół wycofywany jest język tatarski. Zdarzają się także przypadki zaginięć – ludzie znikają z domów, a potem znajdowane są ich ciała ze śladami tortur albo z ziemią w płucach.
Jednocześnie z ust rosyjskich władz słychać propagandowe opowieści o tym, że nowe władze współpracują z tatarskimi braćmi.
Aresztowania trwają do dziś. 12 maja 2016 roku na Krymie odbyły się kolejne rewizje w domach Tatarów. Władze tłumaczyły je walką z zakazaną Partią Odrodzenia Islamskiego. Niewinni ludzie trafili do aresztów jako domniemani terroryści.
Czy na miejscu też odczuwaliście presję ze strony władz?
Podczas realizacji filmu miałam głuche telefony z Rosji. Ostatnio podobne otrzymują moi współpracownicy i ich rodziny. To wszystko tworzy atmosferę niepokoju i zagrożenia. A jednocześnie jest niewidzialne. Nie pójdziesz do gazety z informacją, że dostajesz dziwne telefony z Rosji, bo to brzmi jak opowieść paranoika. Ale to jest metoda działania rosyjskich służb.
Ludzie na Krymie mają świadomość, że ich wróg występuje pod czapką-niewidką, dlatego trudno o nim opowiedzieć i go pokazać, mimo że na każdym kroku odczuwa się jego działanie. Tatarzy krymscy są bardzo małą nacją, więc i skala represji wydaje się niewielka. Poprzez kolejne aresztowania i rewizje władze wywołują atmosferę strachu i budują mury nieufności.
Jak na Tatarów reagują ich rosyjscy sąsiedzi?
Rosyjscy mieszkańcy Krymu bywają wrodzy wobec tatarskiej mniejszości, ale zdarzają się także przyjaźnie między Tatarami i Rosjanami. Na Krymie mnóstwo jest rodzin mieszanych, w których mąż jest Rosjaninem, a żona - ukraińską Tatarką. Często pod jednym dachem spotykają się różne nacje i różne punkty widzenia.
Syn jednego z naszych bohaterów bardzo przyjaźni się z rosyjskim chłopcem z sąsiedztwa. Nikogo ta przyjaźń nie niepokoi. Nasi tatarscy bohaterowie nie noszą w sobie złości, jest w nich jedynie straszny smutek, że nie mogą swobodnie mówić tego, co myślą, że nie mogą się spotykać i obchodzić swoich świąt.
W filmie nie chciałam rysować czarno-białej wizji świata, w której Rosjanie są agresywni i źli, natomiast Tatarzy – nieskazitelni. Takie podziały niszczą międzyludzkie relacje. W tym przypadku to polityka zmieniła świat zwykłych ludzi i zaczęła ich do siebie wrogo nastawiać. Nasz film nie powstał po to, aby podawać informacje, od tego jest prasa. My chcieliśmy uchwycić emocje towarzyszące tej całej sytuacji, uczucia człowieka żyjącego w podzielonym świecie, gdzie panuje dyskryminacja, a pomiędzy ludźmi wyrastają mury niszczące serca i dusze.
Po aneksji Krym przestał być miejscem turystycznych wycieczek. Częściej niż turystów spotyka się tam żołnierzy, bo Krym powoli staje się bazą wojskową. Z Półwyspu, na którym niegdyś żyli obok siebie Ukraińcy, Rosjanie, Tatarzy, Grecy i Cypryjczycy, dziś wyjeżdżają wszyscy ci, którzy już nie mogą czuć się tam u siebie.
Jaką skalę ma ten exodus?
Rok po aneksji mieliśmy informacje o 20 tysiącach Tatarów, którzy wyjechali z Półwyspu. Sporo, jeśli weźmiemy pod uwagę, że na Krymie mieszkało ich około 300 tysięcy. Dziś mówi się, że Krym opuściło już ponad 30 tysięcy Tatarów. Ta liczba wciąż rośnie, ale liczba wyjeżdżających nie ma tu znaczenia, ważniejszy jest sam mechanizm politycznej opresji, który rozdziela rodziny i niszczy jednostki.