1. Bractwo Kurkowe
Najstarszą w Polsce organizacją miejską jest Bractwo Kurkowe. Historycy uważają, że liczy ono ponad siedemset lat – tyle samo ile Kraków. Dla zapewnienia bezpieczeństwa mieszkańcom grodu nie wystarczały bowiem grube mury, baszty i bramy – potrzebni jeszcze byli obrońcy. Szkoliło ich właśnie Bractwo Kurkowe.
Świadectwem umiejętności strzeleckich krakowskich rzemieślników, mieszczan było organizowane każdego roku, w oktawę Bożego Ciała, strzelanie do drewnianego kura o tytuł króla kurkowego. I tak setki już lat w Krakowie wystrzeliwuje się króla i marszałków Bractwa, a potem odbywa się wielka uczta królewska. Dziś bracia kurkowi – w sile około trzystu członków – korzystają ze strzelnicy i pomocy wojska.
Dawniej strzelanie do kura było wielką miejską uroczystością wszystkich krakowskich rzemieślników. Schodziły się cechy z chorągwiami i, po nabożeństwie w kościele Mariackim, udawały się z paradą, z muzyką i kotłami do celestatu, czyli strzelnicy. Przodem – w strojach tureckich, perskich i tatarskich – biegli kozernicy, czyli lekkie strzelby, skacząc, śpiewając różne piosenki i pokrzykując na zebrane tłumy gapiów. Potem maszerowały cechy, za nimi strzelcy poprzedzający samego króla, z zawieszonym na piersiach wielkim łańcuchem ze srebrnym kurem. Dziś kur – dar króla Zygmunta Augusta – przechowywany jest w Muzeum Historycznym m. Krakowa i bardzo rzadko, tylko podczas jakichś wyjątkowych okazji, jest uroczyście prezentowany.
[Jan Adamczewski, "Osobliwości Krakowa", Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1986]
2. Stopka Królowej Jadwigi
Wiele legend jak zielony bluszcz oplata jej życie. Oto jedna z nich. Orszak królowej i ona sama znajdują się na poza murami Krakowa. Na przedmieściu pragnie przyjrzeć się budowie kościoła Karmelitów. Jak to u niej zwyczaju, więcej niż murom i miejscu przygląda się ludziom. Zwraca jej uwagę zatroskane oblicze jednego z kamieniarzy, zajętego przy obróbce wielkich ciosów piaskowca. Wdaje się z robotnikiem w rozmowę i dowiaduje się o chorobie jego żony, o trosce ojca z powodu pozostawionych bez opieki dzieci. Królowa współczuje rzemieślnikowi, poleca ochmistrzyni udzielić rodzinie jego pomocy. To jej nie wystarcza. Czułe serce pragnie także osobistej, doraźnej pomocy. Opiera stopę na wilgotnym kamieniu, rozkazuje odjąć złotą klamrę z trzewika i wręcza ją zatroskanemu ojcu.
Kamieniarz długo nie może ochłonąć, […] ściska w twardej dłoni klejnot, patrzy z podziwem i radością. Przerzuca wzrok na szary głaz, gdzie przed chwilą stała szczupła stopa królowej. Wypatruje jej śladu. By się nie zatarł, chwyta za młot i ostrożnie, z nabożeństwem, wykuwa wgłębienie, wizerunek stopy królowej – swej dobrodziejki. Wielki głaz obrabia w regularną bryłę. Odkuty ślad umieszcza na zewnątrz muru, w jego licu. Na pamiątkę.
[Bronisław Heyduk, "Legendy i opowieści o Krakowie", Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972]
3. Krakowskie katakumby
Kościół i klasztor Franciszkanów Reformatów zbudowano w XVII wieku, nie należy więc do najstarszych w Krakowie. Jednak ulica Reformacka, wysokie klasztorne mury, a także stacje Męki Pańskiej [pędzla Michała Stachiewicza] znajdujące się po drugiej stronie ulicy, tworzą jeden z najpiękniejszych zakątków starego Krakowa.
Pod kościołem i klasztorem chowano zmarłych przez prawie dwieście lat. […] Spoczywa tu łącznie ponad tysiąc zmarłych: skromnych braci, mieszczan, ale także przedstawicieli wielkich krakowskich rodów – Wielopolskich, Jabłonowskich, Morsztynów, Szembeków. Oczywiście wielcy mają sarkofagi, krypty, mniej znaczący spoczywają w trumnach (jest ich siedemdziesiąt), braci kładziono wprost na ziemi przysypując dolną część ciała piaskiem, a pod głowę kładąc klocek. Dzięki wyjątkowemu mikroklimatowi zwłoki zachowały się w stanie całkowicie zmumifikowanym. Specjalnym kultem otoczone są szczątki ojca Sebastiana Wolickiego, spoczywającego w szklanej trumnie i również doskonale zachowane. Tu także spoczywa główny fundator klasztoru Franciszek Szembek oraz współfundatorzy – Wielopolscy, Urszula Morzkowska i Domicela Skalska.
Kronikarz reformatów – Jan Pasiecznik podaje, że od fundacji do końca XVIII wieku pochowano tu z górą siedemset osób świeckich. […] W 1812 roku pochowany tu został żołnierz napoleoński. Prawdopodobnie był to jeden z grenadierów Wielkiej Armii – niedobitek napoleoński spod Berezyny. Wynędzniały przywlókł się pod mury miasta i zmarł w klasztornej infirmerii. Chowający go zakonnicy włożyli mu ręce szablę, a przy boku położyli karabin.
Z tymi bezimiennymi żołnierskimi szczątkami związana jest legenda, bowiem obok niego spoczywa hrabina Domicela Skalska. Wielka to była dama, przeważnie mieszkała w Paryżu. Jednak pewnego dnia porzuciła wielki świat, wróciła do Krakowa i tu u reformatów pełniła posługi kościelne, została babką kościelną. Przed śmiercią zapisała majątek zakonnikom i kazał się pochować obok trumny ze zwłokami napoleońskiego grenadiera.
[Jan Adamczewski, "Osobliwości Krakowa"]
4. Starowiślna 10
Z pełnej samochodów i przechodniów ulicy wchodzimy do bramy pod numerem 10. Wita nas drewniany brązowy dach wsparty na kolumnie. Dużo tu zresztą greckich odniesień i detali; część z nich wyłuskujemy z otoczenia dopiero w chwili, kiedy oczy przestają się dziwić. Są i ważne polskie akcenty. Na wprost wejścia, na ścianie, umieszczono płytę będącą kopią płaskorzeźby Piotra Kmity z katedry wawelskiej. Na pytanie kim: był ów Piotr Kmita? encyklopedia dostarcza rzeczowych informacji: wojewoda krakowski i zausznik Kazimierza IV Jagiellończyka, Jana Olbrachta i Aleksandra Jagiellończyka. Tu widzimy go w rycerskim stroju, z mieczem przy lewym boku.
Niegdyś była tu pracownia malarska – w tej kamienicy nad sztalugami pochylali się Stachiewicz, Wyczółkowski. Zaglądał tu również Feliks Jasieński Manggha, kolekcjoner, miłośnik i propagator sztuki Dalekiego Wschodu.
[Bogusław Michalec, "Znasz taki? Kraków", Carta Blanca, Gdańsk – Warszawa – Kraków 2006]
5. Biała Dama w magistracie
Dwieście lat temu zdarzyła się w Krakowie dziwna i tragiczna historia. Pewnej nocy wezwano pilnie proboszcza z kościoła Mariackiego z wiatykiem do umierającego. Po proboszcza zajechała kareta z zasłoniętymi oknami, która długo krążyła po ciemnych ulicach Krakowa. Wreszcie zajechali na jakiś podworzec, gdzie kazano księdzu wysiąść i wprowadzono do komnaty, w której czekał jakiś osobnik okryty płaszczem. Wprowadzono dziwną parę: starca i dziewczynę w bieli. Księdzu kazano przygotować dziewczynę na ostatnią drogę. Gdy to uczynił – tajemniczy osobnik zrzucił płaszcz i ukazał się w czerwonym stroju: był to kat. Ściął dziewczynie głowę i ciało owinął w czerwone sukno. Potem kata i księdza poczęstowano czerwonym winem. Kat wypił, a ksiądz wylał za siebie przez ramię. Znów wsadzono go do karety i znów długo krążąc po uśpionym mieście odstawiono go do probostwa Mariackiego. Nazajutrz ksiądz poczuł piekący ból pleców – to działało zatrute wino. Drugi świadek – kat już nie żył. Po wielu latach ksiądz znalazłszy się przypadkiem w pałacu Wielopolskich, rozpoznał podworzec, schody, korytarze, komnatę. Rozgłosił światu wieść o zbrodni, jaka się tu dokonała. Jednak nie dano mu wiary.
Ciało hrabianki – tak surowo przez ojca ukaranej za romans z kamerdynerem – zostało w tajemnicy pochowane w jednej z piwnic, którą potem starannie zamurowano. Od tego czasu Biała Dama krąży po pałacowych – dziś już magistrackich – komnatach i nie może znaleźć ukojenia w urzędniczej atmosferze, jaka tu panuje.
[Jan Adamczewski, "Osobliwości Krakowa"]
6. Dom Turecki
Na rogu ul. Długiej i Pędzichów od lat osiemdziesiątych XIX stulecia stoi kamienica nazywana dziś Domem Tureckim. Szczyt budynku ozdabiają trzy minarety. Środkowy, najokazalszy, zakończony jest półksiężycem. Nie słychać głosu muezina, w minaretach nikt się nie modli. Z dawnych lat pozostały tylko wysmukłe wieżyczki. Przedmioty martwe żyją o wiele dłużej niż ludzie, którym służyły.
Wschodni wygląd kamienica zawdzięcza przebudowie z 1910 roku wykonanej dla rodziny Rayskich. Artur Teodor Rayski, weteran powstania styczniowego, i – po osiedleniu się w Turcji – oficer armii osmańskiej, powrócił do rodzinnego kraju w roku 1890. Dwa lata później urodził mu się syn: Ludomił Antoni. […] L.A. Rayski po wybuchu I wojny światowej wstąpił do Legionów Piłsudskiego. Po zaangażowaniu się Turcji w wojnę, jako obywatel tego państwa, powołany został do armii tureckiej. Służąc w lotnictwie, walczył w rejonie Dardaneli. Lata wojenne przyniosły mu stopień porucznika i cenne doświadczenie. Do Polski wrócił w czerwcu 1919 roku jako dowódca eskadry lotniczej. Wkrótce przyszło Rayskiemu znów walczyć, tym razem już na terenie kraju: w wojnie polsko–bolszewickiej.
W latach międzywojennych pełnił funkcję szefa Departamentu Lotnictwa – jego dalekosiężne plany stworzenia w Polsce nowoczesnych zakładów lotniczych przerwał wrzesień 1939 roku. Prośby Rayskiego o wysłanie go na pole walki odrzucono. Nadzorując wywóz polskiego złota, dotarł do Rumunii, a stamtąd – do Francji. Następnym etapem wojennej podróży była Anglia. Rayski w służbie RAF–u latał nad Afryką Północną i Azją. Po śmierci gen. Sikorskiego mianowano do dowódcą Polskich Sił Powietrznych. Po zakończeniu II wojny światowej nie wrócił do kraju, wybierając życie emigranta.
Historia pilota, do którego zwracano się "generale" nawet wtedy, gdy nie miał wystarczającej liczby gwiazdek na pagonach, jest opowieścią o niedocenieniu, ale także o bohaterstwie i niezłomnym charakterze. Można o tym podumać na krakowskim bruku, patrząc na samotne, a jednak trwające wciąż minarety Domu Tureckiego na ul. Długiej.
[Bogusław Michalec, "Znasz taki? Kraków"]
7. Remuh
W 1533 roku gmina żydowska Kazimierz (wtedy było to miasto konkurujące z Krakowem, dziś jego dzielnica) zakupiła między ulicą Szeroką i ulicą Jakuba ogromny teren i przeznaczyła na cmentarz. Dwadzieścia lat później emigrant z Ratyzbony, bankier króla Zygmunta Augusta, przewodniczący Kahału – Izrael Isserles zbudował przy cmentarzu bóżnicę. Najpierw drewnianą, a po jej pożarze w 1572 roku – murowaną. Ufundował ją dla swego syna Rabi Mosze Isserlesa. Nazwisko to jest niezwykle ważne, gdyż właśnie jego skrót dał trwającą po dziś dzień nazwę cmentarzowi i bóżnicy: Remuh.
Rabi Mosze Isserles był wybitnym uczonym, filozofem i rektorem słynnej szkoły talmudystycznej. Jest pochowany na cmentarzu Remuh. Na pięknym nagrobku wyryto dwie dłonie na znak, że pochowany tu został Żyd z rodu kapłanów, oraz wiele pochwał potwierdzających mądrość Remuh.
W 1799 roku władze austriackie kazały zamknąć cmentarz (znajdował się on w centrum Kazimierza) i zbudować nowy daleko na peryferiach przy ul. Miodowej, za ulicą Starowiślną. Stary renesansowy cmentarz opustoszał […]. W przedwojennym przewodniku po Kazimierzu autor, Majer Bałaban, pisze że większość pomników zginęła bezpowrotnie. […] Podczas okupacji hitlerowcy urządzili tutaj wysypisko śmieci. Także zdewastowali bóżnicę Remuh […]. W 1955 roku cmentarzem zainteresowali się archeolodzy. Już pierwsze wykopy przyniosły ciekawe wyniki. Okazało się, że tuż pod ziemią, na głębokości ok. 60 cm, zakopane są setki pięknych renesansowych kamiennych nagrobków. Prawdopodobnie zostały zostały one celowo ukryte w 1704 roku przed zniszczeniem, gdy Kraków zajęły wojska szwedzkie. Przed rokiem 1939 na cmentarzu znajdowało się czterdzieści siedem nagrobków, odkopano ponad siedemset. Najstarszy liczył 430 lat, a najmłodszy – 270. […]
Wiele z nich zachwyca przepięknym ornamentem. Zresztą ornamentyka tych nagrobków, mimo że ściśle określona rytuałem, zwyczajem i tradycją – jest bardzo bogata: rozwarte, uniesione ku górze dłonie, gałązki winorośli, girlandy z liści i kwiatów, korony, wizerunki zwierząt (lwów, jeleni, koziołków, orłów) – wszystko to wykute w pińczowskim piaskowcu. Jest to ten sam "płaczący kamień", którego użyto przy budowie zamku wawelskiego i Sukiennic.
Wśród płaskich płyt, tak charakterystycznych dla żydowskich cmentarzy, odnaleziono na cmentarzu Remuh także i coś niezwykłego: sarkofagi. Ich istnienie świadczy o silnych wpływach renesansu włoskiego na życie kulturalne Żydów krakowskich. Odrestaurowana bóżnica Remuh jest dziś jedynym miejscem kultowym dla gminy żydowskiej w Krakowie. […] Tu do tego kawałka ziemi, w której spoczywa wielki renesansowy filozof żydowski, stale przybywają ludzie z różnych stron stron świata, by pokłonić się cieniom uczonego Remuh.
[Jan Adamczewski, "Osobliwości Krakowa"]
8. Garderoba Ludwika Solskiego
Położona była najwygodniej, jak to tylko możliwe, nieomal naprzeciw wejścia w prawą kulisę. Przypadek? Prawa kulisa była wówczas kierunkiem, z którego wkraczali na scenę zwykle bohaterowie pozytywni, bohaterscy lub przynajmniej szlachetni: wystarczy przeanalizować ruch sceniczny zaznaczony w scenariuszach inspicjenckich z tego okresu, by się o tej prawidłowości przekonać. […] Dzisiejszy stan garderoby jest bardzo dobry. Naprzeciw wejścia, obok okna, znajduje się portret Solskiego w roli sędziego Dogbery z "Wiele hałasu o nic" Shakespeare'a, autorstwa Stanisława Jankowskiego (kopia, oryginał nie zachował się). Obok Konstanty Górski, krytyk (pseudonim Spectator) napisał: "Któż teraz jeszcze sąd wydawać będzie, gdy się w tej izbie rodzą tacy sędzie?". O tej samej roli napisała Modrzejewska: "Będziesz skazany na wieczny jubileusz za kolki, które dostałam od śmiechu, mój Dogbergu". Obok Karol Estreicher: "Stwierdzam wróżbę Modrzejewskiej". Recenzent, dramaturg i powieściopisarz, także dyrektor teatrów w Warszawie i Łodzi, Marian Gawalewicz: "Autorzy i artyści jednej służą pani i wspólne dzielą wawrzyny, w wspólną zasługę łączą się ich czyny. Niech żyje sztuka, a z nią jej poddani". Dramaturg Maciej Szukiewicz […]: "Jeśli aktor podobny jest arfie eolskiej, co wszystkie tony daje – tą arfą jest Solski". Kazimierz Przerwa–Tetmajer: "Najwszechstronniejszy aktor polski niech żyje Solski!". […] Gabriela Zapolska o roli Niemowy z "Kaśki Kariatydy": "Byłeś niemy, a mówiłeś tyle, bo twój talent w sercu się mieści". Adam Bełcikowski, komediopisarz: "Sztuka jest najwyższą rozkoszą życia". Inny dramatopisarz Kazimierz Zaleski: "Pesymizm ani w sztuce, ani w życiu do niczego dobrego nie prowadzi". To sentencjonalnie. Niedaleko bardziej skromnie: Piszący śtucki – Bałucki". […] Na tle architektury włoskiej, w dole głównej ściany, niedoszły aktor i adwokat z Bochni Władysław Michnik umieścił złotą myśl: "Wszędzie dobrze lecz najlepiej w szynku".
[Diana Poskuta–Włodek, "Co dzień zaczyna się gra… Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie 1893–1993", Kraków 1993]
9. Pęknięty dzwon norbertanek
Tak uśmiechnięty, drwiący z samego siebie, ze swojej wiary i swojej nadziei, doszedł aż do klasztoru norbertanek. Było akurat południe. Biła dwunasta na wieży kościelnej, a potem zabrzmiał pęknięty dzwon; znał jego legendę, ten odlewacz, który odlewał, utopił się z rozpaczy po jego pęknięciu i teraz biją w ten dzwon "za tych, co utonęli w Wiśle". Słuchał przez chwilę tego syczącego, suchego, klekotliwego uderzenia. Klasztor wznosił się prosty, niebywale polski, zajrzał do podwórza. Zarośnięte było trawą i stał na nim w kącie wspaniały, wielki kasztan. Dopiero zakwitał. "W Heidelbergu kasztany już okwitły" – pomyślał. I zaraz była Wisła. Płynęła jak jasne pasmo, niewinnie i bezpiecznie, mimo klekotliwego dźwięku pękniętego dzwonu. A jeszcze piękniejsza wydała mu się z mieszkania ciotki Zosi Zgorzelskiej, Gontyny 2, gdzie zdawało się przepływała pod samym oknem, wysoka, jasna i wyspiańska.
[Jarosław Iwaszkiewicz, "Sława i chwała", Tom I, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1956]
10. Łuk ulicy Gontyna
Włoski akcent w urokliwej okolicy Salwatora. Pnąca się łukiem w górę uliczka zabudowana wspaniałymi willami z ogromnymi werandami i wieżyczkami. W ogródkach między ulicą a domami roślinność wręcz śródziemnomorska. Cisza, spokój, wrażenie, jakby zza linii dachów twarze owiewała bryza znad Morza Tyrreńskiego bądź Adriatyckiego. W ul. Gontyna warto zboczyć, gdy idzie się na spacer wspaniałą al. Waszyngtona z pętli tramwajowej na Salwatorze aż na kopiec Kościuszki, mijając najładniej położony w mieście cmentarz Salwatorski.
[Magdalena Kursa, Rafał Romanowski. "(KRK) Książka o Krakowie", Znak, Kraków 2007]
11. Latarnia zmarłych
Przed kościołem [św. Mikołaja] – od strony ul. Kopernika – stoi kamienna latarnia zmarłych. Latarnie takie wznoszono w średniowieczu głównie przed szpitalami i cmentarzami dla zapowietrzonych [dotkniętych zarazą]. Wewnątrz latarni płonął kaganek, ostrzegający przygodnych przechodniów. Stały one również w pobliżu klasztorów zlokalizowanych poza miastami. Ostatnia tego typu latarnia, pochodząca przypuszczalnie z XIV wieku, stała kiedyś przed kościołem św. Walentego na Kleparzu. Po zburzeniu szpitala i kościoła na początku XIX w. latarnia ta znajdowała się aż do 1871 roku na obecnym pl. Słowiańskim, kiedy to Jan Librowski przeniósł ją na cmentarz przy kościele św. Mikołaja. Należy do rzadkich zabytków tego typu, stanowiąc przykład dawnej obyczajowości. […]
Z wydarzeń historycznych związanych z tą świątynią warto wspomnieć chociażby jeden, ale za to zaskakujący fakt. Otóż 10 listopada 1910 roku odbył się tutaj ślub Feliksa Dzierżyńskiego z Zofią Muszkat, działaczką SDKPiL. Świadkami tej ceremonii byli działacze socjalistyczni [Emil] Bobrowski i Sergiusz Bagocki, przyjaciel Lenina. W owym czasie Dzierżyński mieszkał przy ul. Kołłątaja 6, należącej do parafii św. Mikołaja i z tej właśnie racji ślub odbył się w tym kościele.
[Michał Rożek, "Przewodnik po zabytkach i kulturze Krakowa", Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa – Kraków 1997]
12. Pomnik psa Dżoka
Historia psa Dżoka, choć autentyczna, staje się z wolna jedną z legend Krakowa. Dżok był czarnym mieszańcem. Jego właściciel doznał w pobliżu Ronda Grunwaldzkiego ataku serca, w następstwie którego zmarł. Pies wyczekiwał swojego pana w tym samym miejscu, skąd zabrał go ambulans. Wierny czworonóg budził wzruszenie i sympatię. Dokarmiany przez okolicznych mieszkańców, był początkowo nieufny wobec obcych. Po około roku oczekiwania pozwolił się przygarnąć nowej właścicielce, emerytowanej nauczycielce Marii Müller (wdowie po Władysławie Müllerze, wykładowcy krakowskiej Akademii Rolniczej i radiowym popularyzatorze rolnictwa). Kobieta zmarła w 1998 roku. Powtórnie osamotniony Dżok nie przeżył odejścia swojej pani. Po ucieczce ze schroniska dla zwierząt, jak twierdzą świadkowie, popełnił samobójstwo ginąc pod pociągiem w Swoszowicach. Ten najsłynniejszy polski pies ma teraz pomnik.
Do jego powstania przyczyniło się wiele organizacji (m.in. Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, ogólnopolskie media z siedzibą w Krakowie) przy wsparciu znanych osób (m.in. Zbigniew Wodecki, Jerzy Połomski, Krzysztof Piasecki, Krzysztof Cugowski) i mieszkańców Krakowa, którym udało się przełamać początkowy brak przychylności władz miasta.
Pomnik psa Dżoka znajduje się na Bulwarze Czerwieńskim nad Wisłą w Krakowie, w pobliżu Wawelu i Mostu Grunwaldzkiego. Jego twórcą jest prof. Bronisław Chromy. Wyrzeźbił wyłaniającego się z rozłożonych ludzkich dłoni psa, który podaje lewą łapę. W założeniu symbolizuje psią wierność, a także więź zwierzęcia z człowiekiem. 26 maja 2001 r. nastąpiło odsłonięcia pomnika, którego dokonał owczarek niemiecki o imieniu Kety. Był to wtedy trzeci pomnik psa na świecie, po Edynburgu (Greyfriars Bobby) i Tokio (Hachikō).
Napis na krakowskim pomniku (w językach: polskim i angielskim) głosi: "Pies Dżok. Najwierniejszy z wiernych, symbol psiej wierności. Przez rok (1990–1991) oczekiwał na Rondzie Grunwaldzkim na swojego Pana, który w tym miejscu zmarł". / "Dżok, the dog. The most faithful canine friend, ever epitomising a dog's boundless devotion to his master. Throughout the entire year (1990–1991) Dżok was seen waiting in vain at the Rondo Grunwaldzkie roundabout to be fetched back by his master, who had passed away at the very site".
O psie Dżoku powstały książki: Barbary Gawryluk "Dżok. Legenda o psiej wierności", Wydawnictwo Literatura, Łódź 2007 i Karola Kozłowskiego "Pies Dżok. Najwierniejszy z wiernych", Wydawnictwo Smyk, Kraków 2012.
Autor: Janusz R. Kowalczyk, wrzesień 2014