"O ile nie będę mógł zostać geografem, bo w życiu różnie się warunki układają, pragnąłbym zostać reporterem. (...) Reporterem chciałbym zostać dlatego, że lubię bardzo pisać różne sprawozdania, fotografować i dlatego, że mam niezłą wymowę."
Rzeczowo, zwięźle, dokładnie i trzeźwo. Redakcja dała to na okładkę, z portretem i podpisem: "Władysław Bartoszewski (lat 12 i 3 miesiące)".
Stało się, jak chciał. Pisze o tym, czego był uczestnikiem lub świadkiem (na tym wszak polega praca reportera); rzeczowo, zwięźle, dokładnie, trzeźwo. A wymowę ma zaprawdę niezłą...
W wywiadzie udzielonym Łukaszowi Kądzieli ("Więź" 1986, nr 7-8) stwierdził:
"Z całego dorobku mojego życia nie żałuję ani jednego napisanego zdania, choć na pewno niejedno napisałbym lepiej, precyzyjniej, mądrzej czy trafniej. Nie ma takiego zdania, a tym bardziej ustępu czy artykułu, o którym marzyłbym, aby zapadł się on pod ziemię, aby nigdy nie był napisany".
Jest autorem 1500 publikacji prasowych i 50 książek. Przy czym pisarstwo nie było jedynym, a wielokrotnie i długimi okresami - także nie pierwszorzędnym jego zajęciem.
Z jego biografii można by wykroić kilka pracowitych życiorysów. Dla portretu Władysława Bartoszewskiego jako historyka i pisarza najważniejsze są dwa okresy. Pierwsze piętnastolecie dorosłego życia, 1939-1955, w którym był, z małymi przerwami, żołnierzem lub więźniem. Można powiedzieć - tworzywo jego pisarstwa. I dwudziestolecie 1961-1981, w którym powstały najważniejsze jego dzieła historyczne.
Żołnierz
W 1939 roku zdał maturę, wybierał się na polonistykę. Ochotnik w obronie Warszawy; zbierał z ulic rannych i przenosił do szpitala. Po kapitulacji pracował w PCK. Od 22 września 1940, wzięty z domu w łapance, do 8 kwietnia 1941 roku, przez 199 dni, był więźniem KL Auschwitz nr 4427; zwolniony po interwencji Czerwonego Krzyża. Ciężko chory, podyktował Hannie Czaki z Biura Informacji i Propagandy Związku Walki Zbrojnej relację, wydaną (w opracowaniu Haliny Krahelskiej) na początku 1942 roku w konspiracyjnej broszurze "Oświęcim. Pamiętnik więźnia", pierwsze świadectwo z kacetu. W październiku 1941 rozpoczął studia polonistyczne na podziemnym Uniwersytecie Warszawskim, w jednym tajnym komplecie z poetami Tadeuszem Gajcym i Zdzisławem Stroińskim.
W Oświęcimiu lekarz, który uratował go od śmierci, dr Edward Nowak (zginął później na Majdanku), powiedział mu na pożegnanie: - Musisz pamiętać! Latem 1942 roku ks. Jan Zieja, który pomógł mu pozbierać się po obozie, dodał: - Nie po to ocalałeś, żeby się użalać. Doświadczyłeś? Masz świadczyć. I pomagać ludziom najokrutniej doświadczonym.
Oddał się zatem intensywnej pracy w trzech organizacjach konspiracyjnych: katolickim Froncie Odrodzenia Polski (Zofii Kossak), Armii Krajowej i Delegaturze Rządu RP na Kraj. W FOP (od sierpnia 1942) był redaktorem naczelnym "Prawdy Młodych", sekretarzem redakcji miesięcznika "Prawda" i członkiem Komitetu im. Konrada Żegoty, ratującego Żydów, a od 4 grudnia 1942 - Rady Pomocy Żydom "Żegota" przy Delegacie Rządu. W AK (jako "Teofil", zaprzysiężony w sierpniu 1942) został przydzielony do Wydziału Informacji Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej; prowadził "biały wywiad" na podstawie analizy prasy konspiracyjnej i życia politycznego w podziemiu. W Delegaturze (od listopada 1942, pseudonim Ludwik) pracował w Departamencie Spraw Wewnętrznych; został zastępcą kierownika Komórki Więziennej i zastępcą kierownika Referatu Żydowskiego; nawiązywał łączność z ludźmi za murami, organizował pomoc, współdziałał z kontrwywiadem, pisał raporty dla zwierzchnictwa.
"Nie mogę sobie dziś wyobrazić, jak to wszystko robiłem: pomoc dla Żydów, pomoc dla więźniów, gromadzenie materiałów dla podziemia, redagowanie sprawozdań i dokumentów, kontrwywiad, praca związana z Kościołem, prace redakcyjne, wreszcie służba w AK; służyłem bez broni, w BIP. Oprócz tego pisałem artykuły i studiowałem na podziemnym uniwersytecie" - wyznał w Warto być przyzwoitym (w wersji niemieckiej; za recenzją Heinricha Bölla w Władysław Bartoszewski. Życie i twórczość, Warszawa 1999).
W powstaniu służył w placówce informacyjno-radiowej Anna w Śródmieściu. Założył i redagował biuletyn "Wiadomości z Miasta i Wiadomości Radiowe" (124 numery, dwa dziennie). Na wniosek szefa BIP płk. Jana Rzepeckiego "Sędziego" (opinia: "Bardzo wybitny pracownik o żołnierskim poczuciu obowiązku i oddaniu sprawie, ofiarny, karny, dobry organizator") gen. Tadeusz Komorowski "Bór" nadał mu Krzyż Walecznych i stopień porucznika. Po powstaniu udał się wraz z szefostwem BIP do Krakowa. Był m.in. sekretarzem redakcji centralnego organu AK "Biuletyn Informacyjny". Po rozwiązaniu 19 stycznia 1945 roku Armii Krajowej wrócił do Warszawy. Działał w elitarnej konspiracji "Nie", następnie w Delegaturze Sił Zbrojnych na Kraj. Namierzony przez UB, ujawnił się 10 października 1945 przed Komisją Likwidacyjną b. AK.
Bibliografia jego publikacji wymienia z okresu wojny 38 tekstów. Większą część aktywności autorskiej pochłaniało mu wtedy pisanie raportów i analiz dla przełożonych. Kolega z AK, prof. Jerzy Kłoczowski, w laudacji Władysława Bartoszewskiego jako doktora honoris causa KUL podkreślił wagę doświadczeń wyniesionych z BIP.
"Miał świetne przygotowanie do tej pracy [badacza okupacji], tak poprzez zadanie obserwacji rzeczywistości, jakie realizował w BIP-ie, jak i poprzez codzienną współpracę ze znakomitym gronem młodych historyków i intelektualistów, pracujących w tej elitarnej placówce. Trzeba było bardzo dbać tam o odpowiednią dokumentację, zwięzłość i dokładność w pisaniu raportów, jasność wniosków. Było to w gruncie rzeczy dobre seminarium historii współczesnej" - ocenił (druk okolicznościowy "Władysław Bartoszewski dr hc KUL", Lublin 2008, s. 32).
Więzień
"Okres wojny był niezwykle ważny w biografii Bartoszewskiego, gdyż formował go właściwie na całe życie" - stwierdził w szkicu do jego portretu prof. Andrzej Friszke. "Zdobył doświadczenie jako urzędnik Delegatury i AK, uczestnik akcji pomocy Żydom, ale jednocześnie redaktor, publicysta, kronikarz dokumentalista, badacz prasy. Nabył ogromną wiedzę o strukturach podziemia. Poznał wielu wybitnych ludzi, którzy wywarli nań wpływ. (...) Nie walczył z bronią w ręku. Wybrał drogę walki polegającą na rejestrowaniu i ujawnianiu zbrodni okupanta, pomocy dla ściganych i prześladowanych, oddziaływaniu słowem pisanym. Te cywilne formy oporu okazały się szczególnie ważne wobec nadciągającej komunistycznej rzeczywistości. Do wytrwania w takiej postawie pomogły mu cechy charakteru - wysoki poziom odwagi cywilnej, umiejętność jawnego przeciwstawiania się, zadziorność, a jednocześnie dokładność, metodyczność, wytrwałość, zdolność planowania długotrwałej pracy" (w księdze pamiątkowej "Prawda i pojednanie", Warszawa 2002, s. 624).
Jesienią 1945 podjął współpracę z kierowanym przez bipowca prof. Stanisława Płoskiego Instytutem Pamięci Narodowej i Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce. Dla Komisji napisał studium "Egzekucje publiczne w Warszawie w latach 1943 do 1944", włączone następnie do dowodów procesowych, które delegacja polska przedłożyła Trybunałowi Norymberskiemu. Brał udział w ekshumacjach powstańców z ruin stolicy i odkrywaniu masowych mogił działaczy niepodległościowych rozstrzelanych w Palmirach i Magdalence.
W lutym 1946 został dziennikarzem "Gazety Ludowej", jedynego dziennika opozycyjnego w kraju, organu Polskiego Stronnictwa Ludowego. Skupił się na trzech tematach: zbrodni niemieckich na cywilnej ludności stolicy; AK i polskiego państwa podziemnego; zagłady Żydów i prób ich ratowania. Codziennie od końca lipca do 4 października drukował w odcinku pierwszą w kraju kronikę Powstania Warszawskiego. Przez trzy kwartały ogłosił w "Gazecie Ludowej" ponad sto tekstów. Na tle prasy kontrolowanej przez PPR wyróżniały się obiektywizmem, niezależnością i uczciwością. Działał w PSL, m.in. był ceniony jako mówca wiecowy.
Od 15 listopada 1946 do 10 kwietnia 1948 i od 14 grudnia 1949 do 16 sierpnia 1954, sześć lat i miesiąc, był więźniem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w aresztach na Koszykowej i Mokotowie i zakładach karnych w Rawiczu i Raciborzu. Wśród więźniów politycznych zyskał uznanie za niezłomność w śledztwie; nie dał się podejść ani zastraszyć, nikogo nie obciążył. Siedział (i rozmawiał o najnowszej historii, uzupełniając swą wiedzę) z oficerami AK, działaczami WiN, politykami, uczonymi, księżmi, a także ze zbrodniarzami hitlerowskimi. W 1952 w "kiblowym" procesie (- Kiedy mnie wywołano na rozprawę, roznosili obiad, gdy wróciłem z wyrokiem, zupa była jeszcze ciepła - wspominał) Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał go na 8 lat "za szpiegostwo". W 1954 wyszedł na urlop zdrowotny. W 1955 Najwyższy Sąd Wojskowy uznał wyrok za niesłuszny. Stawał jako świadek na procesach rehabilitacyjnych; Stefan Kisielewski pokpiwał w Alfabecie Kisiela, że gdy tylko pojawiał się, sąd niezwłocznie unieważniał wyroki i przyznawał odszkodowania, "byle by Bartoszewski nie gadał, bo mówił jak maszyna".
Dziennikarz
W lipcu 1956 zaczął pisać do tygodnika "Stolica", po pół roku został sekretarzem redakcji. W 1957 został też współpracownikiem "Tygodnika Powszechnego". Trzy lata później stracił przez to posadę w "Stolicy", w trybie nagłym, z zakazem wstępu do redakcji (wskutek donosu o prywatnych rozmowach z ludźmi "Tygodnika"). Zyskał za to na pół wieku etat w "Tygodniku Powszechnym". Krótko po Październiku pisywał też do innych pism, które były zainteresowane np. powstaniem warszawskim ("Świat", "Express Wieczorny"). Kontynuował bowiem tematykę okupacyjną zaczętą w "Gazecie Ludowej".
Margines uczciwości i wolności, na jaki pozwalała rygorystyczna polityka historyczna władz PRL, był wąski. Bartoszewski poszedł za radą starszego kolegi z AK i naukowego mentora.
"[Prof.] Płoski stał na bardzo realistycznym stanowisku, że w aktualnie panującym w Polsce systemie niewiele będzie można zrobić. Nie oznacza to jednak, by historycy mieli zrezygnować ze swoich zadań. Według niego należało więc przede wszystkim dążyć do ustalania i publikowania w możliwie zwięzłej i suchej formie jak największej ilości faktów. Przyszłe zaś syntezy i opracowania pozostawić na czas, gdy warunki polityczne jakoś się zmienią, nawet gdyby miało to trwać bardzo długo. Dla przyszłych pokoleń prace dokumentacyjne będą mieć podstawowe znaczenie" (Warto być przyzwoitym, Poznań 1990, s. 21-22).
"Było to wielkie pole do pracy i zmagań z cenzurą, a pośrednio z władzami PRL" - podkreśla prof. Friszke. "Pamięć o okupacji została w pierwszym dziesięcioleciu Polski Ludowej ogromnie zaburzona. (...) Walka z okupantem została zredukowana do czynów bojowych Gwardii i Armii Ludowej, Armię Krajową oskarżano o 'reakcyjne oblicze'. Na tym tle wyraźniej rysuje się specyfika twórczości Bartoszewskiego. (...) Całym swym pisarstwem polemizował z lansowanym odgórnie obrazem okupacji. Wydobywał fakty, które trudno już było potem zupełnie przemilczeć. Ponieważ zaś tych artykułów i faktów było bardzo wiele, toteż i obraz całości musiał się zacząć zmieniać" ("Prawda i pojednanie", s. 628).
Pracował samotnie, poza oficjalnymi instytucjami naukowymi. Warsztat badawczy historyka zbudował samodzielnie. Zgromadzony w czasie wojny księgozbiór (8 tysięcy woluminów), a także kolekcja czasopism i ulotek podziemnych, prasy gadzinowej i zarządzeń władz okupacyjnych, w tym prawie komplet obwieszczeń o egzekucjach, przepadły w powstaniu. Po wyjściu z więzienia zaczął pieczołowicie odtwarzać bibliotekę i prywatne archiwum źródeł okupacyjnych (kilka lat temu ogromne zbiory podarował bibliotekom). Jako naukowy "singiel", a w dodatku opozycjonista, miał utrudniony dostęp do wielu archiwów, m.in. do ważnego dla badacza okupacji archiwum przy KC PZPR. Niektóre dokumenty, np. dotyczące ratowania Żydów, wyszukiwał, kopiował i udostępniał mu nielegalnie zaprzyjaźniony historyk Lucjan Dobroszycki. Zorientowawszy się, że nie posiada ich instytut Yad Vashem, Bartoszewski przekazywał je z kolei, także nielegalnie, za pośrednictwem ambasady Izraela do Jerozolimy.
Przyjacielowi odpłacił się we właściwy sobie sposób: w końcu lat 60. opracował tom 3 źródłowego wydawnictwa Instytutu Historii PAN "Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim" ("Prasa, druki ulotne i inne publikacje powstańcze", Warszawa 1974); skromny w tym udział miał też Dobroszycki. Ale tymczasem to on, emigrant po Marcu 1968, stał się "niecenzuralny". Mimo ryzyka niewydania tomu, Bartoszewski nie zgodził się na pominięcie nazwiska współautora na karcie tytułowej. Tak samo postąpił, gdy władze uzależniły zgodę na wznowienie Ten jest z ojczyzny mojej od zmiany tytułu - cytatu z wiersza "podpadniętego" Antoniego Słonimskiego, i całego wiersza, użytego jako motto książki. Poeta wielkodusznie radził ustąpić; "chcę być szlachetniejszy", przekomarzał się Bartoszewski. Ale postawił na swoim. W "Stolicy", gdy cenzura nie poprzestała na skreśleniach w dodatku na rocznicę powstania, lecz dopisała "słuszne" kawałki, Bartoszewski zwrócił jej próbny wydruk, na którym wymazał swoje nazwisko jako autora, a wstawił nazwę urzędu cenzorskiego. Wybuchła awantura, Bartoszewskiego, sekretarza redakcji, odsunięto od pertraktacji z urzędem cenzorskim, ale odwojował część skreśleń i wszystkie dopiski.
W listopadzie 1963 roku wykorzystał pierwszy pobyt za granicą do nawiązania kontaktu z kolegami z AK, kierującymi sekcją polską radia Wolna Europa, Janem Nowakiem i Tadeuszem Żenczykowskim. Zaczął pisać dla RWE jeszcze przed powrotem do kraju, sporządził m.in. obszerną faktografię (bez dostępu do źródeł, z pamięci) "Metody i praktyki bezpieki". Przez osiemnaście lat był najważniejszym krajowym korespondentem Wolnej Europy. Mimo uporczywej inwigilacji, rewizji, przesłuchań, SB nie zdołała udowodnić mu współpracy z RWE ani uniemożliwić systematycznego przesyłania wiadomości do radia.
Okoliczności
W "Stolicy" i zwłaszcza w "Tygodniku Powszechnym" drukował wcale obszerne teksty publicystyczne. Rozprawy naukowe umieszczał w niskonakładowych periodykach specjalistycznych: bibliotekoznawczych, varsavianistycznych, historycznych. Ale o publikowaniu książek arbitralnie rozstrzygały władze, decydując według własnego uznania, co jest pożądane, a co nie.
W 1957 roku "Stolica" zapowiedziała wydanie książki Bartoszewskiego Działo się to w Warszawie. Z notatnika kronikarza 1939-1944. Państwowy Instytut Wydawniczy przyjął maszynopis, profesorowie historii, m.in. Stanisław Płoski, dali pozytywne recenzje, po czym PIW ...zrezygnował z druku. W 1960 roku nie pozwolono wydać tej książki Znakowi. Ten sam wydawca zgłosił w 1961 roku zamiar wydania książki Bartoszewskiego o ratowaniu Żydów. Departament Wydawnictw Ministerstwa Kultury i Sztuki wykreślił ją z planu wydawnictwa, mimo perswazji, że przeciwstawia się ona nieprzychylnej Polsce zagranicznej propagandzie. Parę lat później druk gotowej już książki Ten jest z ojczyzny mojej ministerstwo blokowało przez rok. W 1966 roku były oficer UB (to on aresztował Bartoszewskiego w 1946 roku), a wówczas już partyjny ekspert od historii Ryszard Nazarewicz wyrzucał autorowi Warszawskiego pierścienia śmierci, książki o terrorze hitlerowskim w stolicy i jego ofiarach, że poświęcił mniej miejsca zamordowanym komunistom niż niekomunistom. - Pan uważa, że za mało komunistów zginęło w czasie wojny? - dziwił się autor. - Myślę, że wkład krwi komunistów był wystarczający i nie uważam, że powinien być większy. Ale jeżeli pan jest innego zdania, to będę tę opinię powtarzał - zaofiarował się Bartoszewski. Dla świętego spokoju dopisał kilka prawdziwych, choć dla konstrukcji książki zbytecznych, jak uważał, faktów, i otrzymał zgodę na wydanie. Ale nie w Znaku. Ostatecznie złożył ją w Wydawnictwie Zachodnim (później Interpress) w Warszawie.
Wtedy wkraczała cenzura. Nie miała łatwo z tym autorem, gdyż jego rekonstrukcje historyczne składały się z mnóstwa skomponowanych biegle faktów, dokumentów, świadectw. Nie można było ich zakwestionować, bo były prawdziwe, usunięcie pojedynczych nie zmieniało wymowy całości, a tezy i oceny narzucały się oczywistością, ale nie były wprost wyeksplikowane. Bartoszewski mawia, że jeśli miał jakieś sukcesy, to takie, że wypromował trzydziestu sześciu magistrów historii na KUL i kilkadziesiąt razy wyprowadził w pole cenzurę. W 1957 w "Tygodniku Powszechnym" ogłosił odezwy nadającej z Moskwy radiostacji im. Kościuszki, które wzywały w końcu lipca 1944 ludność Warszawy do powstania. Krakowskiej cenzorce nie przyszło do głowy, że może być coś nagannego w cytowaniu moskiewskiego radia. Innym razem też w "Tygodniku" udało mu się zamieścić rocznicowy artykuł o akcji Kedywu AK "Wieniec", wysadzania w 1942 torów kolejowych wokół Warszawy. Propaganda latami twierdziła, że akcja była dziełem GL (podczas gdy AK jakoby "stała z bronią u nogi"), uszło to jednak uwagi krakowskiej cenzury. Artykuł demaskujący to kłamstwo trafił do czytelników, gdy partyjni prominenci po staremu przypinali ordery fałszywym bohaterom, a centralna prasa sławiła czyn komunistycznej partyzantki. Jeśli zaś niepożądana książka mimo wszystko trafiła do księgarń, to przynajmniej trzeba było ją przemilczeć. W 1975 roku cenzura rozesłała okólnik, że wyłącznie centrala może zezwolić na druk recenzji czy choćby najdrobniejszych wzmianek o książce 1859 dni Warszawy. Przez cztery poprzednie lata, od jesieni 1970 do jesieni 1974 roku Bartoszewski, w związku z próbą wytoczenia mu procesu za współpracę z Wolną Europą, poza tym, że śledzony i nękany przesłuchaniami, był obłożony zakazem druku (z wyjątkiem niszowych periodyków o ograniczonym rozpowszechnianiu) i wyjazdów za granicę.
To po części wyjaśnia konwulsyjny rytm, w jakim w PRL ukazywały się drukiem prace Bartoszewskiego. Debiut książkowy w 1961 roku: Prawda o von dem Bachu, dowódcy operacji niemieckiej przeciw powstaniu warszawskiemu (Wydawnictwo Zachodnie, Poznań). Sześć lat przerwy. 1967 rok: dwa wielkie dzieła, Ten jest z ojczyzny mojej (wspólnie z Zofią Lewinówną; Znak, Kraków) i Warszawski pierścień śmierci (Zachodnia Agencja Prasowa, Warszawa). Znów lata posuchy i naraz dwie książki w 1974 roku: Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim, tom 3 (PIW, Warszawa) i 1859 dni Warszawy (Znak, Kraków). I aż po kres PRL - nie licząc Doświadczeń lat wojny i okupacji, których był redaktorem (Znak, Kraków 1982), wznowienia 1859 dni Warszawy (1984) i edycji podziemnych - to by było na tyle... Niestety, nie ma odpowiedzi na pytanie, ilu książek Bartoszewski z powodu tych zakazów i wstrętów nie napisał. W ostatnich latach ukazało się kilka tomów ułożonych z jego drobniejszych rzeczy dawnych, rozproszonych po czasopismach; dają wyobrażenie o nie w pełni być może zrealizowanym potencjale twórczym.
Na tle praktyk wydawniczych PRL zagadką były wznowienia dzieł Bartoszewskiego. Sprzedawały się spod lady, drukowane w nakładach zawsze kilkakrotnie niższych od zamówień księgarskich. Reglamentowano odgórnie liczbę recenzji. A mimo to odzew ze strony czytelników był nadzwyczajny. Władze, chcąc nie chcąc, ustępowały pod naciskiem rynku, a także opinii publicznej i zezwalały na wznowienia. Pierwsze wydanie Ten jest z ojczyzny mojej liczyło 600 stron, drugie - już 1100 stron; tyle bowiem napłynęło nowych relacji. Warszawski pierścień śmierci w pierwszej edycji to 400, w drugiej - 600 stron; również dzięki uzupełnieniom i postulatom nadsyłanym do autora. I to przy ograniczonym rozpowszechnianiu; można gdybać, o ile owocniejszy byłby nieskrępowany dialog autora z publicznością. 1859 dni Warszawy, jedna z najbardziej prześladowanych jego książek, przy wznowieniu w 1984 roku, dziesięć lat po pierwodruku, mogła zostać rozszerzona tylko w ograniczonym stopniu. W 2008 roku uzupełnienia - fragmenty wycięte przez cenzurę i dopiski wynikające z uaktualnionego stanu badań - liczyły 400 stron.
Bartoszewski, który wprowadził do obiegu naukowego pojęcie "polskie państwo podziemne" i jeden z najlepszych jego znawców, nigdy jako autor nie zapuścił się na ziemie wschodnie II RP. Dlaczego takie wyrzeczenie? W odniesieniu do okupacji niemieckiej historyk musiał się liczyć z ingerencjami cenzorskimi, ale możliwa była gra z urzędem kontroli, w której autor nie stał na z góry straconych pozycjach. W stosunku do okupacji sowieckiej na nic takiego nie można było liczyć. Sto kilometrów na wschód od Warszawy kończyła się możliwość napisania prawdy.
Historyk
Plan książki o ratowaniu Żydów nie zależał tylko od autora. Bartoszewski napisał obszerny wstęp o stosunkach polsko-żydowskich podczas okupacji i niemieckim ludobójstwie dokonanym na polskich Żydach. Jest wartościowy do dziś, mimo że przez ponad czterdzieści lat dokonał się wielki postęp badań. Dobrał dokumenty (z tych, do których miał wtedy dostęp; w drugim wydaniu mógł znacznie poszerzyć ten dział). Ale książkę miały wypełnić przede wszystkim świadectwa nadesłane w odpowiedzi na apel opublikowany w prasie, w mniejszym stopniu zaczerpnięte z archiwów i piśmiennictwa. Autorytet "Tygodnika Powszechnego", który ankietę opublikował, i sławnego z niepokornej publicystyki i postawy życiowej Bartoszewskiego, który ją podpisał, zadziałał. Zebrany materiał był obfity, reprezentatywny, miejscami rewelacyjny, a kilka lat później - niemożliwy do zdobycia. Kilka tygodni po wydaniu Ten jest z ojczyzny mojej na Bliskim Wschodzie wybuchła wojna izraelsko-arabska 1967 roku, w Polsce - kampania antysemicka, a po niej emigracja znacznej liczby obywateli polskich pochodzenia żydowskiego i zerwanie na dwadzieścia lat stosunków dyplomatycznych Polski z Izraelem. Bieg wydarzeń, który mógł fatalnie zaciążyć na recepcji książki. Ale w żadnej z licznych recenzji, w Polsce i za granicą, nie ma śladu, by ktokolwiek łączył ją z nieprzyjazną wrzawą, jaka nastąpiła i w kraju, i na świecie. Książka była uczciwa, nie propagandowa. Jeden jej aspekt, zapoznany aż do debaty o Jedwabnem w 2000 roku, podniósł w recenzji opublikowanej w paryskiej "Kulturze" Józef Czapski. "Nie widać tu śladu zacierania zjawisk ciemnych - prawie co strona wspominane są szantaże, szmalcownicy, szpicle na usługach Niemców, Polacy, a nieraz Żydzi czyhający na mienie i życie Żydów" (za Władysław Bartoszewski. Życie i twórczość, s. 71).
W tymże 1967 roku, jesienią, ukazał się Warszawski pierścień śmierci 1939-1944 z przedmową prof. Stanisława Płoskiego.
"Jest pierwszą w naszej literaturze historycznej udokumentowaną próbą przedstawienia krwawych strat, jakie poniosła wskutek terroru hitlerowskiego ludność okupowanej Warszawy" - pisał Płoski. I dodał: "Uważam, że Bartoszewski, dzięki gruntownej znajomości różnorodnych form terroru hitlerowskiego, połączonej z umiejętnością krytycznego korzystania ze źródeł, jest jednym z najlepszych znawców tego zagadnienia".
Książka jest realizacją zobowiązania do dawania świadectwa, swoistym pomnikiem ofiar terroru, często bezimiennych, a niejednokrotnie - kolegów i przyjaciół autora. W wywiadach powtarzał: "Ale ja się nie grzebię w trupach. Proszę pamiętać, że trupy w tych książkach to moi rówieśnicy. Pamiętam ich twarze. Myśmy się bawili, śmiali, uczyli, żartowali, całowali".
W 1974 krakowski Znak wydał 1859 dni Warszawy. W przedmowie "O kronice konkretu" prof. Aleksander Gieysztor, także, jak Płoski, starszy kolega z BIP, wskazał na specyficzne cechy pisarstwa historycznego Władysława Bartoszewskiego.
"W sposób w pełni świadomy posłużył się kroniką jako wypróbowaną formą pisania historii dla odtworzenia dziejów Warszawy w ciągu pięciu lat wojny i okupacji", podkreślił; nawiązał tu z pewnością do zalecanego przez prof. Płoskiego historykom współczesności ograniczenia się do faktografii. "O pracy wykonanej przez autora w owych kamieniołomach faktów - pisał dalej Gieysztor - o wysiłku włożonym w oddzielanie prawdy od zmyślenia w dobrej wierze lub od dezinformacji, o pełni i rzetelności książki trzeba powiedzieć, że noszą cechy benedyktyńskie w sensie wnikliwości erudycyjnej i czasochłonności. (...) Książka zaspokaja na każdym kroku głód owej wiedzy konkretu, bez której nie ma historii godnej swego miana. (...) Imponuje rozległością kwerendy po różnych zbiorach i wśród różnych źródeł drukowanych i archiwalnych, prasowych, urzędowych i wywołanych przez historyka. Dzieło jednego człowieka, kronika ta budzi szacunek rozmiarami - prawdziwie instytutowymi - całego przedsięwzięcia i daleko posuniętą precyzją realizacji. (...) Nikt z żyjących obecnie świadków Warszawy owych dni nie zdobył tak kompletnego widzenia ówczesnej rzeczywistości - podsumował przedmowę - jak Władysław Bartoszewski, sam świadek oczywisty epoki".
Książka wywarła na czytelnikach wstrząsające wrażenie. Antoni Słonimski tak ją zrecenzował w "Tygodniku Powszechnym":
"Dzieło monumentalne, dokument wierny i okrutny. Pisarz trzyma rękę na pulsie konającego miasta i przekazuje nam każde uderzenie serca, przyspieszenia, arytmię i wreszcie zamieranie tętna. 1859 dni walk, nadziei, rozpaczy i zagłady."
Od 1973 roku Władysław Bartoszewski przez dziesięć lat wykłada na sekcji historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i prowadzi seminarium magisterskie. W ukończeniu studiów przeszkodziło mu powstanie, dwukrotnie więzienie, i władze PRL, które uniemożliwiły mu obronę złożonej i przyjętej pracy magisterskiej; o jego kwalifikacjach akademickich zaświadczyli więc trzej wybitni historycy, profesorowie Aleksander Gieysztor, Stefan Kieniewicz i Jerzy Kłoczowski. W drugiej połowie lat 70. angażuje się po stronie opozycji politycznej: podpisuje listy w obronie więźniów politycznych i przeciwko zmianom w konstytucji, współpracuje z Polskim Porozumieniem Niepodległościowym. W styczniu 1978 roku podpisuje deklarację Towarzystwa Kursów Naukowych i wykłada na tzw. uniwersytecie latającym. Popiera "Solidarność". 12 grudnia 1981 przemawia na Kongresie Kultury Niezależnej. Następnej nocy zostaje na cztery i pół miesiąca internowany.
Pisarz
W październiku 1983 roku wyjeżdża za granicę. Wiele podróżuje, uczestniczy w konferencjach naukowych historycznych i politologicznych. Zamieszkuje w RFN. Wykłada na uniwersytetach w Monachium, Eichstatt i Augsburgu. Publikuje po niemiecku i w tłumaczeniach na angielski i francuski kilka książek o martyrologii i zagładzie Żydów polskich. Na emigracji i w podziemiu w kraju w 1984 roku ukazuje się książka Dni walczącej stolicy. Kronika Powstania Warszawskiego. W 1981 roku jej tekst, rozpisany na cykl audycji, nadał w rocznicę powstania III program Polskiego Radia; później wielokrotnie audycję tę nadawało Radio Wolna Europa. Książka skomponowana została na identycznej zasadzie jak kronika 1859 dni Warszawy i zdobyła sobie podobne uznanie czytelników. W 1987 roku wybór publicystyki historycznej Bartoszewskiego z kilkudziesięciu lat, Na drodze do niepodległości, ukazał się nakładem Editions Spotkania w Paryżu.
W 1983 roku Reinhold Lehmann, wybitny niemiecki dziennikarz katolicki, animator działań na rzecz pojednania polsko-niemieckiego i przyjaciel Bartoszewskiego, przeprowadził z nim wywiad-rzekę. Po skrótach wyszła z tego niewielka książka, z posłowiem Lehmanna, Herbst der Hoffnungen. Es lohnt sich anstnädig zu sein ("Jesień nadziei. Warto być przyzwoitym"), w austriacko-niemiecko-szwajcarskim Herder Verlag, która zrobiła wielką karierę na terytorium języka niemieckiego (dziewięć wydań w masowych nakładach). Towarzyszyła wręczeniu jej bohaterowi prestiżowej nagrody im. Herdera, nadanej przez Uniwersytet Wiedeński, oraz przyczyniła się do przyznania Bartoszewskiemu w 1986 roku Nagrody Pokojowej Księgarstwa Niemieckiego, nazywanej pół-Noblem, a na pewno przyniosła mu wielką popularność w Niemczech. Gdy jako jedyny gość zagraniczny przemawiał w 1995 roku na sesji Bundestagu i Bundesratu z okazji półwiecza zakończenia wojny, 20 milionów Niemców włączyło odbiorniki radiowe i telewizyjne.
Książeczka miała także wielkie powodzenie w Polsce, a jej tytuł (poza pierwszymi edycjami, po niemiecku i po polsku, przyjął się pierwotny podtytuł Warto być przyzwoitym) wszedł do języka potocznego. W1984 roku, podziemne Spotkania, wydawnictwo uczniów Bartoszewskiego na KUL, ogłosiło własne tłumaczenie. W 1986 Editions Spotkania w Paryżu wydało przekład autoryzowany, który miał kilka podziemnych przedruków i dwa "naziemne" wydania po 1989 roku.
Ale jej rola polegała także na tym, że otworzyła nowy, autobiograficzny nurt pisarstwa Władysława Bartoszewskiego. W pierwszym wydaniu Ten jest z ojczyzny mojej nie umieścił on - członek "Żegoty" - własnych relacji o ratowaniu Żydów. Do drugiego wydania włączył dwie. W książkach o AK i powstaniu nie ukrywał, że był ich uczestnikiem, ale unikał autobiografizmu (co nie znaczy: zaangażowania); preferował jednak zobiektywizowaną narrację historyczną. O swej działalności powojennej do końca istnienia PRL z oczywistych powodów wszystkiego opowiadać nie mógł.
W 1989 roku, nim jeszcze PRL przeszedł do historii, podczas obrad Okrągłego Stołu, powierzył wspomnienia historykowi Andrzejowi Friszkemu. Życie trudne, lecz nie nudne. Ze wspomnień Polaka w XX wieku wydał w 2010 roku Znak. Później przeprowadzone "Władysław Bartoszewski. Wywiad-rzeka (rozmowy z Michałem Komarem)" i "...mimo wszystko. Wywiadu rzeki księga druga" opublikował Świat Książki w latach 2006 i 2008. Przy współpracy z Komarem wydał także pierwszą serię biografii ludzi, których znał: Środowisko naturalne. Korzenie (Świat Książki 2010); rzecz dotyczy lat wojny, ciąg dalszy ma nastąpić. Inne wspomnienia i refleksje tego świadka XX wieku przynoszą następujące książki. Moja Jerozolima, mój Izrael. Władysław Bartoszewski w rozmowie z Joanną Szwedowską, posłowie Andrzej Paczkowski; Rosner i Wspólnicy 2005 (zawiera także reportaże z podróży do Izraela publikowane w "Tygodniku Powszechnym" i wyciąg z akt inwigilacji SB). Dziennik z internowania. Jaworze 15.12.1981 - 19.04.1982; Świat Książki 2006 (zawiera też przedruk księgi pamiątkowej wręczonej mu na 60. urodziny przez współwięźniów) Mój Auschwitz, Znak 2010 (wspomnienia z obozu w rozmowie z Piotrem M.A. Cywińskim i Markiem Zającem oraz antologia pierwszych relacji poobozowych). I była dzielnica żydowska w Warszawie, PWN 2010 (wspólnie z Markiem Edelmanem; zawiera zapis dwóch rozmów obu autorów, broszurę "Getto walczy" Edelmana i opracowanie dokumentalne Bartoszewskiego z 1984 roku "Żydzi Warszawy 1939 - 1943").
Ze wszystkich recenzji swej działalności najwyżej Władysław Bartoszewski ceni sobie list, który otrzymał na 80. urodziny od papieża Wojtyły. - Dostrzega, o co mi chodziło - podkreśla. Oto, co napisał Ojciec Święty:
"Zachowuję w pamięci Pański dorobek naukowy i pisarski, który w dużej mierze jest mi osobiście znany, jak również działalność społeczną i dyplomatyczną - zwłaszcza wszystkie wysiłki na rzecz zbliżania ludzi i narodów. Starał się Pan budować świat lepszy, oparty na prawdzie, sprawiedliwości, miłości i wolności."
- Ja już wyższego odznaczenia nie dostanę - skomentował z dumą adresat.
Autor: Andrzej Kaczyński, październik 2010